Scenariusz przedstawiał się następująco:
Wieczorem, podczas oględzin rzeczy obywateli, którzy zginęli w wyniku zderzenia, personel szpitala miejskiego nr 1 natrafił w torbie jednej z ofiar na szczątki podejrzanego urządzenia, które okazało się radiostacją szpiegowską. Świadków tego odkrycia było mnóstwo, hałasu jeszcze więcej. Nieboszczyk, na którego ramieniu wisiała torba z radiostacją, miał w kieszeni paszport; pozwolił on przedstawicielom NKWD ustalić tożsamość i adres ofiary. Po godzinie kilka czarnych samochodów z piskiem opon wjechało na cichą ulicę Szczypek, zakłócając sobotni, zasłużony sen ludzi pracy. Zaczęła się bieganina, dzwonki, stukanie do drzwi: funkcjonariusze wypytywali sąsiadów o obywatela Nikołaja Sielencowa, syna Iwana, rok urodzenia tysiąc dziewięćset drugi. Niektórych, wyglądających podejrzanie, zabierano. A nazajutrz rano miała nastąpić rewizja w lombardzie przy Paweleckiej, gdzie – według zeznań sąsiadów – Sielencow pracował jako rzeczoznawca. Postanowiono już, że w lombardzie zgarnie się wszystkich jak leci. Październicyn powiedział, że trzeba zrobić możliwie najwięcej szumu, wywołać wrażenie, że NKWD zagarnia w sieć kogo się da, na oślep.
Bez wątpienia Wasser bardzo prędko się o tym dowie. A najprawdopodobniej już wie. Z całą pewnością zaalarmowało go to, że Sielencow nie wrócił ze spotkania. Zgodnie ze scenariuszem, kontakt został nawiązany. Łącznik zabrał radiostację, ale w drodze do domu miał pecha: zginął w wypadku. Gdyby Organy wiedziały coś o Sielencowie, zachowałyby się delikatniej: nie narobiłyby paniki w nocy, tylko urządziły kocioł na ulicy Szczypek albo zarządziły obserwację.
Czy Wasser uwierzy w przypadek – to pytanie. Ogólnie rzecz biorąc, nie ma wielkiego wyboru. Albo siedzieć bez łącznika, a wtedy nie wykona zadania, na czymkolwiek by ono polegało. Albo zwróci się o pomoc do ambasady, gdzie Październicyn ma agenta „Etera”, sprzęt podsłuchowy i jeszcze inne nieznane Jegorowi kanały. Wreszcie może znowu skontaktować się z radiotelegrafistą, który – zgodnie z tym samym scenariuszem – siedzi kamieniem w zakonspirowanym mieszkaniu i czeka na rozkazy. Że radiostacja przepadła, to nie problem. Stepan Karpenko, jak w swoim czasie Jegor, przeszedł pełen kurs obsługi sprzętu, potrafi składać nadajniki z podręcznych środków i części, które są dostępne w sprzedaży. Robota nie jest taka znowu skomplikowana, parę godzin ze śrubokrętem i lutownicą zupełnie wystarczy.
Nowym zadaniem Dorina było ostateczne przeistoczenie się w Karpenkę. Najważniejsze to całkowicie przyswoić sobie styl. Dobrze, że została taśma magnetofonowa z nagraniem – siedź, ćwicz, wyrabiaj sobie rękę. Łatwe zadanie. Jeśli niespodziewanie zjawi się Wasser, też jasne: działaj zgodnie z instrukcją. Jednego tylko Jegor za nic nie mógł zrozumieć: historii z piętrowym trolejbusem i jego osiemdziesięcioma trzema, no, niech będzie osiemdziesięcioma dwoma pasażerami.
– Zrozum, Dorin – Październicyn gorączkował się, klarując mu swoje racje – Wasser nie jest zwykłym agentem. Sam widziałeś, z jaką precyzją, z jakimi środkami ostrożności Niemcy go tu przerzucali. Widziałeś, jak się o niego troszczą. Ma na posyłki rezydenturę w Moskwie; to najważniejszy obecnie zagraniczny organ Abwehry; a w istocie tylko zapewnia mu ochronę. Co konkretnie powierzono Wasserowi, nie wiemy, ale jasne jest jedno: chodzi o operację wyjątkowej wagi. A teraz powiedzcie mi, towarzyszu młodszy lejtnancie bezpieczeństwa, jaką to kluczową operację może przeprowadzić wywiad niemiecki w obecnej sytuacji? – Szef na chwilę przerwał, żeby dać Jegorowi czas na zastanowienie się. – Ano właśnie: wojenko, wojenko… Zadanie Wassera na sto procent związane jest z początkiem działań bojowych. Rozważając rzecz teoretycznie, może to być dywersja na wielka skalę, albo zamach na Wodza, żeby spowodować chaos w kraju. A jeszcze bardziej katastrofalne w skutkach byłoby zręczne podrzucenie nam dezinformacji: w tym roku wojny nie będzie.
Dorin zamrugał oczami. Czy można sobie wyobrazić większą katastrofę niż zamach na Wodza? Chociaż to, co mówi Październicyn, to racja. Wódz sam wiele razy powtarzał: nie ma ludzi niezastąpionych. Ale mimo wszystko te słowa, w dodatku wypowiedziane rzeczowym tonem, sprawiły, że Jegor poczuł się jakoś strasznie. A starszy major, jak gdyby nigdy nic, nadal nizał ogniwa logicznego łańcucha.
– Teraz przypuśćmy, że Hitler postanowił odłożyć atak. Jakie zadanie może w takim wypadku mieć Wasser? Też wiadomo. Powinien podrzucić dezinformację, że wojna, tylko patrzeć, jak się zacznie. Sprowokować nas do nieadekwatnej reakcji. Wytoczymy przeciw nim wszystkie działa, jakie mamy do dyspozycji, na nową, jeszcze nieumocnioną granicę, a tymczasem wojna w tym roku nie wybuchnie. Wówczas…
– Już to wyjaśnialiście – ponurym tonem przerwał Jegor przełożonemu.
– Najwyraźniej nie do końca! A teraz wyobraź sobie, że Abwehrze jednak uda się wcisnąć nam bujdę, i dochodzimy do wniosku: w tym roku faszyści nie uderzą. I popełnimy błąd! Wehrmacht rąbnie w nas od Bałtyku po Morze Czarne. Najpierw tysiące bombowców zniszczą na lotniskach nasze samoloty, zapewniając wrogowi panowanie w powietrzu. Dywersanci zerwą łączność. Korpusy pancerne przedrą się na tyły, okrążą nasze nieprzygotowane, zaskoczone oddziały, a potem ruszą pustymi drogami na Moskwę, na Leningrad… Zginą miliony ludzi radzieckich. A winę za to ponosić będziemy my, pracownicy Organów. I rozstrzelać nas to będzie za mało. To arytmetyka, Dorin! Powiedz, czy jest wskazane złożyć w ofierze osiemdziesiąt dwa życia, jeśli to da szansę uratować miliony? Tak czy nie?
Październicyn miał rację, co tu gadać.
– Tak jest, wskazane…
– A jeśli tak, to skąd wasza kwaśna fizjonomia, towarzyszu młodszy lejtnancie bezpieczeństwa?
Szef poczochrał Dorina po jeżyku na głowie, a ponieważ gest nie był regulaminowy, więc też Jegor nieregulaminowo odpowiedział:
– Szkoda ludzi. Sobota, krótszy dzień pracy, jechali pozałatwiać swoje sprawy… Każdego z pewnością ktoś kocha. Albo prawie każdego…
– Szkoda. Ale miliona ludzi szkoda milion razy bardziej. Nie myśl w skali mikro. Kiedy patrzysz przez mikroskop, nie jesteś w stanie zobaczyć całości obrazu. Kiedy przypatrujesz się drzewu, nie widzisz lasu. A las jest olbrzymi: od oceanu do oceanu. Wyrąbuje się w nim przecinki, drogi, a przy okazji, naturalnie, wióry lecą. Inaczej się nie da.
– Ależ rozumiem. Tylko po prostu przykro, kiedy żywy człowiek nagle okazuje się drobnym wiórkiem.
– A, to zależy z jakiego materiału jest zrobiony – odrzekł z przekonaniem starszy major. – Jeśli z drewna, to tak, wiórkiem. Ale jeśli z żelaza, to inna sprawa. Pamiętasz, jak pisał Tichonow:
„Kto z was ma żonę, dzieci, braci,
Niech pisze, bo już ich nie zobaczy.
Ale zabawa będzie niewąska!”
Najstarszy wtedy powiedział „Rozkaz!”
Jegor kiwnął głową.
– Pamiętam. Uczyłem się w szkole: „Można by w gwoździe ich pozamieniać; Mocniejszych gwoździ na świecie nie ma!”.
– To było o marynarzach. A my, pracownicy Organów, powinniśmy być już nawet nie z żelaza, tylko ze stali. I nie gwoździami, ale niezniszczalnymi sworzniami, na których trzyma się cała olbrzymia konstrukcja. Wiesz, co to jest nieśmiertelność? Kiedy ty giniesz, a konstrukcja stoi przez tysiąc lat – dzięki tobie i takim jak ty. I jeszcze jedno weź pod uwagę, Dorin. Tam, po stronie Niemców, sworznie też nie są z drewna. Konstrukcja faszystowska jest nie byle jaka, również zamierza przetrwać tysiąc lat. Zderzymy się z nimi, na pewno się zderzymy, jak nie w czterdziestym pierwszym, to w czterdziestym drugim, i przetrwa ta konstrukcja, która ma lepsze sworznie. Widziałeś tego łącznika? Ten był z kruppowskiej stali najwyższej jakości.