– Co my mu tak dogadzamy? – spytał Jegor szefa od razu w pierwszych dniach. – Śpi w miękkim łóżku, żre za trzech, patefon mu przytaszczyli. Po co perły rzucać przed takiego…? On i bez prasowanego kawioru by z nami współpracował.
– Nie znasz się na psychologii – powiedział wtedy Październicyn. – Stepan to silny człowiek. Pamiętasz, jak o mało co nas nie wyprawił na tamten świat? Tacy ludzie źle się zginają i z trudem łamią, ale jeśli już łamią, to na kawałki. Złamaliśmy go wtedy nad jeziorem, stracił cały szacunek do siebie. Od tego tylko jeden krok do samobójstwa. Teraz Karpenko jest rozebrany cegiełka po cegiełce, do fundamentów. A nasze ludzkie fundamenty to zwykłe kamienie: strach przed śmiercią, pragnienie życia. No więc żeby nie stracił chęci do życia, zapewnimy mu dobre żarcie, miękką pierzynę, muzykę. Na razie. A potem znowu go zbudujemy, piętro po piętrze, tylko już według naszych planów. Stepan Karpenko nam się jeszcze przyda.
A na sprawy osobiste Dorin nie miał w tych dniach czasu, Ani chwili. Nie mógł wychodzić z mieszkania, nie mógł dać znać Nadieżdzie, co się z nim dzieje.
Zadzwonił oczywiście do szpitala im. Medsantrudu. Poprosił dyżurnego o przekazanie salowej Nadieżdzie Sorinej, że niejaki Jegor wyjechał w pilną podróż służbową. Przekazał tamten czy nie, nie wiadomo. Wielka tam persona, salowa. Jeśli nawet dostała wiadomość, to co mogła sobie pomyśleć?
Wiadomo co. Zbałamucił i porzucił. Plunął na jej miłość, zaufanie, serdeczność. A tatulek, Wikientij Kiriłłowicz, dopiero ma satysfakcję!
Nieładnie to wyszło, tak się nie robi.
Kiedy tylko Jegor wspomniał zielone oczy Nadi, jej włosy rozsypane na poduszce, cichy głos, po prostu ściskało go coś w środku. W takich chwilach mówił sobie: to nic, złapiemy Wassera, i od razu pojadę do Pluszczewa. Wszystko jej wytłumaczę, wszystko powiem (no, nie wszystko oczywiście, tyle, ile pozwoli dowództwo). Ona to zrozumie. Przecież nie hulał w karczmie, tylko bronił ojczyzny. Jak by się kto pytał, to narażał życie.
Miał na ten temat rozmowę ze starszym majorem.
Kiedyś wyrzuty sumienia tak mu dopiekły, że nie wytrzymał i poprosił tamtego, by zwolnił go bodaj na godzinkę.
Poleciałby na Tagankę. Gdyby Nadi nie zastał, to chociaż zostawiłby wiadomość.
Kiedy nachmurzony Październicyn spytał: „Po co?”, uczciwie powiedział, co i jak. Przecież nie będzie dowódcy okłamywał.
No, dostało mu się wtedy:
– Dla dziewczyny gotowiście zostawić posterunek? A jeśli właśnie wtedy Wasser zadzwoni? Dziwię się wam, Dorin. Może lepiej, żebyście wrócili do klubu sportowego „Dynamo”? – I tak dalej, i tak dalej.
Ale potem, widząc, że młodszy lejtnant spuścił nos na kwintę, złagodniał i przeszedł na inny ton, nie tak oficjalny:
– Wiesz, co ci powiem, Jegor, tak po koleżeńsku? Jeśli chcesz dojść do czegoś w naszym fachu, nie słuchaj serca, słuchaj głowy. Serce jest głupie. Wielu, oczywiście, łeb też ma durny ale ty akurat masz go nie od parady. Zakarbuj to sobie: nie pozwól miłości zapanować nad sobą. I nie zakładaj rodziny. Zakochany albo, co gorsza, żonaty czekista, staje się absolutnie bezbronny. Przestaje być człowiekiem z jednej bryły. W naszej służbie nie można rozdzielić duszy na połowy. Nie ma powodu żyć jak zakonnik, to szkodliwe dla zdrowia, i fizycznego, i psychicznego, ale nie uzależniaj się emocjonalnie. Kobieta to stworzenie całkiem innej natury. Nigdy jej nie wbijesz do głowy, że obowiązek jest ważniejszy od miłości. One tego nigdy nie zrozumieją… – W tym momencie Październicyn sposępniał, jak gdyby przypomniał sobie coś przykrego, ale potrząsnął głową i ciągnął już innym tonem: – Co prawda, bywają wyjątki. Na przykład lejtnant Grigorian ma z żoną stosunki koleżeńskie nowego typu. Kiedy się budzą, witają się uściskiem ręki. Przy herbacie czytają sobie nawzajem gazety i od razu omawiają bieżące sprawy. Do zbliżeń intymnych dochodzi w zależności od wyników głosowania. Czego rechoczesz? Sam mi opowiadał: jeśli oboje są za, to wiadomo, jeśli przeciw – tak samo. Ale bywa tak, że mąż jest za, a żona się wstrzymuje. Wówczas wszystko przebiega według skróconego programu.
Szef odczekał, aż Jegor skończy się śmiać, po czym znowu spoważniał.
– Jeśli nie odpowiada ci takie życie, to lepiej z zakładaniem rodziny poczekać. Kiedy zwyciężymy faszystów i imperialistów, wtedy można się będzie odprężyć. Myślę, że nie musisz długo czekać. Trzy, cztery lata, maksimum pięć. Cóż to dla ciebie, młody jesteś, to zdążysz, ale ja już, widać, zdechnę jak ten wilk-samotnik.
Aha, samotnik.
Była taka historia: dwudziestego czwartego wieczorem w centrali telefonicznej zrobili przerwę konserwacyjną i wyłączyli wszystkie numery po nieparzystej stronie Kuźnieckiego Mostu.
Październicyn powiedział wówczas:
– Do północy telefonów nie włączą, to znaczy, że Wasser nie zadzwoni. Jedziemy, Jegor, zapraszam cię na przyzwoitą kolację.
Dorin nie śmiał prosić o zwolnienie po takiej rozmowie. Poza tym to w końcu zaszczyt spędzić wieczór z szefem. Pojechali w nie byle jakie miejsce: do restauracji „Moskwa”, gdzie Jegor nigdy jeszcze nie był. Poprzednia płaca na to nie pozwalała, a nowej (ho ho, jakiej dobrej) nie miał do tej pory okazji wydać.
Szatniarz, cały w złotych szamerunkach, przypominał białogwardyjskiego generała, tyle że z odznaką przodownika pracy na piersi. W foyer szemrała prawdziwa fontanna, za nią na całą ścianę rozciągała się barwna mozaika: Wódz nad jeziorem Rica.
Jegor przypomniał sobie słowa złośliwego rodzica Nadi: „Niedługo będą się do niego modlić”.
– Co, nie podoba ci się? – zapytał szef, jak zwykle bezbłędnie odgadując myśl podwładnego.
– W restauracji to już chyba przesada? – ponuro spytał Dorin.
– W restauracji, w ubikacji i u cioci na kolacji. – Październicyn stanął przed lustrem, poprawił krawat (dzisiaj był po cywilnemu). – Lud powinien widzieć swojego Wodza zawsze i wszędzie. Ludzie tacy już są, że kochają nie rozumem, tylko oczami, uszami, powonieniem. Trzeba by wymyślić wodę kolońską, w najlepszym gatunku i nazwać ją „Zapach Wodza”.
Chyba żartuje, pomyślał Jegor, i od razu usłyszał:
– Mówię poważnie. Musisz zrozumieć: wódz, uwielbiany przez cały naród, jest wymogiem naszych czasów. Teraz tak trzeba. W śmiertelnej walce zwycięża kraj silniejszy i bardziej zdyscyplinowany, zgoda? Popatrz, wszystkie dynamicznie rozwijające się państwa wprowadziły kult wodza, jakkolwiek by się nazywał: Führer, Duce czy Mikado. Stoimy u progu wojny. Straszliwej, dotąd niewidzianej, wojny na śmierć i życie. Liberalizm i demokracja to bajeczki dla słabych i bojaźliwych. We współczesnej wojnie zwycięży społeczeństwo, które uderza pięścią, a nie otwartą dłonią, atakuje nie bezładną hurmą, tylko stalowym klinem. Ile ma klin wierzchołków? No właśnie. Jeden. I koniecznie stalowy. Niemcy popełnią wielki błąd, jeśli zaatakują nas, zanim skończą z Anglią. Najpierw trzeba dobić tych rozlazłych mięczaków, a potem dopiero niech się zetrze stal ze stalą, i zobaczymy, która mocniejsza. Inaczej tylko stępimy miecze, a złoto będzie zwycięzcą. Jak u Puszkina: „Wszystko kupię, rzekło złoto”.
Na progu olbrzymiej sali Jegor mało nie oślepł od jaskrawej bieli nakrochmalonych obrusów, nie ogłuchł od łoskotu jazz – bandu.
Kelner poprowadził ich do najodleglejszego kąta, ale Październicyn rozejrzał się wkoło i powiedział: