Williamson zastanawiał się, czy zdoła przeżyć czterdzieści pięć minut, nie wyrzygując własnych flaków do wnętrza hełmu.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
— Ateraz pamiętajcie — wrzasnął Dan, stając na środku hangaru. — To była tylko próba. Jutro prawdziwa uroczystość.
Prawie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy pili szampana, śmiali się, poklepywali się po plecach. Nawet Niles Muhamed, zwykle ponury jak anioł śmierci, potrząsał butelkami szampana i rozchlapywał go na wszystkich, którzy akurat znaleźli się w zasięgu zimnego, białego gejzeru.
— Daj sobie spokój, szefie — rzekła Lynn Van Buren w swoim nieodłącznym granatowym garniturze poplamionym szampanem. — Zasłużyli na to, żeby spędzić popołudnie na zabawie.
Dan skrzywił się, widząc, że jest bezradny.
— Nie chcę, żeby mieli jutro kaca — mruknął Dan.
— Wszystko będzie dobrze. Niech się trochę wyszumią. Wyśpią się w nocy.
Van Buren odpłynęła w tłum, a Dan po chwili zrozumiał, że został sam. Nie było z nimi Joego Tenny’ego, który tak bardzo by się cieszył. Claude Passeau wrócił do Nowego Orleanu. Nawet April nie było nigdzie widać.
Szkoda, że Jane tu nie ma, pomyślał. Przyleci jutro, ale będzie z nią Scanwell. I sześciu innych VIP-ów, i mnóstwo dziennikarzy. Pewnie będzie też Vicki Lee. Ciekawe, czy zostanie na noc.
Czując nagle wielki smutek, wyczerpanie i rozczarowanie, jak ktoś, kto ostatkiem sił wspiął się na górski szczyt tylko po to, by dojść do wniosku, że nie było warto tego robić, Dan ruszył wolno w stronę schodów prowadzących do swojego biura i mieszkania, by nagle się zatrzymać. Nie ma sensu tam iść przy takim hałasie na zewnątrz.
Nie mam dokąd pójść, pomyślał. Nie ma takiego miejsca. Zaczął przedzierać się przez tłum, szukając April. Będzie miała jutro dużo roboty, przy takiej liczbie przyjeżdżających dziennikarzy. Trzeba przypilnować, żeby nie wlała w siebie za dużo szampana.
W najbardziej oddalonym kącie hangaru, z dala od pokrzykującego, pijanego tłumu, al-Baszyr rozmawiał cicho z April. W jednej ręce trzymał plastikowy kubek z kalifornijskim szampanem i opierał się o metalową ścianę hangaru, drugą ręką prawie przygniatając April do ściany.
— Do Francji? — spytała April. — Masz na myśli Paryż?
— Tak naprawdę to Marsylię — odparł gładko. — Na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Potem możemy pojechać do Paryża, jeśli chcesz.
April wyglądała na zaskoczoną, nieomal przerażoną. Mruknęła jednak:
— Nigdy nie byłam we Francji.
— Marsylia jest niedaleko Riwiery — wyjaśnił. — Robią tam najlepszą na świecie bouillabaisse.
— Słyszałam o tym. To coś w rodzaju zupy rybnej?
— Z paroma egzotycznymi składnikami.
— Jak na przykład szafran? Al-Baszyr uśmiechnął się.
— Będzie ci smakowała.
— Tylko jest tyle do zrobienia — rzekła April, unikając jego wzroku.
— Możemy wylecieć jutro po południu. Po ceremonii. Dan jest ci winien parę dni urlopu.
— Nie wiem, czy powinnam… — zawiesiła głos. Al-Baszyr opuścił rękę i wyprostował się prawie na baczność.
— Będziesz mieć własny pokój w hotelu, obiecuję. Będziesz całkowicie bezpieczna.
Na jej ustach pojawił się uśmiech.
— Czy ja mogę ci zaufać?
— Oczywiście — skłamał.
April dotarła wreszcie do domu, czując, jak szampan szumi jej w głowie, i natychmiast zadzwoniła do Kelly Eamons do Houston. Nikt nie odbierał. Zostawiła wiadomości na poczcie głosowej, w biurze Kelly i na jej komórce.
Sobota wieczorem, pomyślała April. Pewnie wyszła m randkę.
April usiadła w bujanym fotelu i zaczęła oglądać jakiś kryminał w telewizji, by zaraz zasnąć. W telewizji wszystkc zawsze wyglądało tak ładnie: zbrodniarz wpadał w ręce policji w ciągu godziny, i to z przerwami na reklamy.
Telefon zadzwonił i April natychmiast się obudziła.
— Cześć, April. To ja, Kelly.
Trzymając przy uchu słuchawkę bezprzewodowego telefonu, April wstała z fotela.
— Przełączę cię na komputer, dobrze?
Włączenie komputera i wrzucenie na ekran piegowategc oblicza Kelly zajęło jej chwilę. Gdy już się udało, powiedziała agentce FBI o zaproszeniu al-Baszyra.
— Do Marsylii? — powtórzyła Kelly. — To główny port przerzutu narkotyków.
— Narkotyki? Sądzisz, że… Eamons zmarszczyła brwi.
— Prawdopodobnie nie ma nic wspólnego z narkotykami. Nie znaleźliśmy żadnych jego powiązań z kimkolwiek, poza tym zbirem Roberto.
— Wydaje się taki sympatyczny — rzekła April niepewnie.
— Nie podoba mi się ten pomysł. Będziesz z nim sam na sam. I to we Francji.
April spróbowała zażartować.
— A co niby miałby zrobić? Porwać mnie do haremu?
— Wiesz, on ma harem. W Tunisie.
— Serio?
Eamons skrzywiła się.
— Konsultowaliśmy jego sprawę z CIA. Wygląda na to, że jest po prostu międzynarodowym biznesmenem dużego formatu. Miliarderem.
— Ale sądzisz, że jest jakoś powiązany z morderstwami w Astro?
— To jedynie poszlaka — przyznała Eamons. — Ale nic innego nie mamy.
— Może czegoś więcej się dowiemy, jeśli z nim pojadę — podsunęła April.
— Jeśli z nim pojedziesz, może ci się stać krzywda. I to poważna.
— Nie sądzę, żeby chciał mnie skrzywdzić. Po prostu chce ze mną iść do łóżka.
— A ty czego chcesz?
— Chcę się dowiedzieć, kto zabił Joego Tenny’ego i Pete’a Larsena — odparła April bez chwili wahania.
— I panią oblatywacz.
April pokiwała głową.
— I dowiedzieć się, co zamierzają dalej.
— To jest diabelnie niebezpieczne, April.
— Przecież on nie wie, że z wami współpracuję. Uważa mnie za łatwą kobietę i tyle.
Eamons skrzywiła się jeszcze bardziej.
— Chce lecieć do Marsylii jutro po południu?
— Tak, kiedy włączymy satelitę.
— Musimy więc działać szybko.
— Co chcecie zrobić?
— Muszę ściągnąć ekipę medyczną, żeby dotarła do ciebie › jeszcze dzisiejszej nocy.
— Ekipę medyczną?
— Wszczepimy ci implant.
— Biorę pigułki — zaczerwieniła się April. Eamons potrząsnęła głową.
— Nie chodzi o antykoncepcję, głuptasie. Implant to mikronadajnik. Musimy cały czas wiedzieć, gdzie jesteś.
GROMADZENIE SIŁ
W sobotę było szaro i pochmurno. To nie jest dobry znak, pomyślał Dan, wyglądając przez okno i ubierając się. Koszula i krawat, przypomniał sobie. Musisz wyglądać na biznesmena, który odniósł sukces w branży.
Gdy wszedł do biura, April była już przy swoim biurku i rozmawiała przez telefon. Wyglądała na niewyspaną i znużoną, jakby nie spała przez całą noc. Denerwuje się? Miała strasznie dużo pracy przez kilka ostatnich tygodni, a dziś będzie najbardziej pracowity dzień jej życia.
Włączył komputer i dostrzegł na górze listy wiadomości nazwisko Mitcha O’Connella. Dan kliknął nazwisko i komputer wybrał numer.
— Koło stu pięćdziesięciu osób pikietuje naszą główną bramę — oznajmił szef ochrony z ponurym wyrazem twarzy o kwadratowej szczęce.
— Jakieś problemy?
— Na razie nie. Ale poczekaj, aż pojawią się VIP-y i telewizja.
Dan zastanowił się szybko. Jane i Scanwell przylatują jak wielu innych zaproszonych gości. Pojawią się od razu na lądowisku i nie będą przejeżdżać przez bramę. Ale dziennikarze przyjadą furgonetkami, i to na nich pikietujący będą chcieli zrobić” wrażenie. Jak tylko zobaczą wozy transmisyjne, rzucą się na limuzyny próbujące wjechać główną bramą.