— Mamy jeszcze mnóstwo pracy.
— Skończymy na czas — odparł Williamson. — Albo prawie.
Wciągając spodnie skafandra, Dan czuł się podekscytowany jak mały chłopiec. Uświadomił sobie, że nie był w kosmosie od ponad pięciu lat.
Czy to Da Vinci powiedział, zastanawiał się? Leonardo napisał coś po wypróbowaniu jednego ze swoich szybowców. Dan przypomniał sobie te słowa:
Jeśli raz posmakowałeś latania, będziesz już zawsze chodził z oczami utkwionymi w niebo, bo tam byłeś i tam będziesz chciał wrócić.
Tak jest w istocie, pomyślał Dan, wciskając ręce w rękawy skafandra. Niezły spryciarz, ten Leonardo. No i niezły malarz.
Trzymając hełm pod pachą, Dan wpadł do pokoju odpraw, gdzie czekała reszta załogi. Bo tam byłeś i tam będziesz chciał wrócić.
Pokój odpraw był mały; większość miejsca zajmowało osiem wygodnych, wyściełanych foteli dla astronautów. Siedziało tam już pięć osób w skafandrach, w tym dwie kobiety. Gerry Adair stał na środku w skafandrze i prowadził pośpieszną odprawę. Dan ustawił się z tyłu i słuchał z szacunkiem. Polecą wahadłowcem na niską orbitę, tam przesiądą się na orbitalny pojazd transferowy i nim dotrą na satelitę. Sprawdzą, co się stało z ptaszkiem, i naprawią go.
— Właśnie w ten sposób zarabiamy kasę — zażartował Adair — więc dobrze byłoby ptaszka ożywić.
Zanim wstali z foteli, wtrącił się Dan:
— Jeszcze jedno, proszę państwa. To jest sprawdzian całej naszej koncepcji. Jeśli uda nam się go naprawić i satelita znów zacznie działać, to znaczy, że udowodniliśmy sensowność naszych założeń. Wszystko, co dotąd robiliśmy, wisi teraz na włosku i tak będzie przez najbliższe parę godzin.
Adair uśmiechnął się krzywo.
— Rany, szefie, już się bałem, że zapodasz nam ten stary kit z „kompanią braci” z Szekspira.
— To też — odgryzł się Dan. — A teraz do roboty.
Al-Baszyr patrzył na ekran małego telewizora ustawionego na stole w piwnicy willi. W telewizji satelitarnej pokazywano zgromadzenie VIP-ów przy Grobie Nieznanego Żołnierza na cmentarzu Arlington.
— Prezydent Stanów Zjednoczonych przybędzie za pół godziny — poinformował prezenter. — Zebrało się tu ponad dwadzieścia tysięcy ludzi, by upamiętnić dzień…
Al-Baszyr uśmiechnął się ponuro. O, tak, ten dzień zapamiętają, powiedział sobie. Zapamiętają, i to jak.
April odkryła, że drzwi jej sypialni nie są zamknięte. Otworzyła je ostrożnie i rozejrzała się po korytarzu. Nikogo.
Powoli doszła do klatki schodowej prowadzącej w dół. Zeszła po wyściełanych dywanem schodach i rozejrzała się. W wielkim, pięknie urządzonym salonie nie było nikogo. Dom wyglądał na opuszczony, choć przez okna salonu widać było kilka samochodów i furgonetek zaparkowanych od frontu.
Gdybym miała kluczyki, pomyślała, mogłabym stąd odjechać. Ale dokąd? Jestem w o,bcym kraju. Nie znam dróg. Nie znam języka.
— Czy mogę w czymś pomóc?
April odwróciła się i zobaczyła Azjatkę stojącą po drugiej stronie salonu. Zmieniła swój strój stewardessy na kwieciste bikini i przejrzyste pareo. April nagle poczuła się kiepsko ubrana, brudna i wymięta w swojej sukience.
— Czy mogę w czymś pomóc? — powtórzyła kobieta.
— Jestem… trochę głodna — rzekła April. — Szukałam kuchni.
— Przygotuję pani coś na lunch — uśmiechnęła się kobieta. — Przyniosę go pani do sypialni.
— Ale…
— Proszę wrócić do pokoju. Pan al-Baszyr zostawił jednoznaczne polecenia. Ma pani zostać w pokoju, dopóki nie skończy tego, nad czym obecnie pracuje.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
Siedząc w ostatnim rzędzie w kabinie wahadłowca i słuchając odliczania w słuchawkach, Dan zauważył, że cała siódemka leży z nogami w powietrzu, jak kobiety w jakichś wymyślnych pozycjach seksualnych. Uśmiechnął się do siebie. Byli zapakowani w skafandry, owinięci grubą warstwą plastiku i tkaniny. W tych ciuchach nie można się nawet masturbować, pomyślał.
Po raz pierwszy lecę wahadłowcem, pomyślał. Wszystkie wcześniejsze podróże odbywał na pokładzie kapsuł przypominających rosyjskie Sojuzy, zbudowanych w Rosji lub wyprodukowanych przez komercyjnego dostawcę na ich licencji. Nie miał ochoty płacić NASA 10 000 USD za każde pół kilo ładunku, ani NASA nie paliła się do wynoszenia na orbitę żądnego pieniędzy biznesmena zamiast naukowca czy inżyniera.
— T minus dwie minuty — usłyszał w słuchawkach Dan. — Wewnętrzne zasilanie włączone. Wszystkie systemy aktywne.
Gerry Adair siedział za sterami. Oczywiście, nie było dla niego nic do roboty, odliczanie i start następowały automatycznie. Adair miał przystąpić do pracy później, kiedy znajdą się na ustalonej orbicie, i sterować wahadłowcem podczas połączenia z czekającym tam orbitalnym pojazdem transferowym.
— T minus dziewięćdziesiąt sekund. Ciśnienie tlenu w normie, ciśnienie wodoru w normie.
Nadal nie wiadomo, co spowodowało przestój, pomyślał Dan. Chyba się nie dowiemy, dopóki nie znajdziemy się na miejscu.
— T minus sześćdziesiąt sekund systemy podtrzymywania życia na zasilaniu wewnętrznym. Ogniwa paliwowe aktywne.
Van Buren połączyłaby się, gdyby odkryła, co się stało z ptaszkiem. Dobrze, że nie stało się to wczoraj, przy całym tłumie VIP-ów. Vicki pewnie szaleje, grożąc sądem, jeśli nie wypuścimy jej z bazy. Trudno. Nie mogę dopuścić, by coś wypaplała, dopóki nie naprawimy satelity.
— Dziesięć… dziewięć… osiem…
Dan zamknął oczy i złapał za podłokietniki leżanki, tak mocno, jak tylko zdołał chwycić rękami w grubych rękawicach. Wiedział, że bestia kopie jak muł.
A nawet gorzej. Silniki rakietowe odpaliły i Dan poczuł, jakby wystrzelono go z armaty. Czterdziestotonowe kowadło spadło mu na pierś; gałki oczne zaczęły mu się zapadać w tył głowy. W kabinie nie było okien, przez które można by wyjrzeć, ale i tak nie potrafił odwrócić głowy. Leżał na chroniącej przed przeciążeniem leżance i próbował oddychać. Nie mógł podnieść rąk z podłokietników, ba, nie mógł nawet poruszyć palcem u nogi w ciężkich butach.
Momentami nic nie widział albo widział wszystko skąpane w czerwonej poświacie, jak w laboratorium fotograficznym z włączoną czerwoną żarówką.
Jestem już na to za stary, powiedział sobie Dan. Co mnie, na wszystkich bogów, podkusiło, żeby wsiadać do tej przeklętej karuzeli?
Minęła prawie wieczność, zanim nacisk trochę zmalał. Dan usłyszał huk i kabina zadrżała. Oddzieliła się rakieta nośna, pomyślał. Odpadła i lecimy już na silnikach wahadłowca.
I nagle wszystko ustało. Nacisk znikł. Ręce Dana uniosły się z podłokietników. Poczuł ucisk w żołądku, ale przypomniał sobie, żeby nie robić gwałtownych ruchów głową.
— Hurra! — krzyknęła jedna z kobiet. — To była jazda!
— Zróbmy to jeszcze raz!
Dan uśmiechnął się słabo i skupił się na tym, żeby nie zwymiotować.
Na cmentarzu w Arlington Jane musiała uścisnąć dłonie wielu ludziom. Gdy straż honorowa złożona z żołnierzy, marynarzy, lotników i piechoty morskiej wysypała się z ciężarówek i zaczęła się ustawiać w szeregi, szykując sztandary, senator Thornton przedzierała się w kierunku loży dla VIP-ów, witając się i wymieniając pozdrowienia z politykami i biurokratami.
Zauważyła, że pojawili się agenci tajnych służb; próbowali wtopić się w tłum, skanując widzów specjalnymi skanerami elektrooptycznymi, które wyglądały jak modne okulary przeciwsłoneczne.