Выбрать главу

Roberto podszedł do fotela i opadł na niego, jak kot przysiadający ostrożnie na legowisku, gotowy wyskoczyć z niego w ułamku sekundy. Al-Baszyr zajął fotel naprzeciwko.

— Mówią, że chcą wsadzić drugi wahadłowiec na rakietę — rzekł Roberto, prawie szeptem.

Al-Baszyr skrzywił się.

— Chcą lecieć drugim wahadłowcem?

— Mówią, że chcą tylko wszystko sprawdzić. Nie będą startować.

Al-Baszyr poczuł, jak kiełkuje w nim podejrzenie.

— Muszą dostać zgodę od władz na próbny lot — rzekł, bardziej do siebie niż Roberto. — To mało prawdopodobne.

— Jest coś jeszcze.

— Tak?

— Sekretarka Randolpha zaczyna węszyć. Zadaje takie same pytania jak Tenny.

— Ta czarna? Taka ładna?

— Taaa.

Al-Baszyr dotknął brody.

— Nie podoba mi się to. Roberto milczał.

— Miej na nią oko. Chcę wiedzieć, o co jej chodzi.

— Pojadę na Matagordę…

— Nie — warknął al-Baszyr. — Mamy informatora w firmie, tak?

Roberto pokiwał głową.

— I to niejednego. Od nich się dowiedziałem.

— Więc korzystaj z informatorów. Nie powinni cię tam zobaczyć, chyba że będzie to absolutnie konieczne.

— Musimy coś z nią zrobić — rzekł Roberto.

— Może — odparł al-Baszyr. — Może.

Roberto uśmiechnął się, a al-Baszyr pomyślał, że pewnie będzie musiał pociągnąć za jakieś sznurki we władzach, żeby Randolph na pewno dostał zgodę na lot próbny wahadłowca.

WASZYNGTON, DYSTRYKT KOLUMBIA

Mimo upału M Street w Georgetown była zatłoczona miejscowymi i turystami, spoconymi, o twarzach czerwonych od popołudniowego słońca. W rozpiętej pod szyją koszuli i jasnych spodniach, Dan przedzierał się przez tłum w stronę francuskiej restauracji, gdzie Jane zgodziła się z nim spotkać.

Ale nie dla obiadu. Była zbyt nieufna. Namówienie jej na spotkanie zajęło Danowi dwa dni, a kiedy w końcu wyjaśnił, że potrzebuje pomocy, ale nie może powiedzieć przez telefon, o co chodzi, z niechęcią zgodziła się spotkać z nim przy drinku. Dan wygrzebał więc karty kredytowe Orville’a Wilbura, poleciał na lotnisko imienia Ronalda Reagana i zajął skromny pokój w hotelu The Four Seasons.

Znalazł bistro Francais i z ochotą wkroczył z upalnej, zatłoczonej ulicy do chłodnej, zacienionej restauracji. Jane oczywiście jeszcze nie było. Dan poskarżył się w duchu, że choć admirał Nelson twierdził, że sukces zawdzięcza przychodzeniu wszędzie kwadrans za wcześnie, to jednak zbyt dużo czasu zajmuje czekanie na innych.

Bar był prawie pusty i Dan nie miał problemu ze znalezieniem boksu z dala od drzwi, gdy tylko wyjaśnił hostessie o skwaszonej twarzy, że na kogoś czeka i podał jej pięciodolarowy banknot. Zamówił pernoda z wodą, usadowił się i czekał na Jane.

Pół godziny później, kiedy jego drink zamienił się w zielonkawe resztki roztopionych kostek lodu, a Dan z niechęcią gapił się na przerażające wieści o spadkach giełdowych, jakie docierały z wiszącego nad barem telewizora, Jane wreszcie się pojawiła. Towarzyszył jej otyły facet w pomiętym szarym garniturze. Po tłustych policzkach i kilku podbródkach spływały mu strumyczki potu. Jane wyglądała pięknie i świeżo, w bladej spódnicy koloru lawendy i bluzce barwy złamanej bieli, jakby panująca na zewnątrz pogoda nie miała na nią żadnego wpływu.

Dan wysunął się z boksu, żeby ją przywitać. Jane uśmiechnęła się uprzejnieicdwzajemniłausciskdłoni,nicwięcej,poczym przedstawiła Denny’ego 0’Briena. Przyprowadziła przyzwoitkę, pomyślał Dan. Przynajmniej nie przyszła ze Scanwellem. Danowi było żal 0’Briena, który posapując, z trudem wcisnął się do boksu obok Jane. Kiedy już wszyscy usiedli, Dan miał wrażenie, że w boksie jest równie ciasno i nieprzyjemnie jak na zatłoczonej ulicy na zewnątrz.

Kelnerka podeszła i Jane zamówiła wódkę z Marti O’Brien poprosił o butelkę gazowanej wody mineralnej.

— Jeszcze jeden pernod dla pana? — spytała kelnerka. Dan skinął głową.

— Denny to mój naj ważniej szy doradca polityczny — wyjaśn Jane, gdy czekali na drinki. — To on prowadzi moją kampanię.

Dan skinął głową i przez chwilę rozmawiali niezobow zująco o pogodzie, giełdzie, o wszystkim, tylko nie o tym, Dan wolałby, by Jane przyszła sama.

Wreszcie, kiedy na stole pojawiły się drinki, Jane rzekła:

— Przez telefon brzmiałeś bardzo tajemniczo. Dan spojrzał na 0’Briena.

— Nie chciałem mówić o tym komukolwiek poza tobą.

— Denny’emu możesz zaufać. O’Brien uśmiechnął się uprzejmie.

— Jestem uosobieniem dyskrecji.

— W Waszyngtonie? — zdumienie Dana było tylko a ściowo udawane.

Jane ucięła te przekomarzania.

— O co chodzi, Dan? Po co chciałeś się ze mną widzieć Bo cię kocham, chciał odpowiedzieć Dan. Bo rzuciłby się na hordę fanatycznych terrorystów, żeby cię tylko zd być.

Odparł jednak:

— Potrzebuję pomocy. Szukam kontaktu z kimś wyso postawionym w rządzie wenezuelskim.

Brwi O’Briena powędrowały w górę, ale Jane tylko ‹ lekko uśmiechnęła.

— Zamierzasz wyjechać z kraju, Dan?

— Wiesz, że nic podobnego.

— Więc o co chodzi?

Nie był gotowy, żeby powiedzieć jej prawdę.

— Prędzej czy później — zaczął — będzie nam potrzeb zapasowe lądowisko dla wahadłowca, żeby mógł wylądow w sytuacji awaryjnej.

— „Wy” to Astro Corporation? — upewnił się O’Brien.

— Tak jest.

— I chcecie mieć awaryjne lądowisko w Wenezueli?

— Rozmawiamy też w sprawie innych lokalizacji. Hiszpania, Ameryka Południowa, Australia. Ale Wenezuela jest najbliżej.

O’Brien spojrzał na Jane, po czym rzekł:

— Kiedy planowany jest najbliższy lot wahadłowca?

— Prędzej czy później jakiś będzie — odparł Dan z kamienną twarzą.

— Więc po co ten pośpiech?

Dan przywołał na twarz tajemniczy uśmieszek.

— Nie mam nic lepszego do roboty, dopóki przeklęte FML nie zatwierdzi mi planu lotu.

Jane wiedziała, że to tylko wymówka.

— Mogę rozpytać we władzach państwowych o właściwych ludzi w Wenezueli.

— To by mi bardzo pomogło — rzekł Dan. — A dałoby się w tym tygodniu?

— Dlaczego w tym tygodniu? — spytał podejrzliwie 0’Brien.

Dan zawahał się, po czym rzekł:

— Dobrze, w takim razie wyłożę karty na stół.

Jane uśmiechnęła się, jakby spodziewała się wielkiego kłamstwa.

— Prosimy — mruknęła.

— Wiesz, próbuję zdobyć jakieś pieniądze. Tricontinental i Yamagata próbują wykupić Astro. O tym też wiesz. Próbuje ich powstrzymać, albo przynajmniej namówić na pożyczkę, nie na sprzedaż udziałów.

— Ale co to ma do rzeczy… — zaczął O’Brien.

— W im większym stopniu będę miał przyklepaną taką transakcję — mówił Dan, mając nadzieję, że to brzmi wiarygodnie — tym lepsza będzie moja pozycja w rozmowach z Garrisonem i Yamagata. Jeśli wykażę, że mam awaryjne lądowiska dla wahadłowca, może będę w stanie dostać dużą pożyczkę z amerykańskich banków i utrzymać Astro we własnych rękach.

— Kiedy wahadłowiec będzie gotowy do lotu? — spytała Jane.

Dan o mało nie powiedział, że już jest gotowy, ale złapał się za język.

— Jeśli tylko FML skończy dochodzenie i wystawi wahadłowcowi certyfikat bezpieczeństwa.

— To jeszcze wiele miesięcy — mruknął O’Brien. — Może to potrwać jeszcze rok albo dłużej.