Wyszedł, gdy ktoś z zespołu zawołał:
— Włączono zasilanie wewnętrzne.
— Potwierdzam, zasilanie wewnętrzne.
— T minus dwie minuty. Odłączam przewody.
Od rakiety nośnej i wahadłowca odpadły przewody.
Dobrze, pomyślał Dan. Od tej chwili wszystko odbywa się automatycznie. Założył ręce na plecach i trzymał kciuki.
Komputer odliczał teraz sekundy. Dan wstrzymał oddech. Pięć, cztery…
— Wszystkie systemy gotowe. Dwa, jeden…
— Zapłon.
U podstawy rakiety wykwitła kula ognia i przez przerażająco długą chwile potężna rakieta stała nieruchomo na ogniu. Potem zaczęła się wznosić, powoli, jak stateczny monarcha powstający z tronu.
— Leć, mała! — krzyknął ktoś.
— Do góry, do góry, jazda!
Dźwięk przetoczył się nad nimi; potężne fale czystej energii przeszyły bunkier, aż odczuli to w kościach. Dan poczuł, jakby miał w środku jakiś instrument muzyczny z grającymi pełną parą strunami basowymi.
Na ekranie ściennym pojawiła się kłębiąca się chmura szarego dymu.
— Lot nurkowy potwierdzono — usłyszał Dan.
— Jest w drodze.
Dyrektor operacji startowej odsunął swój fotel na kółkach, zdjął słuchawki i wstał.
— Dalej, szefie, chodźmy rzucić okiem.
Dan poszedł za otyłym dyrektorem; wyszli na rozświetloną porannym słońcem przestrzeń i zobaczyli smugę gazów spalinowych, która zaczynała się już rozmywać. Błysk światła zaskoczył Dana; dopiero po sekundzie zrozumiał, że to właśnie uruchomiły się silniki wahadłowca.
Usłyszeli głos ze środka bunkra:
— Rozdzielenie potwierdzono. Zapłon silników wahadłowca, potwierdzono.
Dyrektor posłał Danowi krzywy uśmiech.
— Świetnie. Ja na dziś kończę pracę. Zabieram moich ludzi i jedziemy do motelu na piwo.
Dan nigdy nie widział Kinsky’ego tak wkurzonego.
Rozlatującym się Chevroletem pojechał ze stanowiska startowego z powrotem do hangaru A i pobiegł po schodach z zamiarem zadzwonienia do Lynn Van Buren, na lotnisko w Caracas. Z wyrazu twarzy April wywnioskował jednak, że szykują się kłopoty.
Zanim zapytał, szepnęła z naciskiem:
— Len jest w gabinecie.
— Dobrze — odparł Dan, przypominając sobie, że sam kazał swojemu dyrektorowi PR tam czekać. — Załatwię to.
April rzuciła mu spojrzenie, które miało znaczyć: „Mam nadzieję”. Dan otworzył drzwi i wkroczył do swojego biura.
Kinsky stał przy oknie, w pomiętej koszuli, rozczochrany, z twarzą poczerwieniałą ze złości. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Danem.
— Wystrzeliłeś go! I nic mi nie powiedziałeś! Dan podszedł do biurka, ale nie usiadł.
— Nikomu nie powiedziałem, poza zespołem startowym.
— Najgłupsza rzecz, o jakiej w życiu słyszałem!
— Len, nie bierz tego do siebie. Chciałem utrzymać to w tajemnicy, żeby nikt z władz się nie wtrącił i nie próbował mi przeszkodzić.
— I tak się teraz wtrącą, ty porąbany debilu.
— Może i jestem porąbany — odparł Dan, próbując rozładować sytuację — ale w dzieciństwie nie wykryto u mnie żadnego upośledzenia.
Kinsky’ego nie dało się tak ugłaskać.
— To jest jakaś pieprzona katastrofa! Nie możesz sobie ot, tak, wystrzeliwać rakiet, kiedy tylko zechcesz!
Dan usiadł przy biurku i odchylił się lekko.
— Len, jesteś moim dyrektorem PR, nie moim szefem.
— A co będzie, jeśli wahadłowiec się rozbije? Będziesz skończony. Skończony!
— Nie rozbije się. A w wahadłowcu nie ma nikogo. To lot bezzałogowy.
— To jak zamierzasz wylądować?
— Na autopilocie. Jeśli będzie trzeba, przełączymy na zdalne sterowanie.
Kinsky przechadzał się po gabinecie, potrząsając głową.
— Nie będzie tu lądować — wyjaśnił Dan. — Nie będziemy mieli żadnych problemów z FML, oczyszczeniem przestrzeni powietrznej, jeśli to cię martwi.
— Powinieneś był mi powiedzieć, Dan. Powinienem wiedzieć o takich rzeczach.
— Nie powiedziałem nikomu poza zespołem startowym — powtórzył Dan. — Do licha, nawet zespół serwisowy nie wiedział, że to będzie start. Powiedziałem im, że to test statyczny.
— Powinienem był wiedzieć — mruknął Lenny, nadal spacerując. — Jak to wygląda, dyrektor PR nie wie, co się dzieje. Nikt w to nie uwierzy. Oni nie uwierzą, że nie wiedziałem.
— Len, to mój problem, nie twój.
— Akurat! Wszystko się skupi na mnie. Ludzie uważają, że powinienem wiedzieć, Dan! Dostaję forsę za to, że wiem!
— Dostajesz forsę za zajmowanie się PR Astro Corporation. — Dan próbował się uśmiechnąć. — Przecież właśnie podsunąłem ci najlepszy temat w twojej karierze, Len. Za parę godzin rzucą się na ciebie wszyscy dziennikarze.
— Akurat — mruknął Kinsky. Zatrzymał się i spojrzał na Dana. — Odchodzę! Mam dość.
Własne słowa zaskoczyły Dana.
— Len, nie możesz odejść. Jesteś mi potrzebny…
— Odchodzę! — krzyknął Kinsky. — Już mnie nie ma.
— Wracasz do Nowego Jorku?
— Nie! Nie twój interes, gdzie jadę!
Trzasnął drzwiami i prawie wybiegł z biura Dana, mijając April. Siedząc z otwartymi ustami, Dan słuchał tupotu jego stóp odbijającego się echem od ścian hangaru.
W drzwiach pojawiła się zatrwożona April.
— Na dziewięć miliardów imion Boga, co w niego wstąpiło?
— spytał zdumiony Dan.
April wzruszyła ramionami.
— Wszystko w porządku?
— Tak, jasne — odparł Dan, nadal zdumiony napadem Kinsky’ego. Potrząsnął głową i pomyślał, że Len pewnie wróci, jak ochłonie.
— Muszę porozmawiać z Lynn Van Buren — zwrócił się do April, odzyskując panowanie nad sobą. — 1 niech nikt mi nie przeszkadza podczas tej rozmowy.
April skinęła głową i wróciła do swojego biurka. Dostrzegła, że zapala się lampka prywatnej linii telefonicznej Dana. Sięgnęła po własny telefon i wybrała domowy numer, mając nadzieję, że Kelly jeszcze nie wyszła.
Kelly Eamons siedziała na niepościelonej sofie w salonie mieszkania April i kłóciła się przez telefon z Chavezem.
— Masz wracać, Kelly. Szefostwo życzy sobie, żebyś wróciła do biura, i to natychmiast.
— Nacho, zbliżamy się do rozwiązania. Czuję to.
Na malutkim ekranie telefonu komórkowego Chavez wyglądał jak ciemna chmura, ale jego głos brzmiał donośnie. — A wiesz, co ja czuję? Czuję, jakby ktoś dyszał mi w kark, kiedy idę po schodach.
— Powstrzymaj ich jeszcze na parę dni.
— Nie mamy jeszcze paru dni. Góra chce, żebyś wróciła do biura. Mówią, że dla tej sprawy nie ma budżetu na pracę w terenie.
— Nacho, ale tu się coś dzieje. Naprawdę.
— Wracaj, Kelly. I bez głupich numerów.
— Daj mi jeszcze dwa dni.
— Nie ma mowy.
— No to czas do jutra.
— Dziś. Chcę zobaczyć twoją uśmiechniętą twarzyczkę w biurze dziś przed końcem pracy. Comprende?
W mieszkaniu zadzwonił telefon. O mały włos, pomyślała Kelly.
— Muszę lecieć, Nacho.
— Partnerko, masz wracać. Przez ciebie jestem w kłopotliwej sytuacji.
— Jasne. Do zobaczenia.
Eamons wyłączyła komórkę i podniosła słuchawkę telefonu stojącego na stoliku przy sofie.
— Kelly? — to April. Szybko opowiedziała agentce o tym, jak to Kinsky histerycznie nawrzeszczał na Dana.
— Powiedział, że odchodzi. Zwalnia się.