Выбрать главу

No jasne, gdzie miałby mieszkać taki człowiek, jeśli nie w Domu Komitetu Centralnego nr 1. Jegor nigdy nie był w sławnym „domu nad rzeką Moskwą”, tylko w kinie „Przodownik” obok, ale wiedział, że tu mieszkają członkowie rządu, wyższe dowództwo, polarnicy, wybitni pisarze, krótko mówiąc, najlepsi ludzie radzieccy.

Samochód wjechał na zamknięte podwórze; czyste, zupełnie jak nie w Moskwie, równiutko obsadzone krzewami. Klatka schodowa była przestronna, przy stoliku z lampą siedziała wartowniczka w mundurze, a w windzie, jak się okazało, było lustro i dywanik. To ci szyk!

Po mieszkaniu starszego majora Jegor spodziewał się więc cudów, ale się pomylił. Było oczywiście samodzielne, ale do tego cały luksus się ograniczał.

Jeden jedyny pokój, wychodzący oknem na Kanał Odpływowy. A umeblowanie: żelazne łóżko, szafa na ubrania i goły stół z wiedeńskim krzesłem. Co jeszcze? Ano, kuchnia. Od razu widać było, że rzadko się tu zagląda, a kuchenki w ogóle nie używano. Na półce stał kubek i parę miseczek. Więcej nic.

Za to łazienka była bardzo ładna: białe kafelki, gorąca woda. Jegor ogolił się – pierwsza klasa. Szef mieszkał wprawdzie po spartańsku, ale wyraźnie dbał o swój wygląd: solingenowskie żyletki, specjalna pianka do golenia, nawet jakiś krem. Dorin spróbował, posmarował się i twarz od razu zrobiła się jędrna, pulchna, naprawdę jak ciastko z kremem.

– Kurtkę i koszulę rzuć pod wannę – polecił Październicyn. – Przyjdzie pomoc domowa, to wypierze. Wybierz sobie coś z szafy, przecież jesteśmy jednego wzrostu. Weź, co chcesz, byle nie garnitur w prążki. Później mi oddasz.

W szafie oprócz frenczów i bluz wojskowych wisiały aż dwa garnitury (jeden czarny w biały prążek, drugi popielaty, ten, w którym szef był w „Moskwie”), poza tym marynarki, spodnie, koszule. Starszy major najwyraźniej lubił się dobrze ubrać.

Jegor krępował się wziąć szary garnitur. Wybrał tweedową marynarkę i ukraińską koszulę z wyszywanym kołnierzem. Wszystko pasowało, Październicyn w każdym razie pochwalił.

– „Ten Grandisson był wielkim frantem, sierżantem gwardii i birbantem” – zacytował z pełnymi ustami. – Masz, jedz.

– Dzięki. – Dorin wziął z talerzyka kawałek grubo pokrajanej kiełbasy. – Kiedy w szkole braliśmy Eugeniusza Oniegina, nie rozumiałem tego: Grandisson był sierżantem, czyli miał najniższą w carskich czasach rangę, a hulał z obszarniczkami, i jeszcze wielki z niego frant. Naprawdę mogło tak być?

– Za Katarzyny ranga gwardyjska liczyła się wyżej niż w zwykłym wojsku, i to o dwa stopnie; służba w gwardii oznaczała większy prestiż, tak jak u nas w Organach. Ty jesteś młodszym lejtnantem, a nosisz na wyłogach trzy bączki. Tak że nie martw się o Grandissona, miał absolutne prawo bajerować panny szlachcianki. Tak jak ty w czasie wolnym od służby. Ja cię, Jegor, obserwowałem. Widziałem, jak usychasz z tęsknoty za tą swoją sanitariuszką. Ale nie dałeś się, myślałeś o sprawie, a nie o amorach. Tak trzeba. W życiu są rzeczy ważne i mniej ważne. Jak je zamienisz miejscami, będzie źle… No dobra, przestań się krygować przed lustrem, przystojniejszy już nie będziesz. Leć na randkę. A ja do wieczora odeśpię zaległości.

Jegor, ośmielony pochwałą, poprosił:

– Szefie, skoro będziecie spali, to może dalibyście mi samochód? Bo ja muszę do Pluszczewa. Metro, kolejka – szkoda na to czasu. Co?

Wyobraził sobie, jak pędzi po Moskwie gazem-73, jak zajeżdża przed dom za zielonym parkanem. No i łatwiej się będzie usprawiedliwić: skoro powierzają człowiekowi taki pojazd, to widać musi zajmować się sprawami wagi państwowej.

– A guzik – uciął Październicyn. – W sprawach prywatnych używaj prywatnych środków transportu. Sam tak robię i tobie też radzę. Póki nie zarobiłeś na prywatny – korzystaj z publicznego.

Jegor już pożałował, że poprosił, bo starszy major bardzo się rozzłościł.

– Co to za nowa moda! Dawniej najwyższe uposażenie w aparacie wynosiło dwa siedemset rocznie, żyło się skromnie. A teraz ledwie ktoś został naczelnikiem – od razu chciałby i towary z rozdzielnika, i nie wiadomo jakie pobory, i mieszkanie o podwyższonym standardzie. Mnie przydzielili daczę: całoroczna, piętrowa, kryształy, bilard, garaż, własny kort tenisowy, psia jego mać. Popatrzyłem na to wszystko, splunąłem

1 odjechałem. Noga moja tam nie postanie. Wiesz, co ci powiem, Dorin: pokonamy faszystów, imperialistom też damy radę, o to możesz być spokojny. Jeśli nasz radziecki ustrój od czegoś się zawali, to od tych wielkopańskich zachcianek ludzi z aparatu… No dobra, dobra, coś się tak nadął? Nadepnąłeś mi na odcisk, to dlatego. Dosyć, leć już.

Jegor sposępniał nie z obawy o przyszłość ustroju, ale o to, jak zostanie przyjęty przez Nadię. Teraz, kiedy do spotkania z dziewczyną pozostała mniej więcej godzina, nagle poczuł wielki ciężar na duszy.

Kiedy zjeżdżał windą i szedł przez elegancki dziedziniec, nie myślał o niebezpiecznym szpiegu Wasserze i o bliskiej już wojnie, ale po raz pierwszy od tygodnia o zwyczajnych, ludzkich sprawach. I wyglądało na to, że zachował się wobec Nadi jak ostatni łajdak. Przez tyle dni żadnej wieści.

A co z niej za dziewczyna! Jedyna w całym ZSRR, drugiej takiej nie ma. Zaufała mu, otworzyła przed nim duszę. Ciało zresztą także. A on co? Jeśli spojrzeć na to jej oczami – zdradził ją, zhańbił. Ostatni podlec, z jej punktu widzenia.

Na swoje usprawiedliwienie ma Dorin, oczywiście, nie byle co: sprawy wagi państwowej. To jednak z punktu widzenia państwa. A coś Jegorowi podpowiadało, że Nadia nie patrzy na miłość z tej perspektywy.

Koło „Przodownika” stały rzędem taksówki. Nie daliście służbowego samochodu, towarzyszu starszy majorze, to trudno, obejdzie się. Weźmiemy prywatny środek komunikacji.

Jegor minął niepokaźne emki i podszedł do zisa, który dumnie trzymał się nieco na uboczu.

– Wolny?

Kierowca obrzucił Dorina sceptycznym spojrzeniem i poinformował:

– Jeśli się nie orientujecie, obywatelu, mam auto klasy luks”, a to oznacza podwójną taryfę. Drogo wam wypadnie: pięć za samo trzaśnięcie drzwiami, każdy kilometr – rubel dwadzieścia, pięć minut czekania – rubel.

Jeszcze tydzień temu młodszego lejtnanta przeraziłby taki szacunek wstępny, ale wynagrodzenie w grupie „Plan”, ze wszystkimi dodatkami specjalnymi, wynosiło ho, ho – tysiąc dwieście rubli. Pobory wypłacono Dorinowi od razu pierwszego dnia, dostał też zwrot kosztów przeprowadzki i do tej pory nie wydał ani kopiejki z tej fantastycznej sumy, nie było okazji.

– Twoja rzecz to wykonywać plan finansowy, a nie dawać rady – przywołał Jegor do porządku bezczelnego kierowcę i opadł na pachnące nową skórą siedzenie. – Za miasto, do Pluszczewa. Dalej, bez gadania, gaz do dechy.

– Jasne – kiwnął głową szofer, ani trochę nie urażony. – Dowiozę w pół godziny. Pasuje?

Przemknęli przez Mały Kamienny Most i ledwie się rozpędzili, a już ujrzeli przed sobą niebieski tył piętrowego trolejbusu; takiego ani z lewej nie sposób wyprzedzić, ani z prawej. Wlekli się za nim aż do Sadowego Kolca. Szofer klął:

– Niechby wreszcie wycofali te garbate cholery, bo tak już nam dopiekły, jak nie wiem. Mówią, że sam Wódz kazał je wycofać. Raz zobaczył takiego ze swojego Lincolna i zaniepokoił się, czy aby się taki nie przewróci na zakręcie, nie przygniecie pasażerów. Troszczy się o prostego człowieka. Nie słyszeliście o tym?

– Nie, nie słyszałem.

Jegor pociągnął nosem i przestraszył się. Oj, spocił się pod pachami. Trzeba było wziąć prysznic, a nie tylko się golić.

– Zatrzymaj no się! – Wskazał budynek Wzorcowego Domu Towarowego przy placu Dobrynina. – Nie bój się, nie ucieknę. Pamiętam: rubel za pięć minut.