Выбрать главу

— Zaraz będzie — odparł O’Brien.

Zisk pochylił się w stronę Jane i powtórzył pytanie.

— Naprawdę pani sądzi, że ten satelita energetyczny będzie działać?

Jane zawahała się. Dziennikarz nie miał żadnego notesu. Nie dostrzegła też żadnego urządzenia nagrywającego, chyba że miał coś pod swetrem albo w kieszeni spodni.

— Nagrywa pan to? — spytała. Postukał palcem w skroń.

— Mam dobrą pamięć.

Jane obdarzyła go chłodnym uśmiechem.

— W takim razie lepiej będzie, jak my nagramy to, co powiemy.

O’Brien podał jej wysoką szklankę z tonikiem, a wtedy zwróciła się do niego:

— Denny, włączysz maszynę? Spojrzała na Ziska.

— Możemy panu wysłać kopię, jeśli pan sobie tego życiy.

— Wszystko mi jedno — odparł, wzruszając beztrosko ramionami. — A zatem, wracając do kwestii ustawy: to ma być dofinansowanie dla Astro Corporation, tak?

O’Brien rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i ruszył w stronę biurka. Jane poczekała z odpowiedzią na pstryknięcie klawisza cyfrowego dyktafonu.

— Moja ustawa ma w zamierzeniu zapewnić finansowanie zmagającym się z trudnościami firmom zajmującym się nowymi technologiami energetycznymi, i to tak, żeby nie kosztowało to podatników ani grosza.

— Chyba że taka firma jak Astro przestanie spłacać kredyty.

— Takie sytuacje już się zdarzały — przypomniała Jane. — W przypadku Chrysłera albo Lockheeda. To nic nowego.

— Ale w zamierzeniu ustawa ma zapewnić finansowanie dla Astro, tak?

— Oczywiście, pomoże także i Astro. I innym firmom zmagającym się z wprowadzeniem technologii dla odnawialnych źródeł energii. Rockledge Industries planuje zbudowanie instalacji do wytwarzania wodoru, jak słyszałam. Kilka innych firm bada możliwości budowania farm wiatrowych, chyba tak się to nazywa.

Uśmiech Ziska stał się jeszcze szerszy.

— A Sam Gunn i jego hotel dla nowożeńców, w stanie nieważkości?

— To nie jest technologia związana z energią — odparła Jane chłodno.

Zisk zmienił temat.

— Słyszałem, że Astro ma się sprzedać Tricontinenal Oil. Albo Yamagacie. Wygląda na to, że jednak nie będą potrzebowali pomocy.

Jane miała swoje metody ukrywania zaskoczenia. Pociągnęła łyk toniku z trzymanej w ręce szklanki, po czym posłała dziennikarzowi swój najpiękniejszy uśmiech i intensywnie rozmyślała nad odpowiedzią, by w końcu odezwać się:

— Jeśli tak się stanie, Astro nie będzie potrzebować pomocy, jaką może im zapewnić moja ustawa. Ale są inne nowe firmy próbujące wprowadzać nowe technologie.

Zisk pokiwał głową, a jego uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny.

Tego wieczora Dan siedział w barze motelu Astro z Clau-de’em Passeau. Zjedli podłą kolację i zdecydowali, że solidny drink zrobi im lepiej niż oferowane przez restaurację desery.

— Musisz przyjechać do Nowego Orleanu — rzekł Passeau.

— Jedzenie jest tam znakomite.

— Przynajmniej udało mi się zdobyć przyzwoity koniak — odparł Dan, obracając w dłoni szklankę z El Presidente.

Passeau potrząsnął głową.

— Powinieneś skosztować armaniaku, Dan. O wiele lepszy.

— Armaniaku?

— Region Armagnac leży w pobliżu Cognac, ale armaniak jest smaczniejszy i delikatniejszy — Passeau położył dłoń na piersi. — To oczywiście tylko moja opinia.

— Armaniak — mruknął Dan. — Muszę zapamiętać. Passeau rozejrzał się dookoła. Przy barze siedziało kilku Latynosów pijących w milczeniu piwo. Barmanka z ożywieniem rozmawiała przez telefon, wymachując wolną ręką, jakby próbowała komuś coś przekazać językiem gestów. Z wbudowanych w sufit głośników sączyła się muzyka country, lament nad utraconą miłością przy akompaniamencie gitary.

— Dlaczego zdecydowaliście się na zbudowanie tu bazy? — spytał Passeau. — To przecież koniec świata.

Dan pociągnął łyk koniaku.

— Stąd możemy latać nad Zatoką Meksykańską. I miałem wujka, który zdołał omamić władze parku stanowego, przekonując je, żeby pozwolili nam wydzierżawić pół wyspy od suwerennego stanu Teksas.

— Ach — odparł Passeau. — Pieniądze rządzą światem.

— Zwłaszcza nieoznakowane banknoty przekazywane pod stołem.

Passeau zaśmiał się.

— Ty jesteś naprawdę kawał drania, wiesz? Udając zdziwienie, Dan odparł:

— Nie przekupiłem władz stanowych. To zrobił mój wuj. — I patrz, co ci z tego przyszło.

— Nie jest to tropikalny raj, to prawda — przyznał Dan.

— Byłem na przylądku Canaveral — rzekł Passeau. — Myślałem, że to ruina. Ale to… — machnął ręką w kierunku baru.

— Kiedyś będzie tu prawdziwa metropolia — oznajmił Dan z uśmiechem.

— Nie za naszych czasów. Dan wzruszył ramionami.

— Może istotnie nie.

— Pracowałeś dla Japończyków, prawda?

— Tak.

— W kosmosie?

— Z technicznego punktu widzenia nie byłem astronautą. Byłem, jak to mówią, specjalistą misji — co w moim przypadku oznaczało bycie robotnikiem budowlanym w stanie nieważkości.

— Hm. Podobało ci się?

— Uwielbiałem każdą minutę — Dan dotknął lekko nosa. — Nawet bójki.

Na twarzy Passeau malowało się coś między niedowierzaniem a fascynacją.

Dan poczekał, aż Passeau przełknie szkocką, po czym pochylił się nad stołem i rzeki cicho:

— Claude, jesteśmy gotowi na próbny lot wahadłowca. Passeau cofnął się lekko.

— Nie mogę wydać zgody na kolejny lot próbny, dopóki nie będę znał przyczyny katastrofy.

— Wiemy, jaka była jej przyczyna. Sabotaż.

— Wiem, że w to wierzysz, Dan. Ja też. Ale nie mam dowodów.

— Bo dowodów nie znajdziesz we wraku.

— W takim razie gdzie?

— W głowie Pete’a Larsena. Passeau wciągnął głęboko powietrze.

— Całkowicie poza naszym zasięgiem.

— Posłuchaj — rzekł Dan, pochylając się jeszcze bardziej.

— Pete miał dostęp do kodów sterujących. I znał trasę lotu. Sprzedał komuś tę informację. Ten ktoś posłużył się nadajnikiem radiowym, którym przesłał komendę odpalenia silnika. Wiedzieli, jak uruchomić system sterowania wahadłowcem, wiedzieli, gdzie i kiedy to zrobić.

— Ale pilot mogła odwołać tę komendę!

— Nie przy wejściu w atmosferę — szeptał z naciskiem Dan.

— W tym punkcie lotu każda mikrosekunda ma decydujące znaczenie. Hannah zaczęła manewr nurkowania, który miał ustawić wahadłowiec pod takim kątem, by osłona cieplna pod spodem przejęła większość obciążenia. Odpalenie silnika spowodowało, że wahadłowiec zanurkował pod niewłaściwym kątem i straciła panowanie nad sterami. Żaden pilot by z tego nie wyszedł. Wahadłowiec był skazany.

— Nie katapultowała się?

— Pewnie próbowała.

— Wszystko to są wyłącznie przypuszczenia — rzekł Passeau.

— Gdybyśmy polecieli zapasowym i nic by się nie stało, to byłby dowód na to, że mamy rację, prawda?

— Nie, to żaden dowód. Jeszcze mogło…

— Chcę wykonać próbny lot drugim wahadłowcem — upierał się Dan. Po czym dodał: — Bezzałogowy.

— Bez pilota?

— Wyłącznie z automatycznym sterowaniem — rzekł Dan. — Ale tym razem nie udostępnimy nikomu kodów ani trasy.

— Nie możesz zorganizować takiego lotu, nawet bezzalogowego — protestował Claude. — Na niebie są inne pojazdy, wiesz. Musisz mieć wolną trasę lotu, zgodę FML…