Выбрать главу

A wnioski wyciągnął następujące: przydzielił Październicynowi dodatkowych pracowników i specjalne środki; „Anglikom” zezwolił na nielimitowane wydatki walut. Leżawa i Jepanczyn nie dostali nic, tak że po „five o’clocku” priorytety działalności wywiadowczej zostały mniej więcej określone.

– Towarzyszu Kogan – dodał jeszcze Narkom, wyraźnie zatroskany wieściami z Londynu. – Może powinniście wrócić i osobiście prowadzić „Lorda”?

– Ależ nie, nie ma potrzeby, towarzyszu komisarzu generalny – odpowiedział Lejzorek Rojtszwaniec – Mamy łączność bezpośrednią, przez znany wam kanał. No i jest jeszcze „błyskawica”, na wypadek pilnej informacji wyjątkowej wagi.

– Cóż, dobrze. Cóż, towarzysze, ja i Wsiewołod Nikołajewicz już pójdziemy, a wy napijcie się herbaty, pogawędźcie sobie. Poznajcie się lepiej. Narkom wstał, cała reszta też się poderwała.

To było coś całkiem nowego. Jakże tak – popijać herbatkę gabinecie samego Szefa, i to jeszcze pod nieobecność gospodarza? Pracownicy różnych działów nie zwykli „gawędzić” między sobą na służbie, a do wymiany informacji służbowych potrzebna jest specjalna zgoda. Przedstawiciele czterech odcinków niepewnie popatrywali na siebie nawzajem.

– Ależ siedźcie, siedźcie! – Narkom machnął ręką. – Nalejcie sobie świeżej herbaty, częstujcie się owocami. Towarzyszu Październicyn, proszę na chwileczkę.

Narkom zatrzymał się przy samych drzwiach i półgłosem spytał starszego majora:

– Kiedy zdejmiecie tego waszego Wassera? Coś długo się z tym guzdrzecie.

– Czekamy, aż zadzwoni, nic innego nam nie pozostaje. Niemcy sprawdzają, jakże miałoby być inaczej? Dwa dni przy pomocy milicji szukali w jeziorze ciał „wędkarzy”. Znaleźli. Agent „Eter” (taki kryptonim dostał von Launitz) donosi, że w ambasadzie zrobili sekcję. Przekonali się, że Reschke i Stahlberg rzeczywiście utonęli. Jeszcze przez dwa dni maglowali „Etera”, ale opracowaliśmy dla niego szczegółową legendę. Melduje, że pomyślnie przeszedł weryfikację, nawet przedstawiono go do nagrody za uratowanie radiotelegrafisty i radiostacji. Kryptonimu „Wasser” w jego obecności nie wymieniono ani razu. Być może rezydentura w ambasadzie miała po prostu przekazać radiotę Wasserowi jak pałeczkę sztafetową.

– Patrzcie ich, jacy ostrożni. Nie daje mi spokoju ten Wasser. Sam pułkownik Krebs jest u niego na posyłki. Wszystko wskazuje na to, że łotr jest niebezpieczny.

– Albo łotrzyca – uściślił Październicyn ze swoim zwykłym zamiłowaniem do precyzji. – Oczywiście, najpewniej to mężczyzna. Ale możliwe też, że jakaś żelazna Frau.

– Macie podstawy, żeby tak myśleć? – zaciekawi się Narkom. – Jakie?

– Żadnych. Po prostu słowo Wasser w niemieckim jest rodzaju nijakiego. A po rosyjsku nawet żeńskiego – „woda”.

– Wasser, Wasser – w zamyśleniu wymruczał Narkom, też wymawiając to słowo jak Niemiec – „wassa”. I nagle się uśmiechnął. – U Gorkiego była Wassa Żeleznowa. Ty, Październicyn, koniecznie złap mi tę istotę płci nieokreślonej. Ja też myślę, że dzięki Wasserowi znajdziemy wytrych do „Barbarossy”, – Dobrze, idźcie, napijcie się herbaty – znowu przeszedł na „wy i na pożegnanie klepnął starszego majora po ramieniu.

Po wyjściu naczalstwa w gabinecie zapanowało milczenie. Swobodnie czuł się tylko Kogan – głośno siorbnął herbatę i ze smakiem schrupał ciasteczko.

– Widzę, Motia, że w tym swoim Londynie nie nabrałeś zbyt dżentelmeńskich manier. Żłopiesz jak pompa ssąca. Towarzysz Mienżyński nie bez powodu przezwał cię „sierotką” – zażartował Leżawa, nie chcąc dać pozostałym poznać, że jest przygnębiony wynikiem narady.

– W kraju trochę sobie odpuszczam – odpowiedział starszy lejtnant tym samym tonem. – Na przyjęciu w pałacu Bucking – ham jestem uosobieniem wytworności.

– Bywacie w Buckingham Pałace? – zainteresował się Jepanczyn. – I co, widzieliście króla?

– Wiele rzeczy widziałem – odparł Kogan wymijająco. – I bywałem w wielu miejscach.

Znowu zamilkli. „Amerykanin” nie wytrzymał:

– Towarzysze, cóż my tak patrzymy na siebie wilkiem? Nie mamy powodu do kłótni, służymy jednej ojczyźnie. Narkom powiedział przecież, żebyśmy się lepiej poznali, wymienili informacjami. Potem będziemy się licytować, kto więcej zrobił dla zwycięstwa.

Krasomówca z Kominternu zaczął wypytywać Kogana o życie w Anglii. Rudy ochoczo opowiadał o bombardowaniach, o nowinkach brytyjskiego sprzętu wojskowego, ale uchylał się od istotnych tematów. Tak samo zachowywał się Leżawa. Kiedy Jepanczyn spytał go, czy w Japonii są zwolennicy pokoju – wśród inteligencji twórczej albo, powiedzmy, duchowieństwa, major wykręcił się pieprzną anegdotą o buddyjskim mnichu i gejszy.

Październicyn zaś w ogóle prawie się nie odzywał. Po pierwsze, wiedział, że nic pożytecznego od kolegów – rywali nie usłyszy. A po drugie, był przekonany, że w gabinecie jest podsłuch – dlatego właśnie Narkom zostawił ich tutaj, nie zachęcając, żeby „pogawędzili” sobie gdzie indziej.

Starszy major zaproponował więc, żeby się pożegnać, bo wszyscy mają dużo spraw na głowie. „Japończyk” i „Anglik” wstali z wielką ochotą, jeden tylko „Amerykanin” wyglądał na zagubionego. To nic, pomyślał Październicyn, pokręci się u nas miesiąc, dwa, i zorientuje się, co i jak. Chłopak wygląda na niegłupiego.

Już w korytarzu Leżawa złapał Październicyna za rękaw.

Poczerwieniał, ale kiedy mówił, bardzo się starał nie odwracać wzroku.

– Słuchaj, bardzo się cieszę, że wróciłeś. Słowo daję. Cały czas chciałem wpaść, wyjaśnić… I wiesz, wybacz mi. Ja przecież naprawdę myślałem, że jesteś wrogiem… Takie były informacje, więc nie miałem powodu nie wierzyć. Sam pamiętasz, co się tu wtedy wyrabiało. Na pewno pokazali ci mój raport?

– Nie raport, tylko donos – spokojnie sprostował starszy major, nie próbując ani trochę ułatwić zadania Leżawie.

Tamtemu drgnął policzek.

– No wiesz… Przyznaję, że się myliłem. Byłem zbyt gorliwy, zawiniłem wobec ciebie. Wybacz mi, co? Nie po starej przyjaźni, ale dla dobra sprawy. Jepanczyn przecież słusznie powiedział: służymy jednej ojczyźnie.

– Słusznie – zgodził się Październicyn. Leżawa ucieszył się.

– No widzisz! Przybij piątkę. – Wyciągnął rękę, ale niepewnie; bał się, że z uścisku nic nie będzie.

Starszy major jednak jak gdyby nigdy nic zdjął rękawiczkę, mocno ścisnął palce „Japończykowi” i dłuższą chwilę nie cofał ręki.

Twarz Gruzina rozjaśniła się w uśmiechu.

– To się nazywa po naszemu, po bolszewicku! A zatem – wybaczyłeś.

Wtedy, nadal nie cofając ręki, Październicyn odwrócił dłoń palcami do góry – zamiast paznokci były tam pomarszczone purpurowe blizny. Leżawa zbladł, kiedy je zobaczył.

– Nie – odparł starszy major, odwrócił się i naciągnął rękawiczkę.

Śpieszył się, bo trzeba było odwiedzić mieszkanie na Kuźnieckim Moście, gdzie pracowała grupa lejtnanta Grigoriana.

Rozdział szósty

Świat się śmieje

Współlokator Dorina, zmordowany bezsenną nocą, położył się spać w ubraniu, ale Jegor się tym nie przejął. Ochlapał się do pasa zimną wodą, pomachał hantlami i znowu był świeży jak szczypiorek na wiosnę. Zasiedział się w czterech ścianach, miał już dość: nie bezczynności (zajęć było aż nadto), ale monotonii i, co najgorsze – czekania. Tkwił w tym komunalnym mieszkaniu szósty dzień i nie wychodził, a telefonu od Wassera jak nie było, tak nie było. Może w ogóle nie nawiąże kontaktu?

Jegor wciągnął podkoszulek i wyszedł do kuchni, gdzie sąsiadka z pokoju po lewej, w rozdeptanych kapciach i spranym szlafroku niewiadomego koloru, gotowała kapuśniak.