Przez chwilę Dan nie wiedział, co powiedzieć. Nie musiał jednak, bo Jane mówiła dalej:
— Pod względem sformułowań projekt byłby nieco kreatywny, żeby nie było widać, że ustawa powstała właśnie po to, by pomóc Astro Corporation. Będzie tam zapis, że rząd będzie gwarantował kredyty dla prywatnych przedsiębiorstw budujących duże konstrukcje na orbicie, coś takiego.
— Może prywatna grupa zaangażowana w rozwój nowych form odnawialnych źródeł energii — podsunął Scanwell.
— Dość nieudolne maskowanie — mruknął Dan.
— Nie martw się, moi ludzie są dobrzy w różnych formach maskowania.
— Pięćdziesiąt lat na dwa procent? — spytał Scanwell. Jane wzruszyła lekko ramionami.
— Moi ludzie opracują też wartości liczbowe odpowiednie do dzisiejszego rynku pieniężnego.
Scanwełl potarł podbródek.
— Jeśli będzie to wyrażone zbyt mgliście, inne firmy też będą mogły się załapać.
— Nie mogę napisać, że chodzi o Astro Corporation — odparła Jane. — Projekt zostanie utrącony w komisji jako prywata.
— Poczekajcie — wtrącił Dan. — Jane, cieszę się, że chcesz mi pomóc, ale zanim projekt przejdzie przez obie izby Kongresu i trafi na biurko prezydenta, będę stał w kolejce po darmową zupkę, gdzieś w centrum Houston.
— I przy założeniu, że projekt zaakceptuje obecny prezydent — dodał Scanwell. — Osobiście w to wątpię.
Jane obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem.
— Żaden z was nie myśli długofalowo.
— Oświeć mnie — odparł Scanwell.
— Już samo złożenie projektu ułatwi Danowi staranie się o kapitał. Perspektywa gwarancji rządowych…
— …oznacza, że wszyscy, którzy teraz chcą pożyczyć mi pieniądze, poczekają do chwili, aż federalni ogłoszą gwarancje — przerwał jej Dan.
— Nie — zaoponowała Jane. — Sformułujemy projekt ustawy tak, żeby wszyscy, którzy już pożyczyli Astro pieniądze, mogli złożyć wnioski o gwarancje federalne dla już udzielonych kredytów, jeśli ustawa przejdzie.
— A tak można? — upewnił się Dan. — Czy to legalne? Jane uśmiechnęła się z wyższością.
— Zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył, co jest wydrukowane drobnym drukiem w większości ustaw.
— Ale Biały Dom tego nie zaakceptuje i prezydent zawetuje ustawę — rzekł Scanwell.
— Dobrze. Niech zawetuje.
Zanim Dan zdołał się wtrącić, Scanwell spytał:
— Niech zawetuje? W takim razie po co… Och, rozumiem.
— Ta ustawa to potężne narzędzie w twoim programie uzyskania niezależnych źródeł energii, Morganie — rzekła Jane, pochylając się w jego stronę. — Możesz opowiadać wyborcom, że twój plan nie będzie finansowany z ich kieszeni, ale zapłacą za niego prywatni inwestorzy.
— A jeśli prezydent zawetuje…
— …będziesz miał doskonały argument w walce wyborczej — oznajmiła Jane tryumfalnie.
Dan oparł się wygodnie i patrzył na tę parę, wymieniającą cyniczne uśmieszki. Ona nie robi tego dla mnie, pomyślał. Ma gdzieś Astro i problem niezależnych źródeł energii. Ona to robi dla niego, żeby pomóc mu wygrać w wyborach. Nie dla mnie. Dla niego.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
— Panie dyrektorze?
Dan uniósł wzrok znad biurka.
— Dzwonili z wieży. Pan al-Baszyr ląduje.
Dan wstał i wyjrzał przez okno. Istotnie, mały, zgrabny T-38 właśnie kołował po pasie, błyszcząc srebrzyście w słońcu późnego poranka. Dan dostrzegł chmury burzowe formujące się po przeciwnej stronie zatoki. Po południu będzie burza jak nic.
— Mamy kogoś na lądowisku, żeby go tu przyprowadził? — spytał Dan.
— Wszystko załatwione — odparła April.
— Dobrze. Dzięki.
Wróciwszy z Austin. Dan przejrzał wszystko, co na temat al-Baszyra znalazł w Internecie. Nie było tego wiele. Urodzi} się w Tunisie w obrzydliwie bogatej rodzinie, zasiada w zarządach kilkunastu międzynarodowych korporacji. W prasie brukowej nic. Albo nie jest playboyem, albo ma tyle pieniędzy, że wykorzystani przez niego nawet nie mysią o tym, żeby popędzić z rewelacjami do tanich pisemek.
Dan poprosił April o przygotowanie biura na przyjęcie ał-Baszyra i poszedł na przechadzkę po hangarze. Nadal było tam kilkanaście osób z FML i KRBT. mierzących i ważących kawałki potrzaskanego wahadłowca. Ajeszcze więcej siedziało w budynku biurowym obok hangaru, prowadząc na swoich laptopach jakieś analizy i nabijając rachunki telefoniczne Astro rozmowami z Waszyngtonem.
Kiedy wrócił do biura, ledwo je poznał. Ujrzał ze zdumieniem, że wszystko jest czyste, schludne i prawie lśniące. Przeraził się, widząc puste biurko. W życiu niczego nie znajdę, pomyślał.
— Pan al-Baszyr do pana — ogłosiła April z wybiciem godziny jedenastej. Tyle się mówi o braku poczucia czasu u Arabów, pomyślał Dan, wstając z krzesła i obchodząc biurko z wyciągniętą ręką.
Al-Baszyr uśmiechał się, wkraczając do gabinetu Dana, ale zanim przyjął jego wyciągniętą dłoń, dokładnie przyjrzał się April. Był ubrany jak model, w jasnoszary garnitur i blad błękitny krawat. W samej koszuli i wyprasowanych starann spodniach Dan czuł się prawie jak obdartus. Usiedli pn okrągłym stole w rogu gabinetu, przy oknie wychodzącym i parking i otaczające go drzewa. April wniosła tacę z kawą i s( karni, uśmiechnęła się uroczo, stawiając poczęstunek na stoli i wyszła. Al-Baszyr śledził ją wzrokiem, z nieodgadnionyi uśmiechem na twarzy.
— Ma pan śliczną sekretarkę — mruknął, gdy April zamknęl za sobą drzwi.
Dan skinął głową bezceremonialnie.
— Tak, istotnie.
— Mężatka?
Dan poczuł wściekłość. Starając się, by jego wypowied brzmiała uprzejmie, skłamał:
— Nie, ale jest w stałym związku. Miejscowy oficer policj i trener sztuk walki. Wielki facet, brutalny jak wygłodzony niedźwiedź.
Uśmiech al-Baszyra zgasł.
— Kawy? — spytał Dan.
Pół godziny później Dan był pod wrażeniem: al-Baszyi wiedział bardzo dużo o technologiach związanych z satelitam energetycznymi. Nie jest inżynierem, pomyślał Dan, ale jesi piekielnie inteligentny.
— Satelity energetyczne nigdy nie wyprą ropy całkowicie — mówił Tunezyjczyk. — Mogą jednak przejąć duży procenl podstawowego obciążenia sieci energetycznej.
— Tak — rzekł Dan. — Gdybyśmy mieli kilkanaście satelitów, moglibyśmy zamknąć większość elektrowni naziemnych na paliwa kopalne. Może wszystkie.
— Tylko elektrownie na paliwa kopalne? A nuklearne? Dan zawahał się przez chwilę, zastanawiając się, ile może powiedzieć gościowi. Potem rzekł z rozwagą:
— Elektrownie na paliwa kopalne wytwarzają gazy cieplarniane. Nuklearne nie. Spalanie węgla, ropy i gazu ziemnego powoduje globalne ocieplenie…
— Wielu liczących się naukowców twierdzi, że globalne ocieplenie nie jest realnym zagrożeniem.
— Tak, wiem. Ale temperatury globalne rosną co roku. Gdybyśmy mogli zamknąć elektrownie na paliwa stale na całym świecie…
— To „gdyby” jest olbrzymie — przerwał mu al-Baszyr, unosząc palec.
Dan zachichotał.
— Dobrze. Dobrze. Skupmy się na uruchomieniu jednego satelity energetycznego.
— Co sądzi pan o pomyśle Scanwella, polegającym na uniezależnieniu Stanów od importowanej ropy?
— To nie jest pomysł. To jest konieczność.
— Naprawdę? — al-Baszyr uniósł brwi. — Czemu?
— Dopóki jesteśmy zależni od bliskowschodniej ropy, jesteśmy uzależnieni od bliskowschodniej polityki. Jesteśmy zakładnikami terrorystów i wariatów, którzy chcą zetrzeć z powierzchni ziemi Izrael. I Stany. Bo te popierają Izrael.