Выбрать главу

Rozdział siódmy

Pączki i listeczki

– Ni, towaryszu, mojeho baćku zwały Petro Hawryłowicz.

Jegor pozwolił głosowi lekko zadrżeć. Radiota też żywy człowiek, po tak długim oczekiwaniu miał prawo lekko zbzikować.

– Tak, tak, prawda, Gawriłowicz! Zapomniałem! Z waszym ojcem mówiliśmy sobie po imieniu, byliśmy na „ty”. Na pewno wam o mnie opowiadał. Jestem Nikołaj Sielencow.

Radiotelegrafista nic nie mówił o żadnym Nikołaju Sielencowie. Co tu odpowiedzieć? Tak, opowiadał? A jak się okaże, że to pułapka?

Jegor pokazał gestami: dawać tu Karpenkę, a żywo!

Waśka porwał się z miejsca…

Ale Sielencow nie przejął się chyba milczeniem rozmówcy.

– Wiecie, Stiepanie, jestem w Moskwie przejazdem. Wkrótce mam pociąg, a przywiozłem list dla Piotra Gawriłowicza. Nie wzięlibyście?

– Jasna sprawa. Gdzie mam podskoczyć?

– Jesteście chyba sportsmenem, tak? – powiedział nagle głos w słuchawce.

Skąd to wiedział?! W Jegorze serce zamarło, ale w następnej sekundzie już rozumiał: Karpenko opowiadał, że w swojej kompanii ukraińskiej przodował w wychowaniu fizycznym.

– No to rzeczywiście chyba was pofatyguję. Niezwłocznie, teraz zaraz wyjdźcie z mieszkania, a potem proszę biegiem jak na przełaju. No, nie na złamanie karku, spokojnie, truchtem, wiecie. Kuźnieckim Mostem do ulicy Gorkiego, tam na drugą stronę, i skręćcie w uliczkę Gazetną, po nowemu to będzie Ogariowa…

Chce sprawdzić, czy nie ma „ogona”, pomyślał Dorin. Biegnącego człowieka widać z daleka. Tym bardziej jeśli ktoś jeszcze za nim biegnie.

– Ogariowa? – Przepraszam, wujku Mykoła, niezbyt dobrze znam Moskwę.

– Dlatego wam tak wszystko szczegółowo objaśniam. Najważniejsze, żeby nie zbaczać z tej trasy, a wszystko będzie dobrze. Przez Gorkiego macie przejście dla pieszych, potem miniecie Centralny Telegraf i idźcie Ogariowa aż do ulicy Hercena. Tam na rogu będę na was czekał.

– A jak was poznam?

– Ja sam do was podejdę. Na pewno jesteście podobni do Piotra Gawriłowicza. Spotkamy się za dziesięć minut. I nie spóźnijcie się, nie mogę czekać.

Waśka Lachow wywlókł na korytarz sennego Karpenkę, a na wszelki wypadek przystawił mu dla postrachu pistolet do ucha.

Niepotrzebnie, pomyślał Jegor, widząc, jakim obojętnym wzrokiem zerknął tamten na lufę.

Machnął Waśce ręką: na razie wszystko w porządku, nie trzeba.

– Ta ja z łazienki, myłem się – powiedział, żeby zyskać na czasie. – Muszę się jeszcze ubrać.

– Dobrze, dam wam dodatkową minutę. Ubierzcie się, włóżcie buty, i spotkamy się za jedenaście minut, o dwunastej dwadzieścia trzy. I jeszcze coś: weźcie ze sobą skrzyneczkę – rozkazał Sielencow, już bez żadnych omówień. – Rozumiecie, o czym mówię?

– Tak. Sygnał na linii.

Jegor stał, wciąż jeszcze trzymając słuchawkę przy uchu. Tyle czasu szykował się na ten telefon i chyba nieźle przeprowadził rozmowę, ale teraz stał osłupiały.

Wasser połknął haczyk!

Operacja trwa!

Serce tłukło się tak, że aż w skroniach mu huczało.

– Dorin? – odezwała się nagle słuchawka głosem Październicyna. – Co z tobą, zasnąłeś?

– Szefie, to Rosjanin! – krzyknął Jegor, który jeszcze nie przyszedł do siebie i dlatego nie bardzo się zdziwił. – Wasser to Rosjanin! Mówi bez akcentu! Powiedział…

– Nie bądź idiotą – przerwał mu starszy major. – Wszystko słyszałem. Dzwonili z automatu na rogu Pietrowki i Kuźnieckiego. Nie trać czasu, Dorin, rób, co ci kazali. Na start, uwaga, marsz!

* * *

Pół minuty później Jegor śmignął jak strzała z bramy na Kuźniecki Most, po czym skręcił w prawo. Do Pietrowki dobiegł w dwie minuty. Rzucił okiem na szereg budek telefonicznych blisko centralnego sklepu Narkomwewhandlu – Sielencow dzwonił właśnie stamtąd. Gdzie jest teraz? Czy chowa się w tłumie, czy też śpieszy na miejsce spotkania?

Ruszył w górę, w stronę Chat-u. Nikt z przechodniów nie zwracał uwagi na biegnącego chłopaka w welwetowej kurtce, ze sportową torbą na ramieniu. Albo to mało ludzi się śpieszy? W Moskwie życie jest szybkie, tutaj wszyscy dokądś się śpieszą, dokądś spóźniają.

Po dwóch kolejnych minutach Jegor był już na Gorkiego i zwolnił biegu. Nie należało zjawiać się na miejscu za wcześnie. Przecież tamten mówił: nie na złamanie karku, truchtem.

Przed przejściem dla pieszych mimo wszystko musiał się zatrzymać – świeciło się czerwone światło, a na skrzyżowaniu stał milicjant. Trzeba poczekać, bo się przyczepi. A jeśli szpieg akurat teraz Jegora obserwuje, może mu się to wydać podejrzane.

W tym momencie Dorin… nie, nie zobaczył, ale wyczuł jakimś bocznym widzeniem czy też powierzchnią skóry, że ktoś na niego patrzy.

Odwrócił się.

Przed witryną fryzjera kręcił się jakiś facet w wysokich butach, zakurzonej marynarce, pomiętej cyklistówce, i nie spuszczał wzroku z Jegora.

Spotkali się wzrokiem, a tamten się nie speszył, tylko mrugnął porozumiewawczo i przywołał Jegora palcem.

A to co znowu?

Jegor spojrzał krótko na światła (ciągle jeszcze były czerwone) i podszedł do moczymordy.

– Czego?

– Na połówkę będziesz miał? – wychrypiał tamten i pstryknął palcami w szyję.

Tfu!

Młodszy lejtnant już miał odejść, tym bardziej że zapaliło się zielone, ale pijaczyna go powstrzymał:

– Stiopa, no coś ty? To przecież ja, wujek Kola. Od razu cię poznałem. Wykapany tatko. Pomyślałem, że przechwycę cię po drodze. Weźmiemy ćwiartkę czyściochy, wypijemy za nową znajomość. – Po czym gestem głowy pokazał sklep „Wina-Napoje”, sąsiadujący z fryzjerem.

To ma być Wasser?

Nie wierząc własnym oczom, Jegor szedł w milczeniu za nieznajomym.

Tamten sprytnie wkręcił się w tłum, po czym wynurzył się przy samej ladzie i wdał w pyskówkę z kolejką:

– Niby komu w ryja? Bohaterowi znad Chałchyn-goł? Nieuświadomieni jesteście, obywatelu. Spotkałem towarzysza broni, razem żeśmy w czołgu się palili! – Szybko złapał butelkę wódki.

– Idziemy, znam tu takie miejsce.

Poprowadził Jegora przez bramę na podwórze, gdzie pod ceglanym murem leżały puste skrzynki.

Usiadł na jednej, a po sąsiedniej klepnął dłonią: siadaj tu.

– To pan jest Wasser?! – spytał Dorin szeptem.

Nieznajomy się uśmiechnął.

– Patrzcie, czego to mu się zachciewa. Nie dla psa kiełbasa. Jestem łącznikiem.

Chrypka przeszła mu jak ręką odjął, głos zrobił się zwyczajny, trzeźwy. Teraz nie było wątpliwości – dzwonił ten właśnie człowiek, on jest Sielencowem. Dwójka, towarzyszu młodszy lejtnancie, za brak zmysłu obserwacyjnego.

– Przyniósł pan radiostację? – spytał Sielencow, a Jegor zarobił jeszcze jedną dwójkę, za błędny wniosek: pytanie zostało zadane po niemiecku, i sądząc po wymowie, język ten dla łącznika był ojczysty. Masz ci Rosjanina…

– Tak – odpowiedział Dorin, również przechodząc na niemiecki (chcecie sprawdzić, proszę bardzo). – Radiostacja jest w teczce. I zapasowe akumulatory. Ale seans lepiej robić z mojego mieszkania. Tam na strychu łatwo zamontować antenę…

– O tym potem – uciął Sielencow, obserwując Jegora spokojnymi lekko zmrużonymi oczami. – Co, jest pan Bawarczykiem? Jego ton był niedbały, ale Jegor w duchu się najeżył.

– Nie, Ukraińcem. Bawarczykiem był mój nauczyciel niemieckiego w Quenzgut, porucznik Siegler. Od niego przejąłem bawarski akcent. A pan skąd jest? – udał prostoduszność, że niby jak on się pyta, to i ja zapytam; o co chodzi, po prostu sobie gawędzimy.