Szosa leningradzka została za nimi, jechali już ulicą Gorkiego, niedawno przebudowaną i niezwykle piękną: domy wielopiętrowe, jezdnia szeroka prawie jak rzeka Moskwa.
Oczy w lusterku spoważniały.
– Wyjaśnię, sam o tym wiele myślałem. Tym bardziej że miałem wiele czasu na rozmyślania… Rozumiesz, Dorin, organy bezpieczeństwa państwowego są jak skalpel chirurga. Powinny być ostre i sterylnie czyste. Gdy tylko jakiś mikrob się zalęgnie albo choćby powstanie obawa, że może się zalęgnąć – to od razu trzeba go wypalić ogniem i potraktować spirytusem. I dobrze, że nam ciągle dają w kość. My, czekiści, mamy szczególne prawa, ale i szczególną odpowiedzialność przed narodem i partią. Komu wiele dano, od tego wiele będzie się wymagać. Tego by jeszcze brakowało, żebyśmy uwierzyli w swoją nietykalność i bezkarność.
Zamilkł, drgnął mu kącik ust.
– Ale wiórów, oczywiście, narąbano wiele. Więcej niż drew. Taki to, bracie, kraj: durniów w nim nie brakuje. Jak im każesz bić pokłony, to mało, że łeb sobie rozwalą, ale przy okazji wszystko dookoła. Jest też wielu łajdaków, którzy poczuli szansę na karierę albo chcą załatwić osobiste porachunki… Opowiem ci coś z własnych przeżyć. To było w dwudziestym pierwszym roku, kiedy tłumiono bunt chłopski w obwodzie tambowskim.
– Antonowszczyznę? To kiedy kułacy zbuntowali się przeciw władzy radzieckiej?
– Antonowszczyznę, tylko że nie kułacy tam byli winni. To nasi radzieccy durnie i łajdacy napsuli krwi chłopom i doprowadzili ich do ostateczności. Jeździłem wtedy po wsiach, rozmaiłem ze starymi ludźmi, żeby nie pozwalali chłopom uciekać do lasu i wszędzie mówiłem mniej więcej to samo. Nie władza radziecka jest naszym wrogiem, ale łajdacy, którzy się do niej przykleili – Bo te gadziny zawsze lgną do władzy. A jak dochrapią się odpowiedzialnego stanowiska, to od razu się otaczają durniami bo z takimi wygodniej. Ale dobra władza tym się różni od zlej że zawsze pozwala znaleźć sposób na durnia i łajdaka. Wy się mówię, nie buntujecie przeciw władzy radzieckiej, ona wam przecież dała ziemię, wygnała obszarników. To radzieccy łajdacy i durnie stoją wam kością w gardle. No więc to są też i moi wrogowie, nawet bardziej moi niż wasi. A zatem razem spróbujmy ich wykurzyć. I co myślisz? Jeździłem sam, bez broni, a dobry dziesiątek wsi uratowałem od zguby. To o durniach i łajdakach zrozumie nawet niepiśmienny chłop. – Październicyn poprawił lusterko prawą ręką. Z tego, jak poruszał palcami, widać było już wyraźnie – to nie proteza. A lewej rękawiczki może zapomniał w domu? – Łajdacy, bracie, czasem wysoko zalezą, oj, wysoko. I mogą wtedy narobić bardzo dużo szkód. Co nawyrabiał taki łotr jak Jeżow, komisarz generalny bezpieczeństwa? Z czterystu pięćdziesięciu pracowników aparatu wywiadu objął represjami dwustu siedemdziesięciu, to znaczy sześćdziesiąt procent! I to samych najlepszych. No, a z odcinkiem niemieckim to już się durnie postarali. Chcieli zademonstrować Führerowi „dobrą wolę” – że niby jak mamy pakt z Niemcami, to już ich nie rozpracowujemy. No i patrz, co z tego wyszło. Poszliśmy po rozum do głowy, ale czas został zmarnowany, kadr nie ma. Za to Abwehra jak się rozwinęła przez te lata! Pamiętam, że w trzydziestym piątym mieli zaledwie pięćdziesięciu pracowników. Ani z nami, ani nawet z polską „dwójką” nie mogli się równać. Za to dzisiaj Abwehra ma osiemnaście tysięcy agentów, nieźle, co? A ja, kierownik kluczowej grupy specjalnej, muszę sam uczestniczyć w operacji jak jakiś lejtnancik i jeszcze biorę ze sobą nowego człowieka, no bo kogo mam brać?
Starszego majora tak rozeźliły własne słowa, że aż stuknął pięścią o kierownicę. A tymczasem już dojeżdżali do gmachu głównego na Łubiance, siedziby centralnego aparatu spraw Wewnętrznych i bezpieczeństwa państwowego.
Dyżurny wpisał Dorina do księgi, wydał mu jednorazową przepustkę. Przeszli bocznym wejściem; przy windzie też stał wartownik. Październicyn pokazał mu legitymację, Jegora zaanonsował: „Ze mną”. Wjechali na szóste piętro. Ale tam już starszy major nic nie pokazywał wartownikowi, tylko skinął głową w odpowiedzi na powitanie.
Na szerokich korytarzach było dosyć pustawo, zaś zza szczelnie zamkniętych drzwi nie dochodziły żadne dźwięki.
– A gdzie są wszyscy? – zapytał Jegor.
– Jeszcze wcześnie. Żyjemy tu jak w kurorcie – Październicyn mrugnął. – W nocy pracujemy, rano się wysypiamy. I cześć.
Jego gabinet nie miał tabliczki, tylko numer – 734. Pokój był obszerny, ze skórzaną kanapą, z dużym i całkiem pustym biurkiem, a z okna roztaczał się wspaniały widok na plac Łubiański i Kitajgorod.
– Dajcie mi Stiepanycza – powiedział starszy major do słuchawki jednego z telefonów (na biurku miał ich cztery, przy czym jeden, jak zauważył Jegor, bez tarczy).
– Siadaj. Zanim cię wyposażą, pogadamy, poznamy się trochę. Są jeszcze jakieś pytania? Mów, nie krępuj się.
– Takie pytanie, towarzyszu naczelniku. Powiedzcie, jakim cudem szkodnik Jeżów mógł dochrapać się tak wysokiego stanowiska?
– Chytry był strasznie, łobuz. Cichutki taki, skromny. Żołnierz partii, wierny leninowiec. – Tu starszy major dodał wulgarne przekleństwo. – Mało, że łajdak, to jeszcze ni cholery się nie znał na naszej robocie. – Miał się za polityka – skrzywił się starszy major – a w Organach potrzeba nie polityków, tylko profesjonalistów. Powiedzmy, że jesteś chory, musisz iść na operację, i to poważną. To do kogo byś wolał pójść: do czołowego chirurga czy do sekretarza organizacji partyjnej w szpitalu? Ano właśnie.
– A towarzysz Narkom? – całkiem już bezczelnie spytał Jegor. – Jaki jest? Profesjonalista czy…?
– Profesjonalista. Nawet lepszy od Jagody, a tamten był mistrzem w swoim fachu, cokolwiek o nim teraz mówią. Nasz Narkom to wcielone dążenie do celu. Surowy? Okrutny? Bez wątpienia. Według pojęć dziewiętnastowiecznych, tołstojów, dostojewskich czy puszkinów, po prostu potwór i zbój. Tyle że Dorin, żyjemy w wieku dwudziestym. Teraz są inne zasady i inna moralność. Moralne jest wszystko to, co służy naszym celom. Niemoralne – to, co szkodzi. W żelaznym wieku nam przyszło żyć, Dorin, taki wiek nie wybacza rozleniwienia ani mazgajstwa. A dobrzy i litościwi będziemy potem, po zwycięstwie.
Dorin miał wrażenie, że starszy major przekonuje nie tylko jego, ale jakby i siebie samego. Ręką ciął powietrze, twarz nabrała surowości. A potem rzekł ostro:
– Jeszcze jakieś pytania?
Jegor zrozumiał, że koniec już z ryzykownymi tematami – co za dużo, to niezdrowo. Następne więc pytanie brzmiało:
– A jakie ja, towarzyszu naczelniku, dostanę zadanie?
Październicyn roześmiał się i pokręcił głową.
– Naprawdę, widzę, że niegłupi z ciebie chłopak. Nachalny, ale miarę znasz. A znać miarę to może najważniejsza ludzka cecha.
Do drzwi ktoś zapukał. Wszedł jakiś dziadek – po domowemu, w koszuli i szelkach. Na szyi miał metr krawiecki. Ponuro rzekł:
– Zdrowia życzę. To ten?
– Ten, ten. Obmierz no go, Stiepanycz.
Stiepanycz rzucił na Jegora jedno jedyne spojrzenie.
– A co tu mierzyć?. Figura standardowa. Rozmiar czterdzieści osiem, wzrost – trójka. Buty nosisz, chłopcze, numer czterdzieści dwa? No, to wszystko.