— Nie o tym mówię i doskonale o tym wiesz — powiedział Passeau.
Dan spojrzał na swego niższego towarzysza. Urzędnik FML wyglądał elegancko i modnie w beżowym letnim garniturze.
— Czy to jedwab? — spytał Dan, dotykając kołnierza marynarki Passeau.
— Unikasz tematu, Dan.
— Jakiego tematu?
— Zmiana pogody.
— Tak?
Passeau posłał mu speszony uśmieszek.
— Dominujący wiatr od Waszyngtonu zmienił kierunek, przyjacielu.
— Naprawdę? — Dan zrobił niewinną minę.
— Zdecydowanie. Powinni być wściekli z powodu twojego lotu próbnego bez zezwolenia, a tymczasem moi zwierzchnicy polecili mi zamknąć dochodzenie w sprawie katastrofy i wystawić ci idealne świadectwo zdrowia.
To robota Jane, pomyślał Dan. Senator potrafi zmusić amerykańską biurokrację do podskakiwania, zwłaszcza gdy niedługo budżet tejże biurokracji trafia pod obrady Senatu. A może Garrison ma z tym coś wspólnego, pomyślał. Chce mnie wykupić, ale okaleczone Astro nie będzie dla niego żadną pokusą. A może będzie?
Szczerze zaskoczony, Dan spytał:
— A co to znaczy: idealne świadectwo zdrowia? Passeau nadal się uśmiechał.
— W moim raporcie końcowym nie pojawi się słowo „sabotaż”. Byłoby zbyt… epistemologiczne. Umieszczę tam tylko wniosek, że przyczyna katastrofy była ściśle związana z pojazdem zero jeden i nie ma związku z jego konstrukcją ani procedurami operacyjnymi.
— Taki będzie twój raport końcowy?
— Tak. Sądziłem, że cię to ucieszy.
— Tak, Claude, bardzo mnie to ucieszyło. Dan jednak nie czuł żadnej radości ani ulgi.
— Ale to przecież prawda, nie? — odparł Passeau, a jego brwi lekko się uniosły. — Lot zero dwa wykazał wszystkim innym, że tak było.
— Kiedy skończysz ten raport? Kiedy zdejmiesz plomby i będę mógł normalnie działać, zamiast wyjeżdżać do Wenezueli?
Passeau uniósł dłoń.
— To chwilę potrwa, wiesz. Nie mogę powiedzieć moim ludziom tak po prostu, żeby zebrali zabawki i poszli do domu.
— A czemu nie?
— Bo agencje rządowe tak nie działają, Dan. Wyglądałoby to bardzo podejrzanie, gdybyśmy nagle ogłosili raport, w którym zostałbyś uznany za niewinnego. Zostalibyśmy oskarżeni o wybielanie ciebie.
Dan oparł pięści na biodrach.
— Ale przecież i tak macie zamiar to zrobić, nie? Właśnie mi powiedziałeś, że w raporcie dostaniemy świadectwo zdrowia.
— W odpowiednim momencie, Dan. W odpowiednim momencie. Nie wolno nam się spieszyć, to wyglądałoby na zbyt… — Passeau szukał przez chwilę właściwego słowa — zbyt niestosowne — dokończył.
— Tygodnie? Miesiące? Lata? Jak długo?
— Och, mniej niż rok. O wiele mniej. Pewnie parę miesięcy. Najprawdopodobniej.
— Na nic lepszego was nie stać?
— W tych okolicznościach sądzę, że powinieneś skakać z radości.
Dan prychnąl.
— Skaczę, Claude. Naprawdę. Bardzo dziękuję.
Passeau potrząsnął głową i odszedł, kierując się do swojego biura w budynku inżynierów. Dan spojrzał na przesuwającą się wolno suwnicę i zdecydował, że zostanie w magazynie ipoprzygląda się załodze zmagającej się z rakietą nośną przy wieszaniu jej na pasach transportowych. Przemieszczenie gigantycznego fajerwerku było o wiele łatwiejsze niż zgłębienie tajników rządowej biurokracji.
— Przyszło zaproszenie na kolację — powiedziała April, gdy Dan wrócił do budynku. — Jest na ekranie.
Dan rozsiadł się wygodnie, kliknął myszą i zobaczył przystojną, brodatą twarz al-Baszyra.
— Mam nadzieję, że zje pan ze mną kolację dziś wieczorem, w Houston albo u pana, na wyspie. Mam dobre wieści.
Wszyscy mają dziś dla mnie dobre wieści, powiedział do siebie Dan, klikając ikonę „Odpowiedz”.
— Z przyjemnością zjem z panem kolację, panie al-Baszyr. Może w Houston. Tam są o wiele lepsze restauracje. Czekam na informację, gdzie i kiedy. Dziękuję.
Restauracja okazała się orientalną knajpą o nazwie Istanbul West. Dan pomyślał, że wygląda jak wyobrażenie bliskowschodniej jadłodajni w wykonaniu hollywoodzkiego magnata: spiczaste łuki zdobione delikatnymi malowidłami, kelnerzy w pantalonach i aksamitnych kamizelkach, wszędzie porozrzucane kolorowe poduszki. Przynajmniej stoły są normalnej wysokości, zauważył Dan, gdy kelner prowadził go przez wielką, bogato zdobioną salę jadalną. Al-Baszyra jeszcze nie było. Dan przypomniał sobie, że Arabowie są znani z tego, że nie przejmują się specjalnie punktualnością. Uświadomił sobie także, że spóźnianie się na spotkania to demonstracja przewagi. Na pierwszym spotkaniu al-Baszyr był idealnie punktualny.
Dan usiadł więc przy stoliku. Znajdował się on tuż przy parkiecie do tańca. Była tam mała scena, na której trzech muzyków rozkładało instrumenty: gitarę, klarnet, bębny. W zasięgu wzroku nie było żadnych wzmacniaczy. Dan poczuł radość z tego.
W menu były zwykłe steki i kotlety, na drugiej stronie — jakieś bardziej egzotyczne dania o nazwach, których Dan nie znał. Podszedł kelner: oczywiście, miał na sobie buty z zakręconymi noskami. Dan poprosił o amontillado. Kelner, mówiący z ciężkim południowym akcentem, wyraził zdziwienie. Dan zamówił więc Jacka Danielsa z wodą i to kelner zrozumiał.
Ciekawe, jak długo będę musiał czekać na al-Baszyra. pomyślał Dan, sącząc drinka. Tercet tymczasem stroił instrumenty.
Następnie klarnecista ogłosił, że pierwszą orientalną tancerką będzie Yasmin, cudowna Libanka.
Dan pomyślał, że wygląda bardziej na dziewczę z Teksasu niż z Libanu: z burzą rudych włosów, w wyszywanym cekinami staniku. Kiedy jednak zaczęła tańczyć, Dan przestał się przejmować tym, kiedy al-Baszyr się pojawi.
Przyszedł tuż po tym, jak Yasmin skończyła tańczyć; faceci stłoczeni przy barze klaskali, wrzeszczeli i gwizdali.
— Bardzo przepraszam za spóźnienie — rzekł al-Baszyr. siadając przy stole. Dan pomyślał, że wcale nie wygląda na człowieka, któremu jest przykro; uśmiechał się jak najedzony kot.
— Nie szkodzi — odparł gładko Dan. — Nie nudziłem się przy tej tancerce.
— Ach, tak, tancerki. I tak zostawiają najlepsze na koniec.
Al-Baszyr najwyraźniej nie spieszył się z przekazywaniem dobrych wiadomości, więc Dan zaczął go wypytywać o bliskowschodnie pozycje z menu. W końcu, otrzymawszy od Tunezyjczyka kilka wskazówek, zamówił kebab z kuskusem.
Gdy potrawy pojawiły się na stole, Dan zaśmiał się.
— Miejscowi nazwaliby to po prostu szaszłykiem z grilla. Al-Baszyr uśmiechnął się sztywno.
— Miej scowi nie potrafiliby docenić tych przypraw i sosów. Gustują w surowych stekach i cienkim piwie.
Dan przytaknął, właściwie się z tym zgadzał.
Gdy jedli potrawy i nasączony miodem deser, al-Baszyr nie kwapił się do rozmawiania o interesach. Przyglądali się tancerkom, wymieniali uwagi o jedzeniu i sączyli herbatę z przyprawami. Dan rozpoznał grę, którą zapoczątkował al-Baszyr: czeka, aż ja zrobię pierwszy ruch i spytam go, jakie ma dla mnie wieści. Ale możesz sobie czekać, ile chcesz, przyjacielu.
Wreszcie kapela przestała grać. Al-Baszyr osuszył usta serwetką, po czym nachylił się w stronę Dana, tak blisko, że ten poczuł zapach jego przesyconej cynamonem wody kołoń-skiej.
— Mam dla pana dobre nowiny.
— Tak pan mówił przez telefon — odparł Dan.
— Przekonałem Garrisona, żeby zgodził się na pańskie warunki. Tricontinental pożyczy panu pieniądze, bez wykupywania udziałów.