— I?
— To nie wystarczy, żeby do zatrzymać. Jest oskarżony o włamanie i wtargnięcie oraz napad. Wyszedł za kaucją.
— Czy powinniśmy go objąć nadzorem?
— Jak dotąd nie mamy nic innego — przyznał Chavez. — Zamierzaliśmy sprawdzić jego kontakty tutaj, w Houston; pracuje jako kierowca limuzyny.
— Sprawdziłam go wczoraj — oznajmiła Eamons.
— W niedzielę? — dyrektor wyglądała na zaskoczoną. Eamons radośnie wzruszyła ramionami.
— Stały dyspozytor nie pracuje w niedzielę, a jego asystentka była o wiele bardziej pomocna niż on. Rodriguez — nazwisko podejrzanego to Roberto Rodriguez — wozi głównie kierownictwo Tricontinental Oil.
— Czy Tricontinental Oil jest jakoś powiązana z Astro Corporation? — spytała dyrektor.
— Moglibyśmy zapytać o to dyrektora zarządzającego Astro, Dana Randolpha. To on do nas przyszedł pierwszy z historią o sabotażu jako przyczynie katastrofy wahadłowca.
Dyrektor zwróciła się znów do Eamons.
— Proszę o przygotowanie listy ludzi z Tricontinental, których woził Rodriguez.
— Już ją mam — odparła Eamons. — Mogę pani przesłać z mojego komputera.
— Poproszę — rzekła dyrektor. — I to natychmiast. Potrzebna mi ta lista, zanim zdecyduję, ile mogę powiedzieć ludziom z Waszyngtonu.
Dan spał, budząc się często. Śniły mu się jakieś koszmary, Jane, Scanwell i jakiś ciemny, pozbawiony twarzy potwór majaczący w pobliżu. Wstał o wschodzie słońca, zrozpaczony, zdezorientowany i całkowicie bez pomysłu, co zrobić w sprawie Jane.
Wyszła za niego. Wyszła za niego w tajemnicy. Nie chcą, żeby ktokolwiek się dowiedział. Ale mnie o tym powiedziała. Ciekawe, co to za małżeństwo; za wiele się nie widują. Ale wyszła za niego. Sypia z nim.
A ty sypiasz z innymi kobietami, przypomniał mu sardoniczny głos. Do licha, dzień przed przyjazdem Jane kotłowałeś się z Vicki Lee.
To nic nie znaczy, odpowiedział sobie. Nie ma tu żadnego uczucia, żadnej więzi. Ale ona wyszła za Scanwella; są mężem i żoną.
Spierając się w duchu z samym sobą, Dan ubrał się i poszedł do biura jeszcze przed jego oficjalnym otwarciem. Ledwo usiadł przy biurku, kiedy przez drzwi zajrzała April.
— Śniadanie? — spytała, jakby nic się nie stało. — Kawy?
— Gdzie byłaś w piątek?
— Nie dostał pan ode mnie wiadomości? — spytała, wchodząc do jego gabinetu. — Prosiłam Kelly, żeby zadzwoniła.
— Kelly?
— Eamons. Agentka FBI. Dan potrząsnął głową.
— Co się stało?
Usiadła przy biurku i opowiedziała całą historię o Kin-skym, Roberto i policji.
— Len sprzedawał temu facetowi informacje? — spytał Dan; sam pomysł najwyraźniej do niego nie docierał.
April pokiwała ponuro głową.
— To przerażający typ. Przerażający.
— Siedzi?
— Wypuścili go za kaucją.
— Doskonale — mruknął Dan i przyjrzał się twarzy April, myśląc: jeśli się boi, to nie daje tego po sobie poznać. — Więc gdzie jest teraz Len?
— Nie wiem. Pewnie w samolocie lecącym jak najdalej stąd.
— Bał się, co?
— Był sztywny ze strachu.
— A ty? Potrzebujesz jakiejś ochrony? April zawahała się.
— Nie sądzę, żeby Roberto… cóż, może. Zadrżała.
— Dobrze — rzekł Dan, krzywiąc się. — Połącz mnie z O’Connellem z ochrony. I muszę dziś rano pogadać z Gerrym Adairem.
Skinęła głową.
— Coś jeszcze?
Dan zawahał się, po czym rzekł:
— Skoro Len odszedł, potrzebuję kogoś, kto się zajmie PR-em.
— Mogę zadzwonić do paru headhunterów…
— Nie. Nie stać nas. — Dan wymierzył w nią palec jak lufę pistoletu. — Ty się zajmiesz PR-em.
— Ja? — April była przerażona.
— Ty. Skoro Len sobie poradził, to ty też możesz. Jesteś o wiele inteligentniejsza od niego.
— Ale ja nic na ten temat nie wiem! — zaprotestowała April.
Dan rozłożył ręce.
— To jest proste. Kiedy reporterzy o coś pytają, podajesz im przygotowane wcześniej odpowiedzi. Len ma stosy gotowych oświadczeń. Jeśli dostaniesz pytanie, którego dotąd nie było, pomogę ci napisać odpowiedź.
— Ale…
— Jak będziemy chcieli przygotować oświadczenie dla prasy, pogrzebiesz w plikach Lena, ma tam kontakty, nazwiska, powiązania, adresy e-mail. Nic trudnego.
April nie wyglądała na przekonaną.
— Potrafisz, mała, PR opiera się na kontaktach, a Len przygotował całkiem przyzwoitą listę.
— To na pewno coś więcej — upierała się April.
— Nie — odparł Dan. — I nawet dam ci podwyżkę. Małą podwyżkę.
Zaśmiała się.
— Dobrze, spróbuję. Ale nie mam o tym pojęcia.
— Poradzisz sobie. I otworzy się przed tobą zupełnie nowa ścieżka kariery.
Potrząsnęła słabo głową, ale przestała protestować.
— No, dobrze — mruknęła. — Coś jeszcze? Dan potrząsnął głową.
— Nie, chyba że umiesz skądś wykopać miliard dolarów. I wymyślić, jak odgonić wilki od bram.
— Wierzycieli?
— Miałem na myśli raczej Tricontinental i Yamagatę, ale cóż, tak, wisimy różnym ludziom masę forsy, nie? — Dan roześmiał się przekornie.
— A skoro już o wilku mowa — rzekła April, wstając z krzesła — ma pan wiadomości z piątku, od pana Yamagaty i pana al-Baszyra.
— Fantastycznie — odburknął Dan.
Godziny spędzone w areszcie u szeryfa najwyraźniej nie zrobiły na Robercie wielkiego wrażenia, bo w poniedziałek rano stawił się do pracy w firmie wynajmującej limuzyny. Miał na ten dzień tylko jedno zadanie: odebrać z lotniska Asima al-Baszyra, który przed południem miał przybyć na międzynarodowe lotnisko koło Houston.
Główny dyspozytor, nieokrzesany stary Murzyn, spojrzał na Roberta podejrzliwie i rzekł, potrząsając głową:
— Ależ z ciebie gwiazda, Roberto! Ten Arab płaci kupę forsy tylko za to, żebyś siedział całe rano na tyłku i w południe pojechał go odebrać z lotniska. Nie chce nikogo innego.
Roberto mruknął coś niewyraźnie.
— Co ty robisz temu Arabowi, że mu się tak spodobałeś? Roberto miał ochotę podnieść staruszka i potrząsnąć nim jak pustą tykwą, ale dyspozytor był odważnym człowiekiem; taka odwaga przychodzi z wiekiem. Wiedział, że niedługo umrze, więc nie bał się niczego. Poza tym obskoczyliby go inni kierowcy, a Roberto nie mógł sobie pozwolić na kłopoty z policją, kiedy ciążyło na nim oskarżenie o włamanie w hrabstwie Callhoun.
Dyspozytor znów się odezwał, z błyskiem w oku, jak ktoś, kto lubi się droczyć:
— Słyszałem, że te Araby to straszne pedały. Ten Arab cię podrywa, Roberto, chłopczyku?
Roberto wyszarpnął podkładkę do pisania z rąk staruszka i złamał ją, po czym bez słów wręczył zdumionemu dyspozytorowi połamane kawałki i odszedł.
WASZYNGTON, DYSTRYKT KOLUMBII
Nieoznakowany sedan przewiózł senator Jane Thornton z międzynarodowego lotniska imienia Ronalda Reagana do jej apartamentu niedaleko Dupont Circle, koło Connecticut Avenue i Embassy Row.
Bycie senatorem Stanów Zjednoczonych wiąże się z pewnymi przywilejami. Członek tego ekskluzywnego klubu, liczącego zaledwie sto osób, może zadzwonić do dyrektora CIA w niedzielny wieczór z pokładu prywatnego samolotu i wyciągnąć go z kolacji, żeby z nim porozmawiać. Senator może też zadzwonić do dyrektor FBI i poprosić o jak najściślejszą współpracę z CIA w ramach dochodzenia w sprawie katastrofy wahadłowca Astro Corporation.