Na ulicy o tak późnej porze nie było żywej duszy, ale na Łubiance robota aż wrzała. Po schodach i korytarzach kręcili się pracownicy. Twarze skupione, szybki krok. Gdyby Jegor widział to po raz pierwszy, pomyślałby, że zdarzyło się coś nadzwyczajnego, co poruszyło cały komisariat ludowy, ale taki tryb pracy był tam przyjęty. Jak żartował Październicyn, w CzeKa człowieka zawsze coś czeka.
Jegor spotkał starszego majora na szóstym piętrze, kiedy ten wychodził z gabinetu.
– Siedem minut, towarzyszu młodszy lejtnancie. Każecie na siebie czekać – powiedział Październicyn niby to surowo, ale w niebieskich oczach błyszczały iskierki.
Jegor od razu to zauważył. Tylko źle je sobie wytłumaczył, myślał, że są wieści o Wasserze. W środku coś go ścisnęło. Nareszcie!
– Zgodnie z instrukcją – zaczął się tłumaczyć. – Przecież nie wolno od razu, trzeba sprawdzić…
Nie dokończył. Na korytarz wbiegło dwóch ludzi: młody mężczyzna w cywilu i czarnowłosy major. No, młody to jeszcze by uszedł, ale widok biegnącego człowieka z rombami na kołnierzu budził zdziwienie.
– Słyszałeś? – zawołał major do Październicyna.
– Zależy o czym – odpowiedział ten i podał rękę tylko cywilowi. Z majorem pewnie już się widział wcześniej.
– To znaczy, że nie słyszałeś. – Czarnowłosy krzywo się uśmiechnął. Mówił z kaukaskim akcentem.
– Nie uwierzycie! – zawołał młody (ten mówił bez akcentu, ale jakoś bardzo wytwornie, tak jak białogwardziści w filmach o wojnie domowej). – Sam bym nie uwierzył, uznałbym to za prowokację. Gdyby „Lord” zawczasu nie powiedział, że coś takiego może się zdarzyć…
Nagle przerwał i wpatrzył się w Jegora.
– Lejtnant Dorin, mój współpracownik – przedstawił go szef. – To major Leżawa, a to towarzysz Jepanczyn.
Po prostu „towarzysz” – ani stopnia, ani stanowiska. Ładny chłopak, zadbany, a garnitur – od razu widać, że nie z „Moskrawca”. Skinął Jegorowi głową i już więcej nie zwracał na niego uwagi, bo był bardzo zdenerwowany.
– Zaczęło się! – powiedział. – Przed chwilą nadeszła wiadomość od „Lorda”. Hess wylądował w Szkocji.
– Bzdura – skrzywił się Październicyn.
– Wylądował! W posiadłości księcia Hamiltona. To jeden z głównych macherów „kliki z Cliveden”. Z Hessem poznali się na olimpiadzie w Berlinie. Macie pojęcie, po prostu skoczył ze spadochronem, i już! Człowiek numer dwa Trzeciej Rzeszy. Matwiej jest już u Narkoma. Nas też wezwano. I do was na pewno zaraz zadzwonią.
– A ty, Październicyn, powiedziałeś: bzdura – zauważył człowiek z Kaukazu; z satysfakcją, jak wydało się Jegorowi.
Ale szef nawet nie spojrzał na majora. Myślał intensywnie: ściągnął brwi, czoło przecięła głęboka bruzda.
– Co za posunięcie – mruknął; zdawało się, że z zachwytem. – Co za posunięcie… – I z roztargnieniem zwrócił się do Jepanczyna. – I jak, nie puszczają was z powrotem? Zatrzymują?
Tamten z uśmiechem odpowiedział:
– A ja się wcale nie wyrywam. Naprawdę jestem w ojczyźnie po raz pierwszy. Wszystko jest dla mnie nowe, ciekawe…
Szef go nie słuchał.
– To znaczy, że Führer zagrał va banque. Wojska są skupione w jednym miejscu. Może uderzyć na wschód i na południe. W zależności od rezultatu misji Hessa. Ja na miejscu Churchilla bym…
Pokręcił głową.
W gabinecie rozległ się dzwonek telefonu. Niezwyczajny: krótkie, natarczywe sygnały. Nawet zza obitych skórą drzwi dobrze go było słychać.
– No, już i do ciebie się dobrali. – Major machnął ręką do Październicyna. – Dobra, zobaczymy się u Narkoma.
Październicyn wrócił do siebie, Jegor wszedł za nim.
– Słucham, towarzyszu Narkomie. Zaraz będę. I tyle, koniec rozmowy.
Starszy major zapiął koszulę pod szyją, chwycił z biurka jakąś teczkę i rzucił szybko:
– Chciałem to jakoś uroczyściej… Widzisz, że nie było kiedy. Krótko mówiąc, Dorin, gratuluję ci awansu poza kolejką. Za operację „Połów pod lodem”. Dzisiaj było w rozkazie. A tu masz, prezent dla ciebie, towarzyszu lejtnancie bezpieczeństwa.
Podał osłupiałemu Jegorowi dwie naszywki z malinowym kantem, w każdej – błyszcząca belka.
Klepnął go po ramieniu, wypchnął na korytarz i pobiegł za Leżawą i Jepanczynem.
Prawdę mówiąc, Jegor nie rozumiał absolutnie nic. Tylko tyle, że stało się coś ważnego, absolutnie nieprzewidzianego. Rudolf Hess, zastępca Führera, z jakiegoś powodu przyleciał do Anglii, z którą Niemcy walczą już drugi rok. Co za cuda? A już dlaczego towarzysze tak się spłoszyli, Dorin początkowo wcale nie kapował. Co to znaczy: „Führer zagrał va banque”! Jaka misja? I co by zrobił starszy major na miejscu Churchilla? O tym lordzie też niejasne, ale to przecież nie na rozum młodszego lejtnanta czy nawet lejtnanta. Ważne, że jest w Wielkiej Brytanii jakiś pożyteczny dla naszej sprawy lord, który na czas dostarcza cennych informacji. Z rozmowy w korytarzu Dorin wyniósł ogólnie raczej optymistyczne (być może pod wrażeniem nowych belek) wrażenie: nasz wywiad pracuje nie tylko na niemieckim odcinku, towarzysze z innych kierunków też nie zasypiają gruszek w popiele.
Dopiero kiedy o fantastycznym wyczynie Rudolfa Hessa napisały wszystkie gazety, Jegor poważnie się zastanowił. Ton wiadomości był dziwny: albo Hess przeszedł na stronę Anglików, albo zwariował. TASS zresztą nie komentował specjalnie tej historii. Nie donosił też o rozmowach między Hessem a Churchillem.
Potem Październicyn wyjaśnił, w czym sęk. Okazało się, że Niemcy podjęli zuchwałą próbę zawarcia pokoju z Anglią, starając się wykorzystać rozbieżności między politykami brytyjskimi. Zastępca Führera poleciał do swojego brytyjskiego znajomego rzekomo z własnej inicjatywy. Można powiedzieć: z porywu serca, które mu się kraje na widok dwóch wielkich narodów nordyckich, wykrwawiających się we wzajemnej walce. Lord Hamilton, w którego dobrach wylądował Hess, należy do tak zwanej kliki z Cliveden, koła arystokratów, nie znoszących Churchilla i pragnących zawrzeć honorowy pokój z Niemcami.
Gdyby zręczny manewr Hessa się udał i Niemcy dogadaliby się z Anglikami, to koniec, powiedział Październicyn. Grupę „Plan” można byłoby rozwiązać, a wszystkich jej członków przenieść wprost do wywiadu frontowego, bo kwestia ataku niemieckiego sama by się wyjaśniła. Bagnet na broń, wszystkie siły na pierwszą linię i ani kroku w tył. Mamy jednak w Anglii swoich ludzi, a ci znają się na rzeczy. Pokrzyżowali plany hitlerowcom, nie dopuścili do zawieszenia broni. W rezultacie Churchill się nie ugiął, odmówił rozmów z wysłannikiem Führera. Niemcy musieli udać, że żadnych inicjatyw pokojowych nie zgłaszali, tylko Hessowi pomieszało się w głowie z przepracowania.
– Bohaterom niewidzialnego frontu, którzy obronili naszą ojczyznę, działając w kuluarach polityki brytyjskiej, należy się wieczysta wdzięczność oraz wysokie nagrody państwowe. – Szef zakończył sprawę – Przed historią z Hessem szacowałem prawdopodobieństwo rychłej wojny na siedemdziesiąt do osiemdziesięciu procent, teraz najwyżej na pięćdziesiąt. Führer łatwo się obraża, takiego afrontu Anglikom nie wybaczy, postara się ich dobić. Ale my mamy swoją małą robótkę: łapiemy Wassera.
Grupa Grigoriana, i bez tego wyczerpana długim oczekiwaniem, nie przyjęła tych słów z entuzjazmem. Po pierwsze, Wasser najwyraźniej nie zamierzał dać się złapać. Po drugie, jeśli wojny w tym roku raczej nie należało się spodziewać, to sprawa przedstawiała się już całkiem inaczej. No, a po trzecie, bardzo już tym byli zmęczeni.