Członkowie zarządu ocknęli się. Kilku próbowało się sprzeciwiać, ale bez większego entuzjazmu. Al-Baszyr wiedział jednak, że to czysta formalność. Garrison zaakceptował pomysł wykupienia ewentualnego konkurenta. Al-Baszyr był zadowolony. Zniszczenie satelitów energetycznych w Astro Corporation będzie jeszcze łatwiejsze.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
— Jak na intelektualistę, to niezły z ciebie inżynier — na ciemnej, kanciastej twarzy Tenny’ego nie było śladu rozbawienia.
Dan wziął to za komplement. Klęczał przy poskręcanej kupie żelastwa, która kiedyś była dziobem wahadłowca. Tenny kucał na podłodze hangaru, twarzą w jego stronę. Claude Passau stał po drugiej stronie, w pogniecionych spodniach i marynarce wyglądał nieomal elegancko, choć już zdjął krawat i rozpiął kołnierzyk.
Było późno, ale jeszcze przed chwilą hangar rozbrzmiewał szumem rozmów rządowej ekipy dochodzeniowej i techników Astro. Przy pomocy Passeau Dan wysłał ich wszystkich domu. Teraz w jasno oświetlonym hangarze zostały tylko tr osoby.
Poskręcane resztki wahadłowca ułożono starannie właściwych miejscach wewnątrz wyklejonego taśmą kszta skrzydlatego wahadłowca. Wydzielały lekki zapach zwęg] nego metalu. Dan czuł, jak wszystko skręca mu się w śród za każdym razem, gdy patrzył na wrak. Zmusił się jednak i smutnego uśmiechu.
— W twoich ustach to wielka pochwała, Joe — odparł.
— Zrobił pan dyplom z inżynierii, prawda? — spytał Pa seau.
— I ekonomii — odparł Dan. — Jestem podwójnym ma| strem.
— I potem poleciał pan do Japonii, pracować u Yamagaty. Dan wstał.
— Sporo pan o mnie wie. Passeau wzruszył ramionami.
— Interesuje mnie pan, panie Randolph.
— Może przejdziemy na ty?
— Chętnie.
Passeau dotknął wąsika końcem palca, po czym spytał:
— Dlaczego poleciałeś do Japonii? W Stanach nie by pracy?
— Nie taka, jakiej chciałem. Amerykański program k‹ smiczny kręcił się w miejscu: badania naukowe, ale nie wie więcej. Yamagata budował satelitę energetycznego. Co prawe tylko wersję demonstracyjną, ale to znaczyło, że mogę poleck w kosmos i pracować na orbicie. Prawdziwa praca, budowan czegoś praktycznego, pięćset kilometrów nad Ziemią.
Tenny także się podniósł.
— Nigdy nie byłem w kosmosie. Mdliło cię w nieważkc ści?
— Trochę, przez pierwszą godzinę czy coś koło tego — przj znał Dan. — Po jakichś czterech czy pięciu lotach człowiek ucz się, jak się zachować. I wtedy jest niesamowicie.
— Masz na myśli nieważkość? — upewnił się Passeau.
— Słyszałem, że seks jest niesamowity — zażartował Tenny. Dan zaśmiał się.
— Nie mam pojęcia. Przez większość czasu miałem na sobie skafander.
— Podczas każdej misji spędzałeś tam po parę tygodni, prawda? — spytał Passeau.
Dan pokiwał głową.
— Tak. Ale było tam tylko parę kobiet, same Japonki. Nie chciały mieć nic wspólnego z jakimś ketoijin.
Tenny prychnął z rozbawieniem.
— Właśnie wtedy rozbili mu nos.
— Naprawdę?
— Nie, ale Joe lubi sobie wyobrażać, że tak było. Trójka mężczyzn zaśmiała się, po czym Tenny sprowadził ich z powrotem do rzeczywistości.
— Zawór sterujący dopływem paliwa do silnika sterującego na dziobie jest otwarty — powiedział, stukając palcem w poskręcane szczątki. — Powinien być zamknięty.
— Może rozleciał się, kiedy uderzył o ziemię — podsunął Passeau.
— Może — odparł Tenny. — Ale popatrzcie. Zatrzasnął się w pozycji otwartej.
Dan wziął z rąk Tenny’ego zniszczoną część i próbował zamknąć zawór. Nie udało mu się.
— Joe ma rację — zwrócił się do Passeau. — Zatrzasnął się w pozycji otwartej. Gdyby otworzył się podczas uderzenia, latałby luzem.
Passeau znów dotknął wąsa i zastanowił się.
— A zatem silnik musiał odpalić podczas wejścia w atmosferę.
— I działał dalej, dopóki nie skończyło mu się paliwo — dodał Dan.
— Co mogło to spowodować? — spytał Passeau.
Dan rzucił w stronę Tenny’ego ostrzegawcze spojrzenie.
— Tego właśnie musimy się dowiedzieć — rzekł inżynier.
— I to szybko — dodał Dan. Tenny wypuścił powietrze z płuc.
— Cóż, nie dowiemy się tego, stercząc tu do wschodu słońca. Nie wiem jak wy, chłopaki, aleja mam dom i rodzinę, która chciałaby się czasem ze mną zobaczyć.
— Mieszkam w waszym wspaniałym motelu Astro — rzekł Passeau z westchnieniem — jednym hotelu na drodze do cywilizacji, dopóki nie skończy się dochodzenie. — Rzucił okiem na zegarek. — A bar zamknięto dwie godziny temu.
Dan pomyślał o wszystkich nocach, które spędził w hotelowym barze, i kobietach, które tam poderwał.
— Wiele nie tracisz, Claude.
Brwi Passeau powędrowały w górę.
— Nigdy nie wiadomo. Utrata nadziei byłaby dopiero tragedią.
Śmiejąc się, trójka mężczyzn wyszła z hangaru, zostawiwszy za sobą wrak. Dan skinął głową w stronę umundurowanego strażnika stojącego przy zamkniętych szczelnie drzwiach hangaru. Wiedział, że powinno być ich dwóch. Pewnie jeden poszedł na obchód, pomyślał.
Odprowadził Passeau i Tenny’ego na parking, gdzie inspektor FML wsiadł do wynajętego Buicka Regał, a Tenny wpełzł do swojego przerobionego Silverado. Jedyna półcię-żarówka w Teksasie, jeżdżąca na paliwie wodorowym. Z drugiej strony, tylko ktoś, kto miał dostęp do należącej do Astro wytwórni wodoru, mógł zdobyć wystarczającą ilość paliwa do samochodu. Nawet ośrodek NASA koło Houston nie miał instalacji do wytwarzania wodoru.
Dan życzył im dobrej nocy i ruszył w stronę własnego skromnego mieszkania w hangarze.
Idąc po stalowych schodach, zaczął rozmyślać. Silnik sterujący otrzymał polecenie, by się uruchomić, i zawór zablokował się w tej pozycji podczas wejścia w atmosferę. Ktoś wysłał sfałszowany sygnał.
Zatrzymał się w połowie schodów, słysząc, jak jego kroki odbijają się echem od metalowych ścian. To znaczy, powiedział sobie w duchu Dan, że ktoś dokonał sabotażu i celowo doprowadził do katastrofy wahadłowca. Śmierć Hannah nie była wypadkiem. To było morderstwo.
Ruszył znów wolno po schodach, zastanawiając się. To znaczy, że ktoś był w stanie podmienić nasze kody sterujące i wysłać fałszywy sygnał radiowy do komputera wahadłowca. Czyli sabotażysta musi znać nasze kody sterujące.
Otwierając drzwi do swojego jednopokojowego mieszkania, Dan doszedł do nieuniknionego wniosku: to znaczy, że gdzieś mam szpiega w firmie. Sabotażystę, który doprowadził do katastrofy i zabił Hannah.
MIESZKANIE DANA RANDOLPHA
Gdy Dan wracał do domu po pracy, mieszkanie było zawsze czyste i wysprzątane. Jego biuro mieściło się zaledwie pięćdziesiąt metrów od mieszkania, wystarczyło przejść po podeście okalającym hangar z trzech stron, ale Tomasina, potężnie zbudowana sprzątaczka, o zawsze kwaśnej minie, jakoś zdołała ogarnąć mieszkanie, nawet jeśli Dan wychodził tylko na parę minut. Czyściła jego ubrania, myła naczynia i utrzymywała mieszkanie w idealnej czystości, nie wchodząc Danowi w drogę. Dan przeważnie nawet nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia — jedynym dowodem na nie było wysprzątane mieszkanie. Czasem zostawiała mu kartkę zapisaną wielkimi, drukowanymi literami, z prośbą o zakupienie jakichś środków czystości, które się kończyły.
Rozbierając się, Dan zastanawiał się, co zrobić z problemem, który postawił przed nim los. Gdzieś w firmie mam szpiega, powtarzał sobie. Jak go znaleźć? Wynająć prywatnego detektywa? Powiedzieć o tym Passeau? Pewnie ściągnąłby zaraz FBI.