Выбрать главу

— Masz jakieś dowody?

— Żadnych. Kompletnie nic. Ale jednym z powodów, dla których chciałem wykonać próbny lot drugim wahadłowcem, było udowodnienie, że konstrukcja wahadłowca jest poprawna. Jeśli nikt mu nie przeszkadza, lata doskonale.

— To wszystko ma słabe podstawy, Dan.

— Wiem. Nikt mi nie wierzy, a ja nie mogę nawet zmusić przeklętego FBI, żeby się tym zajęło na poważnie.

— Rozumiem — odparła Jane i umilkła.

Dan odczekał chwilę, zastanawiając się, co robić dalej. W końcu spytał:

— Czy tylko o tym chcesz rozmawiać?

— Nie. Nie tylko.

— O czym jeszcze?

— O tobie.

— O mnie?

— I Morganie.

— Znowu on — mruknął Dan.

— Dan, to jest jedyny człowiek, który może zapewnić temu krajowi niezależność energetyczną.

— A księżyc jest z zielonego sera!

— Przecież to prawda!

Próbując utrzymać uczucia na wodzy, Dan rzekł:

— Jane, Scanwell może i jest jedynym kandydatem na prezydenta, który myśli o niezależności energetycznej, ale…

— I potrzebna mu twoja pomoc.

— Ja mu już pomagam! I doceniam tę niewielką pomoc, jakami oferuje.

— Pracujemy nad tym. Program ustawy, która zapewni ci finansowanie, został już złożony w Senacie.

— Jane, ja tu stąpam po linie grubości sznurowadła. Zachichotała.

— Zawsze miałeś talent do zgrabnych powiedzonek, Dan. Odwzajemnił uśmiech.

— To jeden z moich licznych talentów.

— Tym lotem narobiłeś sobie wielu wrogów, Dan — rzekła już poważniej. — NASA sądzi…

— Wiem. Że jestem stuknięty.

— Gorzej, Dan. Że jesteś zagrożeniem dla ich programu.

— Mnie to nie przeszkadza.

— Ale oni będą ci rzucać kłody pod nogi. — I co z tego? Nie potrzebuję ich pomocy.

— Nic nie rozumiesz. Agencje rządowe, takie jak FML, potrzebują ekspertów, którzy zaopiniują twój plan dalszych lotów wahadłowcem. Jak myślisz, do kogo się zwrócą?

Dan znał odpowiedź.

— A kiedy zwrócisz się do prywatnych inwestorów, prosząc o fundusze, jak myślisz, kogo poproszą o opinię?

— Tę przeklętą agencję — mruknął.

— Otóż to.

— Cóż, nie będę musiał się o to martwić, jeśli sprzedam udziały w firmie Tricontinental lub Yamagacie.

— To dla nas niedopuszczalne! — rzekła ostro.

— Dla was? Dla Scanwella.

— Tak. Morgan nie może wskazać twojej firmy jako biorącej udział w jego programie niezależności energetycznej, jeśli jej właścicielem będzie międzynarodowa korporacja albo Japończycy.

— Scanwell nie wskaże mojej firmy, jeśli nie zdołam zdobyć jakichś funduszy, i to szybko, bo tej firmy po prostu już nie będzie.

— Próbujemy, Dan. Ale musisz z nami współpracować.

— Przecież współpracuje! Robię co mogę, żeby skończyć budowę satelity i uruchomić go.

— Tylko nie możesz grać na nosie FML, tak jak to zrobiłeś teraz. I nie możesz sobie robić wrogów w NASA.

— Dwakroć do piekła i z powrotem! — wrzasnął Dan. — Lot próbny zrobił lepszą reklamę idei niezależności energetycznej niż jakiekolwiek działanie Scanwella! Piekło i szatani! Dzięki temu lotowi będę miał na odsetki dla prywatnych inwestorów.

— Takiej reklamy akurat nam nie trzeba — rzekła Jane. — Robisz z siebie bohatera, wiem, ale przez to zyskujesz więcej wrogów niż przyjaciół.

— Chcesz powiedzieć, że ściągam na siebie uwagę, którą powinien zdobyć Scanwell?

— Nie, nie to mam na myśli.

— On wygłasza mowy, a ja coś robię. Może to ja powinienem kandydować na prezydenta?

Patrząc na sufit, jakby szukając boskiego wsparcia, Jane odparła:

— Dan, ty po prostu nie rozumiesz, co to jest polityka. Trzeba zyskiwać sobie przyjaciół, a nie robić wrogów.

— Nie jestem politykiem, Jane. Jestem tylko biznesmenem, który próbuje ratować swoją firmę.

— Mógłbyś bardzo pomóc Morganowi, gdybyś tylko…

— Nie chcę pomagać Morganowi ani komukolwiek innemu! — warknął. — Chcę tylko uruchomić satelitę energetycznego.

— A przyszłość kraju?

— Przyszłość kraju będzie jeszcze bardziej świetlana, jeśli będziemy mieli działającego satelitę energetycznego i tanią energię z kosmosu.

— Dan, gdybyś tylko współpracował z Morganem, zamiast próbować załatwiać własne interesy…

— A co mi z tego przyjdzie?

Opuściła na moment głowę i Dan pomyślał, że płacze, ale po chwili spojrzała na niego i oczy miała suche.

— Moglibyśmy doprowadzić do tego, żeby został wybrany na prezydenta. To wielki człowiek. I mógłby być wielkim prezydentem.

Dan poczuł wściekłość, ale próbował utrzymać nerwy na wodzy.

— Posłuchaj. Lubię Scanwella. Naprawdę. Może i będzie niezłym prezydentem, jak zostanie wybrany. Ale to jego problem, nie mój. Ja mam swoje problemy. I to całe mnóstwo.

— Wiem, Dan, ale ty nie rozumiesz, że…

— Jane, czy wiesz, że jesteś jedyną osobą na całym świecie, która mnie obchodzi?

Zaparło jej dech. Potrząsnęła wolno głową.

— Dan, jeśli o mnie chodzi, to czuję to samo do ciebie. Poczuł, jakby nagle został wyrzucony z samolotu.

— Żałuję, że tak jest — mówiła Jane cicho, jakby do siebie. — Jesteś dla mnie tylko problemem. Aleja nigdy nie przestałam cię kochać. Nawet kiedy byłam na ciebie wściekła. Kochałam cię.

— Ja też cię kocham, Jane — powiedział głosem zachrypniętym od zdumienia.

Wstała i spojrzała mu prosto w oczy.

— I co my z tym robimy?

Dan wziął ją w ramiona i pocałował. Objęła go, jakby te wszystkie lata spędzone osobno i wszystkie kłótnie nie istniały. Po długiej chwili złapał wreszcie oddech, objął ją w pasie i pociągnął w kierunku drzwi biura.

W jej oczach pojawiło się coś na kształt zwątpienia. Uśmiechnął się głupio i rzekł:

— Uwierzyłabyś, że moje mieszkanie jest o dwa kroki stąd?

Uśmiechnęła się z głową na jego ramieniu.

— Och, jak cię znam, to nic w tym dziwnego.

Dan poczuł ogromną wdzięczność wobec Tomasiny.

Kochali się szaleńczo, jakby nigdy się nie rozstawali, jakby poza nimi na Ziemi nie było nikogo. Później, kiedy popołudniowe słońce sączyło się przez drzwi mieszkania, Jane usiadła na łóżku.

— Obawiam się, że muszę już wracać — powiedziała.

— Nie — szepnął Dan. — Zostań ze mną.

— Żałuję, ale nie mogę, Dan.

Skinął głową niechętnie, wiedząc, że to już koniec.

— Dobrze. Zadzwonię do motelu i powiem im, żeby wysłali twojego pilota z powrotem na lotnisko.

Obrzuciła go łobuzerskim spojrzeniem.

— Jeszcze nie.

— Nie?

— Nadal lubisz długo sterczeć pod prysznicem? Zdjął rękę z telefonu i wstał.

— Włączę bojler — powiedział, idąc w stronę malutkiej łazienki. W tej kabinie prysznicowej ledwo mieści się jedna osoba, pomyślał. To będzie niezła zabawa.

I była. Śliskie nagie ciała w mydlinach. Dan parę razy uderzył łokciem o wyłożoną kafelkami ścianę, walnął się w kolano tak mocno, że o mało nie zawył z bólu, ale to było bez znaczenia. Nic nie miało znaczenia poza tym, że byli razem i cała reszta świata się nie liczyła.

Dopóki nie zaczęła się lecieć zimna woda.

— Mam mały bojler — rzekł Dan przepraszającym tonem.

— Trzeba kończyć — odparła Jane, wychodząc z kabiny i sięgając po ręcznik.