Выбрать главу

Przynajmniej nie jest to naftowy handlarz dywanami, pomyślał Garrison, przyglądając się al-Baszyrowi. Nie mógłbym sobie wyobrazić go w szlafroku i szmacie na głowie, jakie noszą ci podstępni Arabowie. Al-Baszyr wyglądał zupełnie normalnie w eleganckim garniturze z krawatem. Miał okrągłą twarz, ciemne włosy zaczesane do tyłu i skórę barwy jasnego tytoniu. Brodę miał starannie przystrzyżoną, nieprzypominającą w niczym niechlujnej strzechy, a spojrzenie jasne, przejrzyste, i patrzył Garrisonowi prosto w oczy.

Mimo wszystko jest z nim coś nie tak, pomyślał Garrison. Jest za bardzo zrelaksowany, za bardzo wyluzowany, jakby wiedział więcej, niż chce ujawnić.

Odkąd al-Baszyr został przyjęty do zarządu, Garrison sprawdził go na wiele sposobów. Tunezyjczyk miał wystarczającą liczbę akcji, żeby zasłużyć na miejsce w zarządzie, ale Garrison nie ufał muzułmanom. Chrześcijanom zresztą też. Pociągnął nawet za pewne sznurki w Waszyngtonie, żeby federalni zbadali jego pochodzenie. Żadnych problemów, żadnych powiązań z terrorystami ani radykalnymi ruchami islamskimi. Na tyle, na ile Garrison mógł to zbadać, Asim był tunezyjskim biznesmenem, któremu się powiodło, i niczym więcej.

Przez te kilka lat al-Baszyr nie odzywał się za dużo podczas posiedzeń zarządu, rzadko zabierając głos, zwykle głosując tak samo jak Garrison. Nie sprawiał kłopotu. Wyglądało na to, że interesuje go wyłącznie zarabianie pieniędzy. I budowanie grona zwolenników, pomyślał Garrison.

Opierając się wygodnie na swoim wózku, Garrison rzekł:

— Cóż, Randolph skosztował jabłka.

Al-Baszyr przez moment wyglądał na zdezorientowanego, co sprawiło Garrisonowi przyjemność. Dopiero po chwili odparł:

— Ach, Adam i Ewa w raju. Garrison zachichotał.

— Nic panu nie umknie, prawda?

Al-Baszyr wysunął lekko podbródek, akceptując komplement.

— Jak długo zamierza pan zostać w Houston? — spytał Garrison.

— Mam za dwa dni spotkanie w Singapurze. Ale to nic ważnego. Jeśli będzie trzeba, mogę je przełożyć. W przyszłym tygodniu jednak muszę być w Pekinie.

— Transakcja związana z węglem?

— Tak. Sądzę, że chiński rząd jest już gotowy do przyjęcia naszych warunków. W przyszłym roku będziemy sprzedawać chiński węgiel w połowie Azji.

— Nie jestem tym zachwycony — rzekł ponuro Garrison. — Będziemy sami ze sobą konkurować. Pracujemy w przemyśle naftowym; po co sprzedawać węgiel ludziom, którzy powinni kupować ropę? — Wymawiał słowo „ropa” z charakterystycznym akcentem.

— Pracujemy w przemyśle energetycznym — zaoponował al-Baszyr. — Naszym celem jest zysk. Jeśli możemy zarabiać, sprzedając węgiel, będziemy sprzedawać węgiel. Albo wielbłądzie łajno, jeśli można na tym zarobić.

— Nadal nie jestem tym zachwycony — upierał się Garrison. — Poco, skoro…

— Staruszku, nikogo nie obchodzi, czym nie jesteś zachwycony — rzucił al-Baszyr, tonem ostrym jak brzytwa.

Garrison cofnął się na swoim wózku, jakby uderzono go w twarz. Szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą.

— Nikt tak do mnie nie mówi, synku.

— Ja będę mówił. Możesz sobie być patriarchą tej korporacji, ale przyszedł czas, żeby rządy w Tricontinental objęło nowe pokolenie.

— Rządy? Masz na myśli siebie?

— Oczywiście — al-Baszyr uśmiechnął się chłodno. — Och, możesz pozostać prezesem zarządu. Nie będę cię poniżał, eliminując w głosowaniu. Ale zrozum, jeśli będę musiał, zagłosuję przeciwko tobie, a reszta mnie poprze.

— Ty… — Garrison umilkł, zanim wyrzucił z siebie ciąg epitetów, jaki uformował mu się w głowie. Powiedział tylko: — To dzięki mnie ta firma jest tym, czym jest. Stworzyłem ją z niczego, z maleńkiej firemki wiercącej dziury gdzieś w zachodnim Teksasie…

Uśmiechając się jak grzechotnik, al-Baszyr odparł:

— Odziedziczyłeś firmę przynoszącą zyski w czasach boomu naftowego. Skorzystałeś z okazji, muszę przyznać, z niezłym skutkiem. Tylko że to nie wymagało żadnego wielkiego geniuszu.

— Gdybym tylko mógł ustać na nogach…

— Ale nie możesz i obaj dobrze o tym wiemy. Czasy się zmieniły, staruszku, i Tricontinental musi zmienić się wraz z nimi. A ja się postaram, żeby tak się stało.

Garrison patrzył na mężczyznę, pierś unosiła mu się ciężko, serce waliło jak młotem.

— Ależ daj spokój — uśmiech al-Baszyra stał się nieco cieplejszy. — Nie powinniśmy odczuwać wobec siebie wrogości. Obaj chcemy tego samego: władzy i zysków z Tricontinental Oil.

— A ty będziesz podejmował wszystkie decyzje — mruknął Garrison.

— Zapewniam cię, że w większości przypadków podjąłbyś dokładnie takie same.

— Z wyjątkiem nieszczęsnej transakcji węglowej.

— W dalszej perspektywie chiński węgiel sprawi, że nasza ropa zyska, nie straci, na wartości. Każda tona węgla, jaką w tym roku możemy sprzedać w Azji, oznacza tysiące baryłek ropy, jakie możemy sprzedać po wyższej cenie za parę lat.

— Pieprzeni ekolodzy nie przepadają za węglem.

— To bez znaczenia — odparł al-Baszyr. — Poza tym ropa ma kluczowe znaczenie dla przemysłu petrochemicznego. Jest zbyt cenna, by ją spalić.

— Jezu Chryste, gadasz jak ten nieszczęsny szach Iranu.

— Pahlavi? Tu miał rację.

— Wiele mu z tego przyszło.

Niedbałym machnięciem ręki al-Baszyr dał do zrozumienia, że temat go nie interesuje.

— Nieważne. Musimy myśleć o przyszłości.

— Na przykład o tym numerze z satelitą energetycznym?

— Tak — odparł al-Baszyr, lekko zmieniając ton. — Satelita energetyczny ma podstawowe znaczenie dla moich planów.

Dwaj mężczyźni przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu: Garrison, niemłody, słaby, pokryty zmarszczkami mężczyzna, na wózku inwalidzkim, desperacko trzymający się władzy, i al-Baszyr, elegancki, przystojny, napawający się chwilą, w której ujawnił swe prawdziwe oblicze.

Po chwili Garrison rzekł:

— Pytałem o twoje plany związane z podróżą, bo chciałem wiedzieć, czy mógłbyś być w Austin w tę sobotę.

— Po co miałbym jechać do Austin? — zdziwił się al-Baszyr wyniośle.

— Gubernator Teksasu ogłosi, że będzie kandydował na prezydenta.

— Scanwell?

— Morgan Scanwell — przytaknął Garrison. — I niezależne źródła energii mają być ważnym elementem jego programu wyborczego.

Al-Baszyr z roztargnieniem pogłaskał się po brodzie. Garrison miał wrażenie, że widzi obracające się pod jego czaszką trybiki.

— Niezależne źródła energii — mruknął. Garrison uniósł kościsty palec i rzekł:

— Chcę wiedzieć, jaki jest prawdziwy powód, dla którego mamy kupować satelitę energetycznego Randolpha.

Przez ułamek sekundy w oczach al-Baszyra coś zapłonęło. Aha! Coś się dzieje, pomyślał Garrison.

Al-Baszyr szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą i odparł gładko:

— Moim zdaniem, dywersyfikacja jest dla Tricontinental bardzo ważna. Węgiel, energia jądrowa, gaz ziemny, nawet tak abstrakcyjny pomysł jak satelita energetyczny — powinniśmy angażować się we wszystkie formy wytwarzania energii.

— Zostaw te piękne gadki na spotkania ze specami od PR-u — warknął Garrison. — Jaka jest prawdziwa przyczyna?

Al-Baszyr uśmiechnął się, demonstrując zęby tak piękne, że musiały być efektem skomplikowanych zabiegów ortodontycznych.