Na dole zatrzymał się i spojrzał na wrak wahadłowca. Podłe, przeklęte skurwiele, zżymał się w duchu. Zrobili to celowo, Zniszczyli wahadłowiec i zabili Hannah. Z rozmysłem. Z zimną krwią. Zaplanowanie i wykonanie wszystkiego musiało im zająć miesiące. Pieprzeni mordercy.
Idąc w kierunku swego lśniącego, czarnego, chromowanego Silverado, zaparkowanego przy hangarze, Tenny wyją! znów z kieszeni telefon i wystukał numer hotelu, w którym zatrzymał się Passeau. Automatyczny głos spytał, z kim z gości chciałby rozmawiać.
— Passeau — warknął Tenny, po czym przeliterował to nazwisko.
Telefon zadzwonił cztery razy. Pięć.
— Nasz gość nie odbiera telefonu. Jeśli chcesz zostawić wiadomość na poczcie głosowej, naciśnij jeden.
Tenny nacisnął jedynkę. Automatyczny głos odezwał się jeszcze raz.
— Claude, tu Tenny. Mam dowód, że wahadłowiec rozbił się z powodu sabotażu i wiem, kto to zrobił. Zadzwoń do mnie, jak tylko odsłuchasz tę wiadomość.
Złoszcząc się na ludzi, którzy nie odbierają pieprzonych telefonów, Tenny otworzył drzwi swojego Silverado i usiadł na fotelu kierowcy. Przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik ożył z pomrukiem. I wtedy zobaczył pomarańczowe światełko ostrzegawcze na desce rozdzielczej.
Prawie pusty? Zdziwił się. To niemożliwe; napełniałem zbiornik wczoraj, a jeździłem tylko do domu i z powrotem.
Rozdrażniony, zmartwiony, że zbiornik może być nieszczelny, Tenny wrzucił bieg i ruszył w stronę instalacji do wytwarzania wodoru, znajdującej się na drugim końcu lądowiska. Baza Astro była pogrążona w ciemnościach, jeśli nie liczyć słabych lamp rozmieszczonych wzdłuż dróg łączących poszczególne budynki. Wyglądając przez boczne okienko, Tenny dostrzegł chmury, które zbierały się od popołudnia i zasłoniły gwiazdy. Dan będzie musiał lądować na lotnisku komercyjnym, pomyślał. Zanim doleci, pewnie będzie już solidnie lało.
Cholerny zbiornik paliwa nie powinien przeciekać, zżymał się w duchu, jadąc przez teren bazy. Wodór ładnie i solidnie wiąże się z pęknięciami metalu. Może wyparował w ciągu dnia, samochód stał w słońcu tyle godzin. Wodór może też uciekać przez wlew paliwa. W fazie gazowej jest bardzo lotny; przecieka przez prawie wszystkie złącza.
Wzruszył ramionami. Nie ma zagrożenia. Wodór po prostu się ulatnia do atmosfery; nie rozpryskuje się ani nie tworzy kałuż jak benzyna. Mimo to Dan upierał się, by instalacja wodorowa znalazła się na odludziu. Martwił się, że może wylecieć w powietrze jak stary Hindenburg. Bez względu na to, ile bym mu tłumaczył, że to jest bezpieczne, boi się wodoru. On i cała reszta. NASA używa wodoru od jakichś pięćdziesięciu lat, a ludzie nadal się boją.
Potrząsając głową w zadumie nad ludzkim uporem, Tenny zatrzymał się przy drucianym ogrodzeniu, które otaczało wytwórnię wodoru. W ciemności pogrzebał w schowku na rękawiczki, wyjął pilota od bramy, pstryknął raz, i brama odtoczyła się w bok na metalowych kółkach. Przejechał przez nią, minął niski budynek, w którym znajdowała się instalacja z aparaturą do elektrolizy, gdzie rozbijano wodę na tlen i wodór, i podjechał do kulistego zbiornika z wodorem. Zbiornik był większy od dwupiętrowego domu i górował nad Silverado. Na nim, podobnie jak na małym zbiorniku z wodorem tuż obok, wymalowano na zakrzywionych powierzchniach jaskrawą czerwienią wielkie napisy NIE PALIĆ.
Tenny wypełzł z samochodu, narzekając w duchu, że będzie musiał sprawdzić poziom paliwa rano. Ale nie w domu, pomyślał. Wrócę tu rankiem i zaparkuję w najdalszym kącie parkingu. Może będę musiał zbudować jakąś wiatę, żeby chronić samochód przed słońcem.
— Kto tam?
Tenny aż podskoczył ze strachu na dźwięk ludzkiego głosu. Dostrzegł, że w jego kierunku zmierza ochroniarz w mundurze. Wielki facet w naciągniętej koszulce, która wydawała się za mała na jego potężną klatkę piersiową.
— Wszystko w porządku — odezwał się do ochroniarza i wyjął identyfikator z kieszeni koszuli. — Ja tu pracuję.
Ochroniarz poświecił latarką na identyfikator, a potem na twarz Tenny’ego. Tenny zmrużył oczy i skrzywił się.
— W porządku, panie Tenny. Ja tylko wykonuję swoje obowiązki.
— Tak, świetnie, ale proszę mi nie świecić po oczach.
— Tak jest — światło zgasło.
Mrugał powiekami, czekając, aż zacznie znów widzieć dobrze w ciemnościach, Tenny obszedł samochód, by znaleźć wąż do tankowania paliwa. W wielkim zbiorniku przechowywano płynny wodór, schłodzony do temperatury niższej niż czterysta stopni poniżej zera. Aby zapewnić sobie paliwo do półciężarówki, Tenny zbudował mniejszy zbiornik, do którego spuszczano paliwo z większego; tam wodór przechodził w stan gazowy i następnie można było go przepompować do zbiornika półciężarówki.
— Nie wiedziałem, że tu też patrolujecie — odezwał się Tenny, wpatrując się w słabo oświetlone wskaźniki w ciemnościach.
— Szef uznał, że powinniśmy sprawdzać instalację na każdej zmianie, od tego wypadku.
Przesadzają, pomyślał Tenny. Boją się wodoru. Do licha, ta instalacja jest bezpieczna jak szafa w biurze Dana.
Gdy jego oczy znów przyzwyczaiły się do ciemności pochmurnej nocy, znalazł wąż do tankowania paliwa. Odwróci! się w stronę samochodu i w tej samej chwili ochroniarz uderzył go rękojeścią pistoletu, pozbawiając przytomności. Tenny upadł na ziemię z wężem w zaciśniętej dłoni.
Strażnik szybko odkręcił zawór węża. Niewidoczny i bezbarwny wodór zaczął się ulatniać. Ochroniarz słyszał, jak pompa pracuje. Pobiegł do ogrodzenia instalacji, minął bramę i wskoczył do własnego samochodu, zaparkowanego przy drodze. Zanurkował za kierownicą, otworzył schowek na rękawiczki i wyjął małe metalowe pudełko. W śYodku był zwykły biały sznurek cuchnący olejem, którym go nasączono.
Zawahał się na sekundę. Zamknął pudełko i uruchomił silnik. Chciał być jak najdalej, kiedy się to stanie. Wyskoczył z samochodu i zaczął biec w stronę Silverado. Inżynier leżał twarzą do ziemi, jęcząc i poruszając niezbornie nogami. Mężczyzna wepchnął jeden koniec sznurka do syczącego węża, po czym rozwinął sznurek na pełną długość i podpalił drugi koniec. Pobiegł z powrotem do samochodu, wrzucił bieg i ruszył z piskiem opon asfaltową drogą.
Instalacja do wytwarzania wodoru wybuchła, zamieniając się w potężną czerwoną kulę ognia, gorętszą niż piekło. Uderzenie zatrzęsło samochodem ochroniarza tak mocno, że o mało nie wypadł z drogi. Kula ognia uleciała w nocne niebo, barwiąc chmury na czerwono, a ochroniarz jechał w stronę Houston, gdzie czekała na niego nagroda.
NAD PARKIEM STANOWYM GOOSEISLAND, TEKSAS
Dan dostrzegł kulę ognia, przelatując nad parkiem stanowym.
Właśnie zanurkował Staggerwingiem pod gęstniejącą pokrywą chmur, wiedząc, że nie zdoła wylądować na lądowisku koło siedziby Astro. Odbierał akurat polecenia dotyczące lądowania z lotniska w Lamar, po drugiej stronie zatoki oddzielającej Matagordę od stałego lądu, kiedy wybuchła instalacja do wytwarzania wodoru.
— Co to jest, u licha? — kontroler lotów wrzasnął Danowi do ucha.
Staggerwing szarpnął, czy to z powodu fali uderzeniowej, czy reakcji Dana. Dan nie wiedział. I nie obchodziło go.
— Wybuch na terenie mojej firmy na wyspie Matagorda — powiedział do mikrofonu, który prawie dotykał jego ust.
— Zawrócę i zobaczę, co się stało.
Dan poczuł drapanie w gardle. Wiedział, że jedyną rzeczą, która mogła eksplodować, powodując powstanie tak potężnej kuli ognia, była należąca do Astro instalacja do wytwarzania wodoru.