Выбрать главу

— Spróbuj powiedzieć to szefowi.

— Nie możemy go wypuścić z rąk! To jedyny ślad. Chavez odwrócił wzrok.

— Biuro nie zapłaci za śledzenie tego faceta, dopóki nie udowodnimy, że miał z tym coś wspólnego.

— Ale nie udowodnimy mu tego, jeśli nie będziemy go śledzić i nie dowiemy się czegoś więcej: z kim rozmawia, dla kogo pracuje.

— Paragraf 22 — rzekł Chavez z przekąsem.

— Ja mogę go śledzić — rzekła Eamons. — Mnie nie widział.

Chavez potrząsnął głową.

— Jeśli biuro za to nie zapłaci, wezmę urlop i będę go śledzić — uparła się Eamons.

— Bez obstawy, bez nadzoru elektronicznego? Co ty sobie myślisz, że jesteś jakimś Jamesem Bondem?

Eamons opadła na siedzenie samochodu. Chavez pomyślał, ze wygląda jak rozczarowane dziecko.

— Posłuchaj — rzekł. — Wiemy, że Rodriguez pracuje dla firmy wypożyczającej limuzyny. W Houston. Sprawdzimy rejestry wypożyczeń i dowiemy się, kogo woził. To może być jakiś trop.

— I trzeba sprawdzić jego połączenia telefoniczne — powiedziała Eamons bez większego przekonania. — Możemy zrobić to w biurze.

Chavez pokiwał głową i przekręcił kluczyk w stacyjce. Chrysler ożył.

— Oddajmy twój samochód i wracajmy do Houston.

— Nie jesteś śpiący?

— Najpierw ja prowadzę. Potem się zamienimy. Eamons skinęła głową. Nacho to dobry partner, pomyślała.

Jest inteligentny i można na nim polegać. Trochę zbyt ostrożny, ale ma rodzinę, o którą musi się troszczyć. Ja mogę wtykać nos w nieswoje sprawy, jeśli jest taka potrzeba. On nie musi. Ale to dobrze. On jest ten zorganizowany, a ja ta beztroska. Razem jesteśmy dobrym zespołem.

Senator Thornton starannie unikała wydawania pieniędzy podatników na prywatne zachcianki. Wyczarterowanie prywatnego samolotu z pilotem i iot do Oklahomy kosztowały fortunę, ale zapłaciła za wszystko własną kartą kredytową. Kiedy tylko dotarła na ranczo, zadzwoniła na lotnisko i zapytała o pilota, który zwykle latał z nią do Austin.

Pojawił się na ranczu pół godziny później, gdy Jane była jeszcze w swoimi pokoju, sprawdzając wyniki popołudniowego głosowania z listy obecności w Senacie. Przekazała swój glos Bobowi Quillowi, więc oficjalnie była obecna i głosowała.

Stukanie do otwartych drzwi sprawiło, że oderwała się od komputera. W drzwiach ukazała się smagła twarz Yolandy.

— Człowiek od opylania pól czeka na panią — rzekła Yolanda. Służyła rodzinie Thorntonów przez całe życie, podobnie jak jej matka. Jane uśmiechnęła się, słysząc to określenie. Każdy, kto pilotował samolot, zajmował się opylaniem pól, przynajmniej dla Yolandy.

Jane zeszła na dół. Pilot czekał w hallu i wyglądał bardziej na rolnika, w dżinsach i roboczej koszuli. Kiedyś latał pościgowymi Warthogami na Bliskim Wschodzie, choć dopiero po paru drinkach język rozwiązywał mu się na tyle, że zaczynał opowiadać o polowaniu na czołgi.

— Znów do Austin? — spytał.

— Nie, Zeb. Tym razem nie. Chciałam polecieć na wyspę Matagorda, do siedziby Astro Corporation. Jutro z samego rana.

— Leci tam pani w niedzielę?

— Tak — odparła Jane, myśląc, że biuro Dana będzie zamknięte w niedzielę i będzie można z nim spokojnie porozmawiać, nikt im nie przeszkodzi.

Zeb zmarszczył brwi.

— To prywatne lotnisko, prawda? Muszę mieć ich zgodę na lądowanie. Może być zamknięte w niedzielę.

— Ja się tym zajmę, Zeb — odparła Jane. — Wystarczy, jak mnie odbierzesz o siódmej.

— Dobrze, o siódmej — już miał wychodzić, po czym odwrócił się i spytał: — Zabrać coś na śniadanie?

Jane skinęła głową.

— Dobry pomysł. Poproszę sok grapefruitowy.

Pilot odszedł, a Jane ruszyła na górę, rozmyślając. Może jednak nie będę o tym mówić Morganowi. On nie zrozumie, dlaczego chcę zobaczyć Dana. Zastanowiła się, czy ona sama to rozumie.

LA MARSA, TUNEZJA

Z ogrodu na dachu hotelu Asim al-Baszyr widział błyszczące od upału ruiny Kartaginy. Rozpostarte szeroko Morze Śródziemne lśniło w popołudniowym słońcu; turyści i luksusowe jachty i statki wycieczkowe.

Siedząc w cieniu pokrytego listowiem treliażu, w chłodnej bryzie od morza, al-Baszyr patrzył na starożytne ruiny przez polaryzowane okulary. Kartagina była kiedyś potęgą, pomyślał. Okręty wojenne z tej przystani panowały nad całym Morzem Śródziemnym. Potem przyszli Rzymianie, stateczni i praktyczni Rzymianie. Choć Hannibal pokonał ich tyle razy, choć tyle armii rzymskich zostało startych, zawsze wracali: więcej ludzi, więcej armii, więcej bitew — aż rozbili Kartaginę w proch. Zniszczyli miasto, dom po domu, świątynia po świątyni, kamień po kamieniu, aż nie zostało nic. Potem posypali fundamenty solą, żeby nic już tu nigdy nie wyrosło. Zniszczenie było bardziej okrutne i gruntowne, niż gdyby wybuchła tam bomba atomowa.

Ostateczne poniżenie przyszło, gdy Rzymianie wybudowali nowe miasto obok zdewastowanych zgliszcz. Ruiny, na które patrzył teraz al-Baszyr, były ruinami rzymskimi.

I taki jest wróg, któremu musimy stawić czoła, pomyślał al-Baszyr. Bezlitosny, nieprzejednany, zdolny wystawiać przeciwko nam coraz to nowe armie, bez względu na to, jak długo trwa bitwa.

Wiedział, że tego wroga nie można pokonać w otwartej bitwie, a jedynie podstępem. Tak, by pokonał się sam. By zniszczyła go własna chciwość i żądza władzy. I do tego celu użyjemy ich satelity energetycznego. To będzie pierwszy krok na drodze do ostatecznego zniszczenia.

Usłyszał kroki na wyłożonym płytkami pomoście, który prowadził w kierunku jego zacienionego treliażu. Nerwowe, szybkie kroki. Odwrócił się i zobaczył Egipcjanina idącego w jego stronę, niskiego, przysadzistego, w białym płóciennym garniturze, który wyglądał, jakby był na niego o pół rozmiaru za duży, w kapeluszu z szerokim rondem zakrywającym łysinę.

Al-Baszyr wstał i skłonił się zdawkowo.

— Salaam, bracie mój — rzekł, zdejmując okulary. Egipcjanin również zdjął okulary i usiadł na pomalowanym na biało krześle, odlanym z żelaza.

— Czemu zawdzięczam przyjemność tej wizyty? — spytał al-Baszyr. pozwalając, by w jego tonie zagościła ironia.

Cała Dziewiątka spotykała się dość rzadko, a spotkania poszczególnych członków ograniczano do minimum. Niektórych spotkań twarzą w twarz nie dało się jednak uniknąć, gdyż obawiano się podsłuchiwania rozmów telefonicznych i łączy komputerowych przez zachodnie wywiady.

— Pozostali niepokoją się z powodu twoich działań dotyczących satelity.

— Rozmawiałem z większością. Wszystko przebiega zgodnie z planem.

Egipcjanin zdjął kapelusz i położył go na stoliku między nimi.

— Czy nie niepokoi cię fakt, że twój agent został aresztowany?

Al-Baszyr przywołał na usta uśmieszek.

— Mój agent to szofer, który kupował informacje od pracowników Astro Corporation. Nikt więcej.

— Jak sądzimy, to on spowodował eksplozję instalacji do wytwarzania wodoru?

— Amerykanie nie mają o tym pojęcia.

— Ale jeśli trochę potrzymają go pod kluczem, może zacząć gadać.

— Pod kluczem byl zaledwie parę godzin — wyjaśnił cierpliwie al-Baszyr. — Niczego nie powiedział. Teraz jest na wolności. Amerykańska policja ma bardzo ograniczone metody działania. Nie mamy się czego obawiać.

Egipcjanin pokiwał łysą głową. Obserwując go, al-Baszyr pomyślał, że w innym czasie, w innej epoce, ten człowiek mógłby być królewskim skrybą na dworze jakiegoś faraona, a nie mózgiem operacji terrorystycznych.