Dan odwzajemnił uśmiech.
— Potrzebowali forsy. Deficyt budżetowy, te rzeczy. Ale łatwe to nie było. Musiałem słodko szczebiotać do szesnastu różnych biurokratów, żeby pozwolono mi wynająć stare ranczo Wynne’ów.
Scanwell potrząsnął głową.
— Spadły na mnie za to gromy, kiedy ubiegałem się o reelekcję.
— Przecież hrabstwo Calhoun głosowało na pana — odparł Dan. — Cieszą się z nowych miejsc pracy.
— Ilu inżynierów tam macie?
— Nie chodzi tylko o inżynierów. To także ludzie, którzy prowadzą nowy prom. Ludzie z motelu. Kierowcy ciężarówek, drogowcy i budowlańcy. Wszyscy głosowali i lubią swoje czeki z wypłatą.
— Ale jak sobie pan poradził z moimi ludźmi z ochrony środowiska?
Dan uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Panie gubernatorze, należący do NASA ośrodek lotów kosmicznych imienia Kennedy’ego mieści się tuż obok rezerwatu przyrodniczego Cape Canaveral. Starty rakiet nie przeszkadzają pelikanom.
Scanwell lekko przechylił głowę na bok.
— Może i tak. Ale musi mieć pan dar przekonywania ludzi.
— Dan potrafi być niezmiernie przekonujący — rzekła Jane, nie uśmiechając się. — Jeśli tylko zechce.
— Jane opowiadała mi o pana projekcie — rzekł Scanwell.
— Będę z panem szczery, panie gubernatorze — odezwał się Dan. — Moja firma jest w poważnych tarapatach finansowych.
Scanwell pokiwał głową ze współczuciem.
— Słyszałem.
— Ale potrafię z tego wybrnąć — mówił dalej Dan. — Gdybym tylko zaczął dostarczać energię z satelity, zmieniłbym energetyczny obraz Ameryki. Całego świata.
— To „gdybym” jest dość istotne, nieprawdaż?
— Jeśli chodzi o technologię, to nie. Wiemy, co trzeba zrobić, żeby satelita działał. Problem ma charakter ekonomiczny.
Scanwell zaśmiał się.
— Czy nie zawsze tak jest?
— Niezależne źródła energii mogłyby stać się głównym elementem kampanii Morgana — wtrąciła Jane.
Morgana, pomyślał Dan. Mówi o nim po imieniu.
— To nie będzie łatwe — rzekł Scanwell, marszcząc brwi.
— Jeśli głównym punktem mojej kampanii mają być niezależne źródła energii, będę miał przeciwko sobie cały przemysł naftowy. Chodzi o duże pieniądze.
— I władzę — przytaknął Dan.
— Już kiedyś z nimi walczyłeś’ — przypomniała Jane. — I wygrałeś’.
Scanwell uśmiechnął się rozpaczliwie.
— Tak, jakoś się prześliznąłem i zostałem gubernatorem. Ale Garrison i jego ludzie zrobią wszystko, żeby mnie załatwić.
— Garrison? — spytał Dan. I zrozumiał natychmiast, że Garrison z Tricontinental Oil będzie przeciwko każdemu kandydatowi, który zagrozi jego władzy.
— To nie będzie łatwe, ale jestem gotów na tę walkę — powiedział gubernator-jeśli tylko zdołam udowodnić, że mamy praktyczną alternatywę dla importu ropy.
— Sądzę, że moglibyśmy pomóc — odezwał się Kinsky.
— Satelity energetyczne mogą odegrać ważną rolę w uniezależnieniu Ameryki od zagranicznej ropy.
— Rzeczywiście tak jest? — spytał Scanwell, patrząc na Dana z ukosa.
— Tak, panie gubernatorze. Mając satelity energetyczne i elektrownie jądrowe, moglibyśmy…
— Ludzie boją się energii jądrowej — przerwał mu Scanwell.
— Tak, woleliby w ogóle nie mieć prądu — mruknął Dan.
Satelity energetyczne nie stwarzają żadnych problemów ekologicznych — rzekł Kinsky, próbując znów zepchnąć rozmowę na właściwe tory. — To energia słoneczna. Nikt si boi energii słonecznej.
— Ale teraz macie problem — zwrócił się Scanwe Dana.
— Poważny problem — przyznał Dan. — Szczerze mó\ panie gubernatorze, interesuje nas każda pomoc.
Zanim Scanwell zdołał odpowiedzieć, wtrąciła się Jć:
— Wsparcie głównego kandydata na prezydenta pomog wam zdobyć pieniądze, prawda?
Dan skinął niepewnie głową.
— Jasne, jeśli tylko kampania się rozkręci. Problem po na tym, że pieniądze są mi potrzebne teraz.
— I obietnica finansowania rządowego po wyborze A gana — dodała Jane.
— Cóż — rzekł Dan, rozciągając to słowo — finansowi rządowe to miecz obosieczny.
Brwi Scanwella powędrowały w górę w zdumieniu.
— Dan chciał powiedzieć… — odezwał się Kinsky.
— Chciałem powiedzieć, że finansowanie federalne s‹ gnie na nas cały rządowy nadzór i biurokrację. NASA c rządzić tym cyrkiem. Każda komisja Kongresu będzie chci wetknąć tam nos.
Jane wyglądała na zirytowaną, ale Scanwell znów uśmie nął się szeroko.
— Ma pan absolutną rację. Ale cóż innego rząd mógłby i pana zrobić, jeśli już zostanę wybrany?
Pochylając się na krześle, Dan wyjaśnił:
— Zaoferować gwarancje kredytów. Tak samo, jak rz zagwarantował je Lockheedowi i Chryslerowi, kiedy popac w tarapaty.
— To było dawno temu — zauważyła Jane.
— Gwarancje kredytowe — mruknął Scanwell, patrząc nią.
— Podatników nie będzie to kosztowało ani centa — rze Dan. — Rząd federalny po prostu zagwarantuje spłatę wszelkii kredytów Astro ze skarbu państwa. Wall Street załatwi resztę.
— Czy sądzisz, że zdołacie zdobyć odpowiedni kapitał, żeby dokończyć ten projekt? — spytała Jane.
— Tak, na prywatnych rynkach pieniężnych. Jeśli rząd zagwarantuje spłatę kredytów.
— A jeśli się nie uda? — spytał Scanwell.
— To nie jest problem — odparł Dan. — Problem w tym, że ja potrzebuję tych pieniędzy teraz. Z całym szacunkiem, panie gubernatorze, nie mogę czekać, aż zacznie się kampania ani aż znajdzie się pan w Białym Domu. Muszę wypłacać ludziom pensje i mam satelitę do uruchomienia.
Scanwell długo patrzył Danowi w oczy, jakby próbował wysondować, co ten ma na myśli.
— Potrzebujemy więc pieniędzy, żeby jakoś z tym ruszyć — mruknął w końcu.
— Na to wygląda — odparł Dan.
— Morgan, to pozwoliłoby ci ściągnąć na siebie uwagę mediów — odezwała się Jane. — Nowy, błyskotliwy pomysł. Nowy sposób na wykorzystanie przewagi Ameryki w kosmosie. Droga do niezależności w przemyśle energetycznym. To mogłoby wygenerować dokładnie takie zainteresowanie, jakiego nam trzeba.
— Przemysłowi naftowemu to się nie spodoba — mruknął Scanwell.
— Zaakceptują to, jeśli to odpowiednio rozegramy — rzekła Jane. — Wytłumaczymy im, że to czyn patriotyczny.
Gubernator posłał jej wymuszony uśmiech.
— To nie są patrioci, Jane. Przemysł naftowy nie jest amerykański, nie poczuwa się do bycia lojalnym wobec jakiegokolwiek kraju.
— Przemysł naftowy finansuje terroryzm — wtrącił Kinsky. — I dlatego właśnie potrzeba nam satelitów energetycznych — rzekł Dan. — Żebyśmy przestali być od nich zależni.
Scanwell pokiwał wolno głową, ale Dan nadal widział w jego oczach pytanie: a jeśli wam się nie uda?
— Uda nam się — zapewnił Dan. — Jeśli tylko zdobędziemy fundusze na ten krok do przodu, zanim będę musiał zamknąć firmę.
Gubernator wstał i wyciągnął rękę.
— Dał mi pan dużo do myślenia. Zobaczę, co moi ludzie wymyślą. Skontaktuję się za parę dni.
Dan wstał i odwzajemnił uścisk dłoni.