Zachodzące słońce ozdabiało karminem granitowe stopnie. Dowódcy Abwehry zeszli po nich w ścisłej zgodzie z hierarchią: najpierw szef, a o pół kroku za nim, w pełnej szacunku pozie – zastępca, też siwy, chudy, oszczędny w ruchach. Ot, cień swojego przełożonego, nieco tylko wyższy odeń wzrostem, ale w owej przedwieczornej porze cień powinien właśnie być dłuższy od oryginału. Kiedy wszakże usiedli na tylnym siedzeniu auta, odgrodzeni od szofera szklaną, dźwiękoszczelną przegrodą, generał przestał udawać czołobitność.
– Jak ci się to podoba, Willi? – powiedział ze złością i zabębnił palcami w kolano.
– Cóóóż… – dał admirał niejasną odpowiedź.
Przez chwilę nic nie mówili; jeden patrzył w lewo, na okna pustej ambasady brytyjskiej, drugi w prawo, gdzie tuż za ponurym gmachem pruskiego ministerstwa kultury mieściła się ambasada ZSRR.
Limuzyna skręciła na Unter den Linden, na której zamiast sławnych lip, ściętych niedawno, sterczał szereg marmurowych kolumn z orłami i sztandarami.
– A co ty powiesz, Sepp? Samochód jest czysty, rano go sprawdzali, tak że nie musisz być ostrożny.
Generała nie trzeba było długo prosić. Wycedził:
– Świnia. Obrzydliwa, zadufana w sobie świnia. Bogu dzięki, nie muszę na niego patrzeć tak często jak ty.
– Świnia z niego, to jasne – zgodził się admirał – ale genialna świnia. I co najważniejsze, ma diabelne szczęście. Podczas tamtej wojny męczyliśmy się z Serbami przez cztery lata, a on poradził sobie w tydzień. Popatrzmy na sprawy trzeźwo. Po rewolucji Niemcy zmieniły się w kupę gnoju i bez takiego właśnie knura nigdy byśmy z tego gówna nie wyszli.
Zastępca najwyraźniej podzielał to zdanie. W każdym razie zmienił ton z pełnego złości na gderliwy:
– Lepiej było ugrzęznąć w tej Jugosławii na dwa miesiące. Wtedy sprawa rozstrzygnęłaby się sama, a tak wyszło nie wiadomo co. Nowe zwycięstwo sprawiło tylko, że świnia jeszcze bardziej się rozochociła, jeszcze mocniej uwierzyła w swoją gwiazdę.
– A może naprawdę urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą? – zauważył admirał filozoficznie.
– Może. Ale ja nie jestem astrologiem, tylko specjalistą od strategii informacyjnych i dezinformacyjnych. A także chirurgiem, bardzo wąsko wyspecjalizowanym.
Szef uśmiechnął się, doceniając metaforę.
– Zajmiemy się więc swoim zadaniem, Sepp, a bieg gwiazd zostawmy Panu Bogu.
Opel wjechał tymczasem na nabrzeże Tirpitza, gdzie w gmachu Naczelnego Dowództwa znajdował się gabinet szefa wywiadu. Po kwadransie starzy koledzy siedzieli naprzeciw siebie w wygodnych fotelach i pili gęstą arabską kawę, którą zaparzył algierski służący admirała. Na kolanach szefa Abwehry siedziała ulubiona jamniczka Sabina w obcisłych trykotowych majteczkach malinowego koloru. Akurat zaczęła się jej cieczka, więc pan zabrał Sabinę z domu, żeby nie denerwować psa Seppa.
Gabinet admirała był dokładnym przeciwieństwem marmurowej sali, w której kanclerz Rzeszy przyjmował szefów wywiadu. W tym niezbyt dużym, skromnie umeblowanym pomieszczeniu czuło się spokój i domową atmosferę. Wiszące na ścianach fotografie (poprzedni szefowie wywiadu, a także generał Franco, osobisty przyjaciel gospodarza) wyglądały jak portrety przodków. Mapy na ścianach nie przypominały o geopolityce, pobudzały raczej wyobraźnię, każąc myśleć o egzotycznych morzach i dalekich podróżach. Sprzyjały temu i marynarski mundur lokatora gabinetu, i model krążownika na biurku.
Na biurku stał jeszcze jeden niezwykły przedmiot, dobrze znany całemu centralnemu aparatowi. Były to trzy brązowe małpki: jedna zakrywała łapkami usta, druga uszy, trzecia – oczy. Admirał wychylił się i w roztargnieniu pogłaskał po główkach całą trójkę; zwykł robić tak w chwilach szczególnego skupienia.
– W Abwehrze wszyscy myślą, że to symbol wywiadu: umiej patrzeć, słuchać i wiedz, o czym trzeba milczeć – powiedział generał. – A ja uważam, że dobry wywiadowca powinien mieć zawsze oczy i uszy otwarte, a usta wykorzystywać do wprowadzania przeciwnika w błąd.
– Oczywiście. – Admirał drapał Sabinę w długie jedwabiste ucho, a jamniczka mrużyła oczy jak kot. – Moja małpiarnia nie jest alegorią wywiadu. Ma przypominać mnie samemu buddyjską sentencję, bez której nie można osiągnąć Oświecenia: nie przyglądaj się Złu, nie słuchaj Zła, nie głoś Zła.
Zastępca chrząknął.
– Wybacz, Willi, ale jakoś mi nie wyglądasz na bogobojnego mnicha. Zajmujemy się całkiem innymi sprawami.
Szef też się uśmiechnął.
– Nie jestem aż tak zadufany w sobie, żebym uważał się za rycerza Dobra. Dawno żyję na tym świecie, ale jeszcze nigdy nie widziałem, by Dobro toczyło pojedynek ze Złem. Za każdym razem jedno Zło walczy z drugim. Dlatego, przyjacielu, nigdy nie miałem specjalnego wyboru. Ale szczycę się tym, że zawsze byłem po stronie mniejszego Zła. W każdym razie szczerze w to wierzyłem i nadal wierzę…
Gospodarz mówił spokojnie, nie śpiesząc się, generał leniwie mu potakiwał, ale obaj myśleli o czymś zupełnie innym, co stało się ostatecznie jasne, kiedy admirał bez żadnego wstępu, nie zmieniając intonacji, powiedział nagle:
– No i co powiesz? „Zrezygnuję z «Barbarossy»„. Diabła tam zrezygnuje, po prostu za dwadzieścia cztery godziny mianuje kogoś innego na nasze miejsce. A może niech mianuje?
Generał słuchał uważnie, ale na razie nic nie mówił. Admirał natomiast sam sobie odpowiedział:
– Nie, to nie jest dobre wyjście. I nie chodzi o to, że taki obrót sprawy groziłby nam obu poważnymi i niezbyt miłymi konsekwencjami. Kłopot z czym innym: że nikt oprócz nas nie rozwiąże tego rebusu. Nawymyślają jakichś bzdur, świnia je przełknie, bo cofać się nie może ani nie chce. Wówczas zamiast krótkiej wojny będzie długa, sto razy gorsza. Jak powiada mędrzec: „Przykrość jest lepsza od nieszczęścia, a nieszczęście od katastrofy”. Znowu stają po stronie Mniejszego Zła, przeciwko Złu Większemu.
Zastępca chrząknął.
– Zanadto lubisz filozofować, Willi. Pora na sformułowanie zadania.
– No cóż, próbujemy. – Admirał łagodnie rozłożył małe rączki. – Powinniśmy dążyć do tego, żeby Rosjanie, jak to mówi ich przysłowie, widzieli drzewa, lecz nie zorientowali się, że to ciemny las, w którym chowają się groźne wilki.
– Przysłowie brzmi trochę inaczej, ale to nieważne.
– A skoro nieważne, to mi nie przerywaj – odgryzł się szef. Nie starli się zresztą poważnie. Admirał ciągnął:
– No więc Rosjanie widzą przed sobą dwie setki gotowych do ataku dywizji, ale powinni być przy tym absolutnie przekonani, że Niemcy na nich nie napadną.
Wymownie wzruszył ramionami. Zastępca podjął wątek:
– Dodaj do tego, że radziecki wywiad z pewnością wie już o istnieniu planu „Barbarossa”, że codziennie otrzymuje alarmujące doniesienia z setek różnych źródeł. Jak ci wiadomo, NKWD aktywnie odbudowuje swój wydział niemiecki i zajmuje się tym mój stary znajomy, przeciwnik bardzo, ale to bardzo niebezpieczny.
– „Im trudniejsza przeszkoda, tym mniejszą hańbą jest klęska” – zacytował admirał jeszcze jedną wschodnią mądrość. – Zacznijmy od rzeczy oczywistej. Punkt pierwszy: dyplomacja. Ribbentrop powinien zintensyfikować tajne rozmowy z Mołotowem na temat strategicznego sojuszu Niemiec, Związku Radzieckiego i Japonii. W pierwszej fazie Japończycy podpiszą z bolszewikami pakt o neutralności. Nadzorować dyplomatów będzie oddział „Ausland”. Punkt drugi: papierowy tygrys…
– Naprawdę już mi się znudziła ta twoja wschodnia kwiecistość – zaprotestował generał. – Cóż to znowu za tygrys?