— On wysyła mikrofale — opowiadał małej grupce ludzi, która zebrała się, by go wysłuchać. — Mikrofale, na litość boską! Jak przy gotowaniu! Można się samemu ugotować!
W salonie było osiem osób: tłoczyły się na kanapie, ktoś siedział na staroświeckim bujanym fotelu, inni — na poduszkach rozłożonych na podłodze z polerowanego dębu. Był to przedostatni przystanek w harmonogramie Chathama. Jeszcze jedno takie spotkanie, w Los Angeles, i z powrotem do domu, do Tucson.
— Mikrofale? — spytała jedna z kobiet.
— Mikrofale, takie same jak w kuchenkach.
— Rząd by na to nie pozwolił — rzekła. Reszta roześmiała się.
— Rząd mówi, że satelita energetyczny to czysta i przyjazna dla środowiska energia — wyjaśniał cierpliwie Chatham. — Nie spala żadnego paliwa. Wykorzystuje energię słoneczną. Tak, jasne. Ale w jaki sposób przesyła się energię z kosmosu na Ziemię? W postaci mikrofal. O mocy od pięciu do dziesięciu miliardów watów!
— Nie mogliby tego robić!
— Zrobią to, jeśli ich nie powstrzymamy.
— Chwileczkę — wtrącił szczupły, siwiejący mężczyzna, który był gospodarzem. On i jego żona mieli na sobie podobne, grubo dziergane szare golfy. — Przecież będą je przesyłać na specjalnie izolowany obszar, prawda? White Sands, o ile pamiętam.
— Tak twierdzą — przyznał Chatham.
— A promień rozłoży się na kilkudziesięciu kilometrach kwadratowych albo coś koło tego, więc nie będzie już na tyle silny, żeby zrobić komuś krzywdę.
— Gdyby tylko uwierzyć w to, co oni mówią — odparł Chatham. — Mówią, że ptaki będą mogły przelatywać przez wiązkę i nic im się nie stanie.
— Więc w czym problem? — gospodarz uśmiechnął się do Chathama, dając mu do zrozumienia, że tylko odgrywa adwokata diabła.
Chatham odwzajemnił uśmiech.
— Problem, proszę pana, polega na tym, że nie mamy pojęcia, jakie będą skutki długofalowe. Proszę pamiętać, że ekologia to nauka o rozumieniu skutków…
— Frank Herbert to napisał — mruknęła jedna z pozostałych uczestniczek, na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli. Na jej twarzy pojawił się zachwyt.
— I miał rację — warknął Chatham. — Wyobraźmy sobie, że ptak będzie zataczał kręgi wewnątrz wiązki promieni. Ile kółek może zrobić, zanim się ugotuje? Albo oślepnie?
— Oślepnie?
Chatham rozochocił się wyraźnie.
— W latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku Ministerstwo Obrony Stanów Zjednoczonych zamontowało szereg olbrzymich radarów za kołem polarnym, w Kanadzie i na Alasce. Miały stanowić system wczesnego ostrzegania w razie ataku Związku Radzieckiego.
— Co to ma wspólnego z satelitą energetycznym?
— Zaraz powiem — odparł Chatham. — Eskimosi odkryli, że obszar dookoła tych wielkich anten radarów jest cieplejszy niż pozostała część regionu, więc zaczęli zakładać obozowiska niedaleko radarów. I szybko zaczęli ślepnąć.
— Ślepnąć? — zdziwiła się kobieta.
— Ślepnąć. Te radary wytwarzały mikrofale. Eskimosom po prostu ugotowały się gałki oczne. Na twardo.
— Och, mój Boże!
Chatham dodał, nieomal triumfalnie:
— A mikrofale w takich radarach to drobiazg w porównaniu z tym, co przesyła na powierzchnię Ziemi satelita energetyczny.
Jeden z młodszych mężczyzn, w niechlujnym podkoszulku UCLA, zaoponował:
— Ale ja widziałem obrazki, na których bydło pasie się spokojnie między antenami.
— Tak, rysunki — odparł Chatham. — Gdyby próbowali coś takiego zrobić, mieliby pieczone steki z kopytami.
Zebrani zachichotali nieśmiało. Chatham mówił dalej:
— A poza tym nikt nie prowadził zaawansowanych badań na temat długofalowych skutków przesyłania gigawatów w atmosferze. Nikt.
— Sądzi pan, że to może mieć wpływ na klimat?
— A jak pan sądzi? — odparł Chatham z uśmieszkiem.
— Oznacza to — rzeki gospodarz — że musimy zrobić, co się da, by nie dopuścić do powstania takiego zagrożenia dla środowiska.
— Nie — warknął Chatham. — Musimy zrobić co się da, żeby nie dopuścić do powstania satelity energetycznego.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
Dan dowiedział się o domniemanym samobójstwie, gdy próbował dodzwonić się do Larsena, który miał biuro w przegródce w budynku inżynierów, tuż obok hangaru A. Larsena nie było przy biurku, więc Dan poprosił April, żeby go znalazła.
Weszła do biura Dana prawie pół godziny później, z grymasem na twarzy.
— Co tym razem? — spytał Dan.
— Pete Larsen się powiesił.
— Co?
Choć Dan nie zachęcił jej, opadła na krzesło przy jego biurku.
— Rozmawiałam z sierżantem z biura szeryfa hrabstwa. Powiedział, że Pete popełnił samobójstwo. Ktoś na niego polował. Mafia czy coś.
— Mafia?
April skinęła głową.
— Był komuś winien dużo pieniędzy. Hazard.
— Pete Larsen? — spytał znów Dan z niedowierzaniem. — On nawet nie obstawiał w Superpucharach.
— Sierżant tak powiedział. Że się powiesił, bo był winien dużo pieniędzy hazardzistom.
Dan spojrzał na swoją asystentkę i zmarszczył brwi.
— April, ty znałaś Pete’a. Czy on był graczem?
— Nie sądzę. Ale policja mówi co innego.
— A księżyc jest z zielonego sera.
— Ale…
— Żadnych ale, dziewczyno. Hannah zginęła w katastrofie. Joe Tenny uważa, że to sabotaż i próbuje dowiedzieć się, kto mógł to zrobić. Rozmawia z Petem po południu, a wieczorem ginie Tego samego wieczora! Bum! Joe został zamordowany. April drgnęła na dźwięk słowa „zamordowany”.
— A teraz Pete nie żyje — mówił dalej Dan. — Gdybym mia wyrazić swoją opinię, powiedziałbym, że Pete był zamiesza ny w katastrofę, a kiedy Joe zaczął węszyć, zabili go. Poten zabili Pete’a, żeby go uciszyć i zniweczyć wszelkie szansę m wykrycie, kto za tym wszystkim stoi.
April spojrzała na niego. — I myśli pan, że tak było?
— Tak właśnie uważam. — W tym momencie Dan uświadomił sobie, na jak wątłych podstawach opierają się jego pomysły. — Pewnie, mogę mieć paranoidalne urojenia. Może gonię za własnym ogonem.
— Och, nie — rzekła, a w jej upstrzonych złotymi cętkami oczach widniała szczerość. — Musi mieć pan rację, panie Randolph. To znaczy, ja dość dobrze znałam Pete’a Larsena. Parę razy nawet się z nim umówiłam. Nie wyglądał na gracza. Ani trochę. I nie wydaje mi się, aby to był przypadek, że doktor Tenny miał wypadek z instalacją do wytwarzania wodoru. Przecież sam ją zaprojektował, tak?
Dan pokiwał głową.
— Co pan teraz zamierza? — spytała April. — Chce pan porozmawiać z szeryfem hrabstwa o śmierci Pete’a?
Potrząsnął głową.
— Nie sądzę, żeby to miało sens. Twierdzą, że to samobójstwo. Niech im będzie. Jeśli zacznę robić szum, gliny pomyślą, że jestem maniakiem albo jeszcze coś gorszego.
— I ci, którzy zabili Pete’a, dowiedzieliby się, że jest pan na ich tropie.
— Zgadza się — rzekł Dan, a jego opinia na temat inteligencji April nieco wzrosła. Czy ona jest w to zamieszana? Zadawał sobie w duchu to pytanie, patrząc jej w oczy.