— Albo na Sri Lance — dodała druga kobieta. Dyrektor potrząsnął głową.
— To po co ją wyładowywać w Singapurze?
— Oni jej nie wyładowują — wyjaśniła analityk. — A przynajmniej jeszcze nie.
I dlatego mnie tu ściągnęli w sobotę rano, zżymał się w duchu dyrektor. Na głos rzekł jednak:
— Jaka jest państwa ocena?
— Terroryzm — rzekła analityk.
— W Singapurze? Potrząsnęła głową.
— W Indonezji. Bojówki fundamentalistyczne musiały ubić interes z Chinami. Ropa za broń.
— Przecież bojówki nie kontrolują pól naftowych — zaoponował specjalista od wywiadu satelitarnego, siedzący po drugiej stronie.
— Jeszcze nie.
Zaczęli się spierać, aż dyrektor ich uciszył.
— Dobrze — rzekł. — Trzeba powiadomić władze w Singapurze. Niech przeszukają statek i skonfiskują broń.
Analityk uśmiechnęła się.
— A oni rozprawią się z przemytnikami o wiele ostrzej, niżj my moglibyśmy to zrobić.
— Jeśli nie są przekupieni — mruknął człowiek od wywiadu.
Dyrektor wycelował w niego palec.
— Jeśli dowiedzą się, że my wiemy, to nie będą — po czym zwrócił się do kobiety-analityka. — Nie chcę ujawniać naszego źródła informacji.
Skinęła głową na zgodę.
— Coś jeszcze? — spytał dyrektor, niecierpliwiąc się; chciał już wrócić do domu i zająć się ogrodem, jak planował.
— Kilka nietypowych transportów w okolicach Marsylii. Elektronika — rzekła druga z kobiet.
— Sprzęt do wytwarzania narkotyków?
— Nie — odparła. — Elektronika. Kilka ciężarówek.
— Może żabojady założyły nową grupę rockową — zażartował facet od wywiadu. — Reszta zachichotała.
— Czy to już wszystko? — spytał dyrektor.
— Niezidentyfikowany start rakiety z kosmodromu Bajkonur — rzekł mężczyzna. Postukał w laptopa i na ekranie pojawiły się wyraźne widoki z Kazachstanu.
— Coś niezwykłego?
— Nie znamy masy ładunku, ale to coś dużego. Użyli największej rakiety nośnej. — Wziął laserowy wskaźnik i wskazał jedną z platform startowych. — Wygląda też na to, że szykują się do misji załogowej.
— Zaopatrzenie dla stacji kosmicznej?
Mężczyzna potrząsnął głową.
— Nie ta orbita.
— To nie jest pocisk, prawda?
— Nie, co do tego nie ma wątpliwości. Ale to wielki ładunek, niezidentyfikowany i niezapowiedziany. Może jakaś misja naukowa. Albo przekaźnik telekomunikacyjny.
— A dlaczego tego nie ogłosili?
Człowiek od wywiadu satelitarnego wzruszył przesadnie ramionami.
— Znacie Rosjan: zagadka owinięta w tajemnicę, włożona do pudełka z napisem „sekret”.
Dyrektor zmarszczył brwi.
— Nasza praca polega na rozwiązywaniu zagadek, bez względu na to, czym są owinięte.
Mężczyzna pokiwał ponuro głową.
— Obserwujemy ich. Ale dobrze byłoby mieć jakieś wsparcie na ziemi.
— Zobaczę, co da się zrobić — rzekł dyrektor, w połowie drogi do drzwi. — Jutro.
W Oklahomie właśnie wstawał świt; Dan budził się powoli, jak nurek wznoszący się wolno z mrocznych głębin ku oświetlonej słońcem powierzchni. Gdy otworzył oczy, przez sekundę nie wiedział, gdzie jest. Następnie odwrócił głowę i zobaczył Jane, śpiącą spokojnie przy nim. Uśmiechnął się i obrócił się na bok, żeby ją objąć.
Drgnęła, budząc się, ale od razu odprężyła się i posłała mu uśmiech znad nagiego ramienia.
— Kłujesz mnie.
— Twoje chrapanie mnie obudziło — powiedział.
— Ja nie chrapię. A ty naprawdę kłujesz.
— To naturalna reakcja — odparł. — I jest na to tylko jedna rada.
— Tylko jedna? — droczyła się z nim.
— Są różne odmiany — przyznał, gładząc ją po boku.
— Na przykład?
Kiedy wstali z łóżka i poszli się wykąpać, było przedpołudnie. Dan odegrał całe przedstawienie z wyglądaniem na korytarz, by upewnić się, że nikt ze służby nie zobaczy go wychodzącego z sypialni Jane.
— Idę nabałaganić trochę na łóżku w gościnnej sypialni — szepnął.
Rzuciła w niego ręcznikiem.
— Idź do kuchni i powiedz kucharce, co chcesz na śniadanie. Ja tam zaraz przyjdę.
Dan popędził korytarzem i znalazł kuchnię.
— Buenas dias — przywitał się z kucharką. Rzuciła mu obojętne spojrzenie.
— Co chciałby pan na śniadanie?
Dan o mało nie rzucił, że potrzebuje solidnej dawki witaminy E. Powstrzymał się jednak w porę i poprosił o huevos rancheros z sokiem grapefruitowym i czarną kawą.
Jane weszła, gdy kucharka postawiła jajka przed Danem. Opadła na wyściełane krzesło przy stole śniadaniowym, a minę miała bardzo poważną.
— Dan — rzekła — nic z tego nie będzie. Poczuł, jak opuszcza go cudowny nastrój.
— Dan, to nie jest dobre — rzekła szczerze Jane. — A nawet jest złe.
— Ja tam się dobrze czułem — mruknął. — Bądź poważny!
Spojrzał w jej piękne, zasmucone oczy.
— Jeśli chcesz znać moje zdanie, doprowadza mnie to do szaleństwa.
— Musimy przestać.
— Albo powiedzieć Scanwellowi, co się dzieje.
— Nie! Nie możemy tego zrobić!
— Ja bym tam mógł.
— Dan, tylko nie to!
— Mógłbym jutro podejść do niego i powiedzieć: hej, chłopie, twoja żona i ja się kochamy.
— Dan, proszę.
— Przecież to prawda, nie?
— To tylko część prawdy.
Poczuł, jak wzbiera w nim nagła, potężna niechęć.
— A reszta prawdy jest taka, że jego prezydentura jest dla ciebie ważniejsza ode mnie.
— Bo jest, Dan. Naprawdę jest.
— Jest?
— Jest także ważna dla twojej pracy — rzekła szczerze. — To wszystko tak wiele znaczy. Dla nas. Dla wszystkich.
Spoglądając na śniadanie, którego nawet nie tknął, Dan odsunął krzesło od stołu.
— Dobrze, walcz o wybranie swojego męża na prezydenta. Ja muszę wracać do firmy i uruchomić satelitę.
Jane nie próbowała go zatrzymywać.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
Podły nastrój Dana jeszcze się pogorszył podczas lotu powrotnego Staggerwingiem na Matagordę. Próbował nie myśleć o Jane i o chaosie, jakim było jego życie osobiste. Taaaa, myślał, okrążając dwupłatowcem potężną chmurę burzową, która rosła nad Teksasem. Nie myśleć o niej. Jakie to łatwe. To jakby zapomnieć o oddychaniu. Myśl o firmie, nakazał sobie. Przestań myśleć o Jane i Scanwellu. Przestań myśleć o nich obojgu.
Doskonale, skupmy się na firmie. Co się stanie, jeśli z satelitą coś pójdzie nie tak? Wszystkie VIP-y przylatują na Matagordę, żeby sobie pooglądać. Jeśli coś się stanie, twoja przygoda z biznesem skończy się tak, że zostaniesz wyśmiany i tyle. Jak stara rakieta Vanguard, dawno temu na początku ery podboju kosmosu. Cały świat patrzy, a tu bum — metr nad platformą startową.
I co takiego mogę zrobić? Dan powtarzał sobie w duchu to pytanie. Naciśniemy guzik i satelita nie zacznie działać. Jakaś usterka. Coś pójdzie nie tak. Staggerwing podskoczył w turbulencji, a Dan zaczął podchodzić do lądowania na wyspie. Powinienem mieć gotowy wahadłowiec, pomyślał Dan. Ptaszek powinien stać na platformie startowej, a Adair i ekipa naprawcza powinni być gotowi do lotu, czekając na znak. W końcu po to jest wahadłowiec. Szybka reakcja. Błyskawiczna podróż na orbitę.