Choć barka startowa była wielka, kołysała się i kiwała na olbrzymich falach Pacyfiku. Obok niej kotwiczył statek dowodzenia, przebudowany supertankowiec, który doholowal barkę na sam równik. Dan nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczył, jak jego kolegom robi się nieswojo od samego kołysania barki. Nigdy nie dostał choroby morskiej, nawet podczas młodzieńczego pływania wyczarterowaną żaglówką na zatoce Chesapeake.
Wszystko przebiegało dokładnie tak jak na szkoleniu. Wcisnąć się w niewygodny skafander kosmiczny, włożyć hełm i zamknąć osłonę, powlec się w ciężkich butach do windy, która wywiozła sześciu robotników na samą górę rakiety, wpełznąć do kapsuły i ułożyć się na wyściełanej leżance.
Kapsuła przypominała metalowy grobowiec. Żadnych okien, ekranów ani paneli sterowania. Sześć leżanek upchanych w ciasnej przestrzeni jak pół tuzina trumien na zmumifikowane ciała.
Leżąc i widząc tylko, jakieś dziesięć centymetrów nad osłoną, spód leżanki, Dan czekał, a serce biło mu coraz mocniej z każdym tyknięciem zegara odliczającego sekundy do startu i słuchał postukiwania zaworów i bulgotania paliwa przetaczanego przez pompy. Rakieta budziła się do życia, drżąc jak powoli ożywająca bestia. Na trzy sekundy przed startem Dan poczuł niską, mruczącą wibrację ruszających silników.
Potem nastąpiła eksplozja i poczuł, jakby gigantyczna pięść wbijała mu się w kręgosłup. Lecieli, przyciśnięci do leżanek potężnym przyspieszeniem. Dan nic nie widział. Zacisnął zęby, żeby nie odgryźć sobie języka. Świat na zewnątrz hełmu był grzechoczącą, dygoczącą, ryczącą mgiełką bólu.
I nagłe wszystko ustało. Jakby ktoś przekręcił jakiś wyłącznik: ustało. Żadnego ruchu. Dan wciągnął głęboko do płuc konserwowe powietrze, uświadamiając sobie, że wstrzymywał oddech już od nie wiadomo ilu sekund. Zobaczył, że jego ramiona unoszą się w górę z podłokietników leżanki, jak duchy wstające z grobów. Odwrócił głowę w hełmie, by spojrzeć na japońskiego kolegę obok, i poczuł gwałtowny skurcz w żołądku. Żółć paliła go w gardle. Spocił się i zmagał się ze swoim ciałem, byle tylko nie zwymiotować.
Nie udało się. Zwymiotował w środku hełmu, żałośnie, jak pierwszy lepszy szczur lądowy przy pierwszym sztormie. Jego współpracownicy zareagowali natychmiast. Roześmiali się głośno.
Uśmiechając się do swych wspomnień, Dan zwrócił się do al-Baszyra:
— Trzeba tam być, żeby wiedzieć, jak to jest. Kiedy człowiek już przyzwyczai się do zerowej grawitacji, jest to niesamowite uczucie.
Al-Baszyr odwzajemnił uśmiech.
— Seks w stanie nieważkości jest pewnie fantastyczny. Nie ma sensu go rozczarować, pomyślał Dan.
— Trzeba wykazać się dużą pomysłowością. Oboje unosicie się jak piórka na wietrze. Ale owszem, kiedy już się załapie, o co chodzi, jest niesamowicie.
— Pewnie będę kiedyś musiał spróbować.
— Jasne. Obowiązkowo.
Rozglądając się po salonie słabo oświetlonym światłem świec, Dan dostrzegł, że większość gości już wyszła. Scanwell stał przy wyjściu, życząc dobrej nocy siwowłosej parze. Jane nadał stała przy nim.
Al-Baszyr rzucił okiem na zegarek, świecący delikatnie w mroku. Samo złoto, pomyślał Dan. Samo podnoszenie ręki, żeby sprawdzić godzinę, wystarczy mu za codzienne ćwiczenia.
— Jestem umówiony na kolację — rzekł do Dana. Odprowadzając go do wyjścia, Dan rzekł:
— Mogę polecić komuś z moich ludzi, żeby zabrał pana samolotem na Matagordę w poniedziałek, jeśli chce pan zobaczyć naszą firmę.
— Przylecę własnym samolotem — odparł al-Baszyr. poniedziałek mi pasuje. Może być jedenasta?
— Tak, jedenasta jak najbardziej — odparł Dan. Coz nie lubi wcześnie wstawać, pomyślał. Odruchowo zapy.
— A czym pan lata?
— Och, na czas pobytu w Teksasie wynająłem T-38 ale jary.
Samolot, którego używali astronauci NASA, poi Dan.
— Jak się nim lata?
— Jak na chętnej dziewicy — odparł al-Baszyr. Odwrócił się i podszedł do Scanwella, żeby się po/
Dan patrzył, jak niski, ciemnoskóry al-Baszyr wymieni. dłoni z tyczkowatym gubernatorem o pobrużdżonej Jane patrzyła na al-Baszyra, ze swoim sztucznym uśm polityka, pełnym udawanej życzliwości i sztucznegu utpi Dan wiedział, jak wygląda jej prawdziwy uśmiech.
Gdy frontowe drzwi zamknęły się za al-Baszyrem,Scafr well zwrócił się do Jane.
— To już ostatni, prawda?
— Tak — odparła z ulgą.
— Doskonale. Poprośmy kogoś, żeby nam zrobił jakieś kanapki, umieram z głodu.
Położył wielką rękę na ramieniu Dana i zagarnął go w stronę oświetlonego świecami salonu.
— Dan, chcemy, żeby satelita energetyczny stal się częścią naszego programu niezależnych źródeł energii. Co o tym sądzisz?
Dan patrzył to na Scanwella, to na Jane.
— To cudownie. Mam tylko nadzieję, że moja firma jeszcze istnieć, kiedy wygrasz wyścig do Białego Domu.
— Możemy ci pomóc, Dan — odezwała się Jane.
— Jak?
Jedna z kelnerek zajrzała do salonu.
— Czy mamy jeszcze coś zrobić, panie gubernatorze? Scanwell uśmiechnął się żarłocznie.
— Jeśli żarcie w lodówce jeszcze się nie zepsuło, to zrób[???]arę kanapek, złotko. I daj piwa, jeśli nadal jest zimne.
cii się do Dana. — Piwo może być? Dan miał ochotę powiedzieć, że woli wino, ale tylko skinął :lową.
— Może być.
Ciekawe, ile potrwa ta przerwa? — mruknęła Jane, podchodząc do sofy.
— Ostatnia trwała dwa dni — rzekł Scanwell.
Dan poczuł radość z faktu, że jego baza na wyspie Mata-gorda ma własne generatory. I zapasy paliwa na kilka dni.
Kelnerka poszła z powrotem do kuchni. Scanwell zdjął marynarkę i rzucił ją na krzesło, po czym rozluźnił zapinkę i opadł na sofę pod obrazem Remingtona przedstawiającym kowbojów zaganiających stado bydła na prerii, pod pędzonymi wiatrem chmurami, oświetlonymi Księżycem w pełni.
Jane zajęła fotel ustawiony pod kątem do sofy. Dan przysunął sobie krzesło i siadł naprzeciwko niej.
— Więc jak chcesz mi pomóc, Jane?
Ton, jakim Dan wypowiedział te słowa, sprawił, że oczy wella zwęziły się. Dan zastanawiał się, co gubernator o nich wie.
Jane, niewzruszona, odparła chłodnym tonem:
— Kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem, wspomniałeś o pomyśle zapewnienia długoterminowego wsparcia przez rząd, niskooprocentowanych kredytach dla prywatnych firm.
— Zgadza się — odparł Dan. Zwróciła się do Scanwella.
— Morganie, czy wiedziałeś o tym, że wielkie elektrownie na zachodzie były finansowane z takich źródeł? Tama ’era. Grad Couleee: zostały wybudowane z pieniędzy iwestowanych prywatnie w kredyty na pięćdziesiąt lat, na dwa procent.
— Dwa procent? — brwi Scanwella powędrowały w górę.
— O ile pamiętam, dwa.
— I rząd federalny gwarantował te kredyty?
— Tak — wtrącił Dan. — Tamy zostały zbudowane. Dzięki nim nawodniono tereny pustynne i zapewniono energię dla Las Vegas i innych miast, które w przeciwnym razie nie zostałyby zbudowane. I wszyscy na tym zarobili.
— Po pięćdziesięciu latach — mruknął Scanwell.
— Dan — odezwała się Jane — chciałam przedstawić w Senacie projekt podobnej ustawy, która zapewniłaby federalne gwarancje dla podobnych kredytów dla ciebie.