Выбрать главу

– Aaaa! Aaaa! – krzyczał, przyciskając rękami brzuch.

– Zawyłeś, wilku? – krzyknął łącznik z domku. – Przy takiej muzyce przyjemniej będzie umierać.

Z krzaków wybiegł ktoś w szarym palcie, chwycił rannego pod pachy i chciał go odciągnąć, ale okienko znowu rozjaśnił wybuch, po czym agent upadł. Nie poruszał się, nie jęczał, po prostu rozrzucił ręce i leżał na wznak.

Wtedy Klaczkin podniósł się na czworaki i próbował sam pełznąć.

Następny wystrzał unieruchomił go na zawsze.

– Wszyscy zostać na miejscach! – huknął groźnie starszy major przez głośnik.

Znowu wystrzał i… z dębu, za którym stał Październicyn, poleciały drzazgi.

– Ale wali, gadzina! – Szef otrzepał kołnierz. – Sądząc po odgłosie, to walter P-58, dziewięciomilimetrowy. Dobra maszyna.

Przez następne dziesięć minut „Sielencow” strzelał jeszcze cztery razy – najwyraźniej wtedy, gdy widział w krzakach jakikolwiek ruch. Sądząc po odgłosach, przynajmniej dwukrotnie trafił.

Potem nastąpiła długa cisza.

Październicyn wysunął kaszkiet zza pnia – żadnej reakcji. Kazał Lalinowi przebiec od drzewa do drzewa – znowu nic.

– Ano tak – powiedział. – Czyżby się pomylił i zużył wszystkie osiem kul z magazynku? Może chce nas nabrać, a ma jeszcze dodatkowy magazynek… Ma czy nie ma – oto jest pytanie…

Przyłożył głośnik do ust.

– Ej, co tam z wami, Siełencow! Może porozmawiamy?

– Proszę mówić, słucham – rozległo się w odpowiedzi.

– Skąd pan wiedział, że jest śledzony?

– Ciekawi to pana? – odkrzyknęła chatka. – Dajcie mi spokojnie dopalić papierosa, to powiem.

Z okienka dobywał się szarawy dymek.

– Na pewno skończyły mu się naboje, towarzyszu naczelniku! – krzyknął zza sąsiedniego drzewa podniecony Lalin. – Gra na czas!

– Trzeba pracować z głową, czekiści! – doleciało z domku. – Numer na mikrobusie zmieniliście, a wgięcie na zderzaku zostało.

– Lalin!!! Ty…! Czemu nie zadbałeś o samochód!? – Szef zaklął tak strasznym głosem, że Jegor zamarł, a Lalin aż się cofnął. – Ty…! Zawaliłeś mi całą operację!

Zmartwiały Lalin odruchowo się odsunął. Bełkotał:

– Moja wina, nie dopilnowałem… Odkupię winę… Towarzyszu naczelniku… Własną krwią!

Nagle zerwał się z miejsca i wbiegł na placyk. Z rozpędu przeskoczył przez piaskownicę i ryknął:

– Rzuć broń, gnoju! Wyłaź!

– Stój, idioto! – krzyknął w ślad za nim Październicyn. Było jednak za późno: siedziba Baby-Jagi powitała Lalina gromem i błyskawicą. Sprawca niepowodzenia zwalił się głową pod huśtawkę.

Z krzaków wysypali się agenci, ale wtedy huknął strzał, potem drugi i jeszcze następny. Dwóch upadło, reszta się wycofała.

– Ma zapasowy magazynek! – jęknął starszy major. – Okpił nas, artysta!

I zaczęło się od nowa: szelest w krzakach – wystrzał. Po kolejnym, siódmym strzale Październicyn nagle rzucił płaszcz na ziemię, zdjął kaszkiet.

– Teraz!

– Przecież było tylko siedem, liczyłem. – Dorin poderwał się. – Został jeszcze jeden.

– O to właśnie chodzi. Chodzi o to, żeby nie zostawił go dla siebie. Wszyscy siedzieć spokojnie! – krzyknął przez głośnik i wyszedł na otwartą przestrzeń.

Obejrzał się na agentów i pogroził pięścią. Był wysoki, postawny, ordery na jego piersi pobłyskiwały emalią. Dźwięcznym głosem zawołał:

– Sielencow! Jestem naczelnikiem urzędu! Proponuję rozmowy!

Dlaczego naczelnik urzędu, pomyślał zdezorientowany Jegor, ale w następnej chwili zrozumiał: szef specjalnie dodaje sobie ważności, chce skusić szpiega swoimi rombami i orderami, żeby nie zostawił ostatniego naboju dla siebie, tylko przeznaczył go dla czekistowskiej szychy.

Co z tego Październicyna za człowiek! Przecież łącznik Wassera zastrzeli go bez gadania, na sto procent!

Jegor nie mógł patrzeć spokojnie na coś takiego i… nie wykonał rozkazu dowódcy.

Wyskoczył z ukrycia, odkopnął piłkę, która mu się plątała pod nogami, i dopędził starszego majora.

– Dorin, to ty? – półgłosem spytał Październicyn, nie odwracając się. – No jasne, wiadomo, u kogo dyscyplina jeszcze szwankuje… A więc tak: jeśli tamten wystrzeli, ty od razu do niego i nokautuj go swoim prawym prostym. Łez po mnie nie wylewaj, nie odstawiaj płaczącej Andromachy.

– K-kogo? – zająknął się Jegor z napięcia.

– Ech, czego was w tych szkołach uczą…

Chata z bierwion była już całkiem blisko.

– Chatko, chatko, nie trać czasu, obróć się do mnie przodem, a tyłem do lasu! – zawołał starszy major.

I nagle z niziutkich drzwiczek wysunęła się ręka z pistoletem. A za nią, pochylony, wyszedł niedawny kompan Jegora od kielicha. Dorina nie zaszczycił spojrzeniem, trzymał Październicyna na muszce.

Szef przystanął i spytał najzwyklejszym tonem, jak gdyby ot tak sobie rozmawiali:

– Jeśli jest pan taki spostrzegawczy i zauważył obstawę, czemu nie otworzył pan ognia na ulicy?

Jegor też się zatrzymał.

– Wie pan, musiałem wybrać odpowiednie miejsce – tak samo spokojnie odpowiedział łącznik. – Kocham naturę. Chciałem jeszcze popatrzeć sobie na drzewa… Prawdziwy generał, żadna lipa… – powiedział jakby do siebie. – Widać po oczach.

Jegor domyślił się: Aha, to po to wylazł, chciał się upewnić. Zaraz wystrzeli!

A szef, zdawało się, tego nie rozumiał.

– Na drzewa nie ma teraz co patrzeć, są jeszcze martwe, na razie dopiero puszczają pączki – odparł, z rozkoszą wciągając wiosenne powietrze. – Za tydzień pokażą się listki, to najładniejsza pora. Niech pan wpadnie, sam pan zobaczy.

Na te słowa Sielencow się uśmiechnął.

– Kusi mnie pan, generale.

Wypowiedział to takim tonem, że Jegor zrozumiał; nie o listkach mowa, tylko o tym ostatnim naboju.

Dorin nie spuszczał wzroku z palca na cynglu. Jeden drobny skurcz mięśni, i będzie za późno. A może rzucić się na Sielencowa? Wtedy odruchowo powinien strzelić do napastnika. Może się uda, nie zastrzeli na śmierć, tylko rani.

Nagle Jegorowi wydało się, że fatalny palec drgnął lekko, a wtedy młodszy lejtnant skoczył do przodu, zasłaniając sobą szefa.

Niedoszły mistrz Moskwy był szybki i refleks miał znakomity, ale wystrzał rozległ się wcześniej, niż pięść Jegora mogła dosięgnąć celu.

Łącznik błyskawicznie podniósł rękę do podbródka. Przygłuszony huk – i szpiegiem cisnęło, aż uderzył głową o chatkę. Potężny prawy sierpowy trafił w pustkę, a sam Dorin wpadł na ścianę z bierwion. Mało tego, że boleśnie uderzył się w łokieć, ale w dodatku nie zdołał utrzymać się na nogach i runął na samobójcę.

Oczywiście od razu się poderwał. Zobaczył zadartą głowę Sielencowa z pulsującym powyżej grdyki otworem. Wzdrygnął się. Koniec! Szef, żeby wziąć agenta żywcem, zaryzykował życie, a on Dorin, wszystko zepsuł!

Na starszego majora bał się nawet spojrzeć. Co teraz powie?!

Październicyn rzekł w zamyśleniu:

– Nttaaak. Nasz miłośnik przyrody nie dał się skusić pączkami i listeczkami… Coś ty się, Dorin, tak najeżył? Działałeś dobrze. Tamten miał niesamowity refleks. Szkoda. No, pójdziemy w gości do Baby-Jagi. Co tam z radiostacją?

Marnie z nią było. Zostały same kawałki; wyglądało na to, że łącznik roztrzaskał nadajnik kolbą pistoletu.

– Szefie – rzekł ponuro Jegor, naruszając wszelkie zasady. – Jak mogliście tak pchać się pod kulę? Dobra, ja jestem młodszy lejtnant. Ale jeśli za każdego łącznika będzie ginął jeden starszy major bezpieczeństwa…

– To nie był „każdy łącznik”, tylko dojście do Wassera, a na pewno klucz do całego niemieckiego „Planu” – odpowiedział Październicyn bardzo poważnie. – Całkiem możliwe, że los naszej ojczyzny został tutaj postawiony na jedną kartę… A poza tym, Jegor, jestem przesądny, wierzę w przepowiednie. W czternastym roku, przed tamtą wojną, Cyganka wywróżyła mi, że umrę w południe, a teraz jest już za pięć druga.