Puścił oko do Dorina.
Bilans operacji na Dziewiczym Polu był fatalny: trzech agentów zabitych, pięciu rannych. Sielencow drogo sprzedał swoje życie.
– Jeśli Wasser ma takich łączników, to jaki musi być sam? – spytał Jegor, patrząc, jak wynoszą ciała martwych kolegów.
Październicyn tylko jeszcze bardziej się zasępił; widocznie myślał o tym samym.
– Towarzyszu starszy majorze, radio wzywa!
W mikrobusie szef przyłożył do ucha słuchawki. Trochę się zdziwił:
– Grigorian, to ty? Co się stało?
To, że Demidyczowi drży głos, słychać było nawet z odległości trzech kroków.
– Towarzyszu starszy majorze, moja wina, nie dopilnowałem… Przecież był spokojny. Zjadł kapuśniak, poprosił o dolewkę. A teraz wchodzę i widzę, że rozbił szybę w serwantce i jechał sobie odłamkiem po gardle…
Ach, to o Stepanie, jęknął w duchu Jegor.
– Ładna historia – przerwał szef piski w nausznikach. – Mówiłem przecież: parszywy ten kapuśniak Walulinej.
I rozłączył się.
Jeszcze potrafi żartować! Łącznik nie żyje, nadajnik rozbity, a teraz stracili radiotelegrafistę. Całkowite fiasko na wszystkich odcinkach.
Radiostacja znowu zaczęła mrugać.
– Tu Październicyn – powiedział szef słabym głosem.
– No, co u ciebie? Melduj. Narkom!
Rozdział ósmy
Z boku było widać, jak starszemu majorowi drgają mięśnie twarzy.
– Źle – powiedział po sekundowej przerwie. – Fiasko. Żywcem się nie udało. I zdążył roztrzaskać radiostację. Na jednym z samochodów było wgniecenie na zderzaku, obiekt zwrócił na to uwagę i wyciągnął wniosek. To jeszcze nie wszystko. Radiotelegrafista Karpenko, którego trzymaliśmy na Kuźnieckim, odebrał sobie życie. Nie doceniłem go. W ogóle to wszystko moja wina. Gotów jestem ponieść odpowiedzialność.
Jegor z drżeniem czekał, co odpowie Narkom. W słuchawkach było cicho, przez co Dorin poczuł się już całkiem strasznie.
– Jaka wina? Za co odpowiedzialność? – Daleki głos zawibrował jak stalowa nić. – Radiotelegrafista był pod opieką Grigoriana, niech on odpowiada. Myślę, że wystarczy kara dyscyplinarna. Jeśli człowiek naprawdę chce się zabić, to trudno mu przeszkodzić. Ale wgniecenie na zderzaku to rzecz gorsza od świadomego szkodnictwa. Czyj był samochód?
– Młodszego lejtnanta Lalina, służba obserwacji zewnętrznej.
– Pod sąd. Rozstrzelać. Innym dla przykładu.
Te słowa Szef wypowiedział bez gniewu, bardzo spokojnie, nawet z roztargnieniem, jak gdyby myślał o czymś innym.
– Już go rozstrzelali – ponuro odrzekł Październicyn.
Narkom umilkł.
– Wasza ocena sytuacji?
– Najprawdopodobniej zgubiliśmy ślad prowadzący do Wassera.
– „Najprawdopodobniej”? To znaczy, że jest nadzieja?
– Bardzo słaba, towarzyszu komisarzu generalny.
– Mów, Październicyn, nie marudź. Sam wiesz, jakie to ważne.
– Po pierwsze: łącznik nie miał możliwości powiadomić Wassera o obserwacji. – Starszy major zagiął jeden palec w czarnej rękawiczce, za chwilę – następny. – Po drugie: agent Eter. Najprawdopodobniej wykorzystają właśnie jego, jeśli będą chcieli znowu skontaktować się z radiotelegrafistą; a przecież tylko my wiemy o śmierci Karpenki. Teraz po trzecie: Wasser musi mieć nadajnik. Po wątpliwej historii na jeziorze mimo wszystko zaryzykował, spróbował nawiązać łączność. Być może pójdzie znowu na ryzyko… Jest jednak istotne „ale”, które odbiera praktyczną wartość tym gdybaniom.
– Zniknięcie łącznika?
– Tak jest. Poszedł na spotkanie z radiotelegrafistą i nie wrócił. Fakt, jak to się mówi, niepodważalny. Tego w żaden sposób nie zmienimy. Gdzie się podział łącznik? Samochód go potrącił, cegła mu spadła na głowę? Śmieszne.
– A zatem trzeba przekonać Wassera, że jego łącznik nie zginął z naszych rąk. Tylko, powiedzmy, w wypadku drogowym. Tak?
Starszy major gorzko się uśmiechnął.
– Przekonać to byłoby za dużo szczęścia. Gdyby Wasser bodaj dopuścił taką możliwość, już byłoby dobrze. Niechby chociaż nabrał wątpliwości: a może naprawdę wypadek? No i zaryzykowałby. Wasser też jest w trudnej sytuacji: potrzebuje łączności. Przez ambasadę wyraźnie nie chce działać. I mądrze robi. Tam są podsłuchy i Eter, inne możliwości…
– Przygotowaliście rezerwowego radiotę?
To o mnie, domyślił się Dorin. Sam Narkom wie o Jegorze!
– Niby tak. – Październicyn zerknął na Jegora. – Tylko że to rozmowa czysto teoretyczna, towarzyszu komisarzu generalny. Fantastyka nienaukowa. Wasser nie nabierze się na jakiś tam wypadek. Takich idiotów nie ma w żadnym wywiadzie, tym bardziej w Abwehrze.
Narkom jak gdyby nie słyszał tych słów.
– Tożsamość łącznika ustalona?
– Mamy dowód na nazwisko Sielencow Nikołaj Iwanowicz. – Starszy major strzelił palcami, podano mu dokument wyjęty kieszeni samobójcy. – Rok urodzenia tysiąc dziewięćset drugi.
Stempel może fałszywy, ale pieczęć z biura meldunkowego prawdziwa: ulica Szczypek 13 bis, bez numeru mieszkania – to oczywiście zabudowa przemysłowa. Bardzo możliwe, że właśnie tam mieszka. Rewizję naturalnie zrobimy. Tylko że raczej nic nie znajdziemy. Sądząc po jego zachowaniu, to stary wyjadacz.
– Rewizja nie jest potrzebna. – Narkom zaczął mówić szybko, urywanymi zdaniami, jak gdyby dokądś się śpieszył. – Tam się na razie nie pchajcie. W ogóle nic nie róbcie. Przekażcie zwłoki łącznika kapitanowi Kowalowowi, on dostanie instrukcje. Nie zdejmujcie kotła na Kuźnieckim. A sami idźcie, odpocznijcie. I uczestnicy operacji też niech odpoczną. Nocą będzie dużo pracy. I jeszcze coś: słuchajcie wiadomości o dziewiątej.
– Co? Jakich wiadomości?
– Zwyczajnych. W radiu. – Głos w słuchawkach musiał się uśmiechnąć, po czym łączność została przerwana.
Przez jakiś czas starszy major zafrasowany patrzył na radiostację. W końcu wzruszył ramionami.
– Dobra, rozkaz to rozkaz. – odwrócił się do Dorina. – Padła komenda: odpocząć. Do wieczora jesteś wolny, potem wracasz na Kuźniecki. Stęskniłeś się pewnie za swoją ukochaną?
Jegor rzeczywiście od razu pomyślał o Nadi. Szef czyta z oczu czy jak?
– To skocz do niej. Dzisiaj możesz. Tylko że wyglądasz, bratku, jak nieboskie stworzenie. Łokieć rozwalony, krew na koszuli. Jesteś zarośnięty, nie goliłeś się chyba, co?
– Nie zdążyłem. Rano pracowałem przy radiostacji. Myślałem, że później…
– Wiesz co, wstąpmy do mnie. Umyjesz się, ogolisz, przebierzesz. To niedaleko.
Kwadrans później na skwerze nie było już nikogo. Autobus z zamalowanymi szybami wywiózł zabitych, autobus z czerwonym krzyżem – rannych. Zdjęto także kordon.
Czekoladowy gaz-73 Październicyna, rycząc silnikiem o mocy osiemdziesięciu pięciu koni mechanicznych, popędził w stronę centrum ulicą Metrobudowy, obok stacji „Pałac Rad”. Za wysokim parkanem hałasowały koparki, robiono tam wykop pod największy gmach w historii ludzkości. Za kilka lat będzie górował nad Moskwą, zasłaniając pół miasta cieniem kamiennego Lenina. Jegor zadarł głowę, starając się wyobrazić sobie budynek wysokości czterystu dwudziestu metrów.
– No to już prawie jesteśmy – powiedział szef. – Tam mieszkam, na wyspie.