Выбрать главу

Ale łącznik tylko się uśmiechnął.

– Dobrego miał pan nauczyciela… – I wieloznacznie pokręcił głową.

A to niby w jakim sensie? Czy to po prostu taki styclass="underline" zbijać z pantałyku? Co do Sieglera, wszystko w porządku, w szkole Abwehry jest taki wykładowca, właśnie Bawarczyk.

Rozmowę po niemiecku musieli przerwać, bo przyczłapała jakaś babina z podartą ceratową torbą, w której pobrzękiwało szkło. Usiadła w oddali, czekając na butelkę.

– Nie śpieszcie się, synkowie, odpoczywajcie, ja poczekam – powiedziała.

„Sielencow” zeskrobał lak, wyciągnął rękę z ćwiartką.

– No to dalej. Ty pierwszy.

Jegor pociągnął łyk, skrzywił się. Koleżka od butelki podsuwał mu zgnieciony serek, cały oblepiony okruchami tytoniu. Wypadało zagryźć kawałkiem.

– Dzięki, więcej nie będę pił.

– No, jak chcesz.

Cudaczny łącznik odchylił głowę i wydudlał całą wódkę aż do dna. Serka nie jadł, tylko powąchał i wyrzucił. Pustą butelkę postawił na asfalcie.

– Bierzcie, babciu, może się wzbogacicie.

Potem wstał, torbę z radiostacją przewiesił przez ramię.

– Na razie, Stiopa. Zadzwonię.

– Ale jakże to? – Dorin poderwał się za nim w panice. – Mam instrukcję…

– Ihr Auftrag war es, den Befehlen der Person mit dem Kennwort bedingungslos zu folgen * - rzekł szorstko „Siełencow” i głośno dodał: – No, bywaj zdrów.

Zamaszystym krokiem przeszedł przez cienistą, łukowatą bramę na zalaną słońcem ulicę Gorkiego i w mig zagubił się w tłumie.

Dorin był w rozterce.

Co robić? Nasi spodziewają się go na Hercena. Tymczasem on przechwycił mnie tutaj. A co, jeśli tylko radiostacja była mu potrzebna? Przepadnie i tyłeś go widział, szukaj wiatru w polu.

Podjął decyzję i rzucił się biegiem za tamtym.

Ale naprzeciwko z cienia wychynęła znajoma postać.

– Dokąd? Wracać! Bez ciebie sobie poradzą. Październicyn! W długim palcie, pod którym błyszczą chromowe buty, na głowie kaszkiet.

– Ten łachudra to Wasser? – spytał starszy major.

– Nie, łącznik.

– Tak właśnie myślałem. Też zresztą nieźle. Obstawa czuwa, tak że nie bój się, twój kumpel od kieliszka nie umknie. – Szef objął Jegora za ramię – Pan pozwoli, sir, mamy własny transport.

Przy chodniku stał mikrobus GAZ-55, wszystkie miejsca były zajęte przez mężczyzn w cywilu – oprócz jednego siedzenia, na którym skrzynka ze słuchawkami błyszczała czarnym lakierem.

Skrzynka zatrzeszczała, zaskrzypiała, i cieniutki głos pisnął ze słuchawek:

– Wsiadł do trolejbusu linii jeden. Jedzie w stronę stacji metra „Białoruska”.

– No to i my jedziemy – rzekł Październicyn, siadając obok skrzynki i zakładając nauszniki.

Jegorowi dostało się miejsce obok kierowcy.

– A gdzie trolejbus? – spytał Dorin, nieświadom, że mówi szeptem.

– Prowadzi go drugi samochód.

– Obserwacja w parach? Aha.

Za jego plecami rozległo się parsknięcie.

– Prowadzimy twojego kumpla w dwadzieścia samochodów, z czego osiem jest zradiofonizowanych. – wyjaśnił Październicyn. – Przecież ci mówiłem: obstawa czuwa.

Na światłach trzeba się było zatrzymać. Do taksówki podbiegł jakiś mężczyzna, próbując otworzyć drzwi.

– Nie ma miejsc, towarzyszu – odpowiedział kierowca.

– Jak to nie ma? A tam, pod oknem? – Facet pokazał siedzenie, gdzie stała radiostacja. – Niech towarzysz w czapce zdejmie stamtąd walizkę.

– Tam nie można siedzieć, oparcie zepsute.

– To nic, jakoś sobie poradzę.

– Mówiłem: nie wolno! – warknął szofer.

Przy delikatesach numer jeden, dawnym sklepie Jelisiejewa, starszy major powiedział do mikrofonu:

– Korniejew, zjedź na prawą, teraz my.

Taksówka przyśpieszyła i po chwili dopędziła trolejbus, zatłoczony do niemożliwości.

– Dorin, schyl się – rozkazał szef. – Jest na tylnym pomoście. Może się obejrzeć.

Jegor spełznął na podłogę, wskutek czego tymczasowo utracił możność obserwacji obiektu. Postęp techniczny przyszedł mu jednak z pomocą: Październicyn wymieniał informacje z innymi samochodami, różne głosy (wszystkie co do jednego piskliwe i trzeszczące) meldowały o sytuacji, tak że młodszy lejtnant, rzec można, był na bieżąco z wydarzeniami.

Nagle ze słuchawki doleciało:

– Październicyn, co u ciebie?

A któż to śmiał zwracać się na „ty” do starszego majora?

– W porządku, towarzyszu Narkomie, prowadzimy go – odpowiedział szef, a Dorin wstrzymał oddech.

To dopiero! Sam Narkom śledzi przebieg operacji.

– Jeżeli potrzebne będą dodatkowe środki, powiedz. Wydałem rozporządzenie…

– Uwaga! – krzyknął do mikrofonu Październicyn, przerywając Narkomowi. – Wyskoczył z trolejbusu! Biegnie na drugą stronę ulicy, do pomnika Puszkina. Wskoczył do tramwaju A, numer wagonu 12-42. Jedzie w stronę Bramy Nikickiej. Sawczenko, wyprzedzaj, ja się wycofuję! Wybaczcie, towarzyszu Narkomie.

– Dobra, dobra, pracujcie.

Teraz można było znowu normalnie usiąść. Mikrobus jechał bulwarem Twerskim, w odległości kilku samochodów od tramwaju linii A.

– Szefie, czemu zabrał radiostację? – Dorin odwrócił się do tyłu. Rozpierało go radosne uczucie: wszystko pod kontrolą, operacja przebiega pomyślnie, a jest w tym też jego, Dorina, zasługa.

– Nie wiem. Może wydałeś mu się podejrzany – odpowiedział Październicyn i od razu zepsuł Jegorowi nastrój.

– A najpewniej Szwaby chciały sprawdzić, czy ktoś nie majstrował przy radiostacji – ciągnął starszy major. – Dobrze, że nie dałem jej do zbadania Sliwowkerowi z technicznego. Bo już tak się napraszał, tak strasznie chciał obejrzeć tę niemiecką nowinkę…

Nieznany Jegorowi Sawczenko, który prowadził tramwaj A, zameldował, że obiekt wyskoczył w biegu i przebiegł na drugą stronę bulwaru.

Tam już go wziął pod kuratelę jakiś Szarafutdinow, jadący, jak się zorientował Jegor, trzytonową ciężarówką.

Łącznik wykonał podobny manewr jeszcze dwa razy, ale nie zdołał uwolnić się od obserwacji, tak gęstą miał obstawę.

– Coś zanadto kluczy – powiedział zafrasowany Październicyn. – Czyżby zauważył? To mało prawdopodobne. Może ma takiego nosa?

Na placu Zubowskim Sielencow kolejny raz zmienił środek transportu: przesiadł się z autobusu na tramwaj numer trzydzieści cztery, jadący w stronę cmentarza Nowodziewiczego.

W tym czasie obiekt był znowu prowadzony przez samochód Październicyna, tylko kierowca zmienił numer trasy na szybie i numer na zderzaku.

– Ja zostaję, towarzyszu starszy majorze? – spytał kierowca. – Mamy drugi mikrobus, siódemkę, on tutaj też zakręca.

– Nie, Lalin. Ty się lepiej wycofaj. Strzeżonego, sam wiesz… Korniejew! – To już do mikrofonu. – Wyprzedzaj go!

Za niecałą minutę Korniejew jadący emką zameldował:

– Wysiadł. Idzie przez Dziewicze Pole. Powoli. Ogląda się.

– No, chyba jesteśmy na miejscu – orzekł Październicyn z zadowoleniem. – Na pewno ma z kimś tutaj spotkanie. Do wszystkich dowódców grup! Otoczyć skwer, tylko po cichu. Wysiadam.

Wyskoczył na chodnik, przeciągnął się z rozkoszą.

– Dalej, chłopaki. Tylko nie kupą.

Agenci jeden za drugim przeskakiwali przez żeliwne ogrodzenie i znikali w jeszcze bezlistnych, ale gęstych krzakach.

– A my, Jegor, pójdziemy sobie kulturalnie, ścieżką. Jak przyzwoici ludzie, spacerowym krokiem.

Nie zdążyli przejść tym „przyzwoitym” krokiem nawet dwudziestu metrów, jak z krzaków wynurzył się Lalin.

– Towarzyszu starszy majorze!

– No, gdzie on?

– W chatce na kurzej nóżce – zameldował tamten. Październicyn zachmurzył się.

вернуться

* Pańska instrukcja nakazuje absolutne posłuszeństwo wobec człowieka, który wymieni hasło.