Chyba chcą mnie rąbnąć, pomyślał Jegor, i postarał się wewnętrznie skoncentrować. Boksera z dobrym refleksem trudno zaskoczyć. Jeszcze zobaczymy, kto kogo.
Przeszli sto metrów, dwieście. Oświetlona ulica pozostała z tyłu. Wśród ciemnych, rzekłbyś, martwych domów było jak gdyby trochę ciaśniej. Najlepsze miejsce na mokrą robotę.
Ale dziewczyna nie robiła podejrzanych ruchów, dookoła też było spokojnie – ani szmerów, ani szczęku metalu.
Dorin trochę się odprężył. Jeśli chcą go naprawdę wykończyć, to chyba nie na ulicy.
Spodziewał się, że teraz będą długo krążyć labiryntem uliczek Srietienki, ale dziewczyna skręciła w prawo, gdzie za pustym placem sterczał sześcian dwupiętrowego domu z zapadniętym dachem i wybitymi szybami. Na ścianie białą farbą napisano DO ROZBIÓRKI.
Ziemia była pokryta tłuczniem i zaśmiecona. Musiał patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć.
Jego towarzyszka nie była rozmowna. Październicyn z pewnością od razu zacząłby ją opukiwać, ale Jegor cieszył się z jej milczenia. Chociaż znał legendę na pamięć, mimo wszystko się denerwował: zada jakieś podchwytliwe pytanie i popłynę. Przełożenie kluczowej rozmowy na później było mu na rękę.
Z drugiej strony, prawdziwy Karpenko na pewno by nie był cicho.
– Kto zadecydował? O innym lokalu? – spytał, mając nadzieję usłyszeć w odpowiedzi: „Wasser”.
Ale nieznajoma powiedziała:
– Centrala.
I nagle pokazała na zabite deskami drzwi.
– Tutaj.
Jegor błyskawicznie zmobilizował się znowu. Są na miejscu! Dziewczyna wyszarpnęła gwóźdź, zdjęła deskę. Uważnie przyjrzała się oknom sąsiednich domów (ciemne, tylko w jednym za zasłonami widać było pomarańczowe światło lampy), pchnęła drzwi i zniknęła w czarnej szczelinie.
Spokojnie, powiedział sobie Dorin. Dwa razy umrzeć nie można, a jeden i tak się musi.
– No co pan? Szybciej! – rozległo się w ciemności.
Westchnął głębiej, zrobił krok do przodu.
W sieni pachniało kurzem i myszami.
Coś szczęknęło, a Jegor już chciał rzucić się w bok, ale dziewczyna tylko zapaliła latarkę.
Trzeba było iść po zniszczonych schodach. Na stopniach leżały rupiecie, zaschnięte odchody.
– Dosyć nieprzyjemne to mieszkanko – odezwał się Jegor niby to żartem. – Na Kuźnieckim bardziej mi się podobało.
– Tam. – Dziewczyna poświeciła w dół.
Schody, jak się okazało, prowadziły nie tylko na górę, ale i do piwnicy.
Zeszli do połowy, a wtedy nieznajoma wyjęła klucz i otworzyła żelazne drzwi.
Jegor znalazł się w niedużym pomieszczeniu bez okien. Z pewnością kiedyś mieszkał tu stróż albo palacz.
Za całe umeblowanie służyły tylko stół, krzesło i nagie żelazne łóżko.
Za to było światło: dziewczyna pstryknęła wyłącznikiem i pod niskim sufitem zapaliła się mocna żarówka.
Teraz mógł lepiej przyjrzeć się wysłanniczce Wassera.
Rysy twarzy regularne, ale jakieś bez życia; tylko w czarnych oczach błyskają złośliwe ogniki, ale to może tylko tak się odbija światło żarówki. Wzdłuż ust dwie wyraźne bruzdy. Nie smarkula, musi mieć pod trzydziestkę.
– I co ja mam robić w tej dziurze? – spytał Jegor, oglądając nędzny pokoik.
– Pracować. Umie pan złożyć radiostację?
Po tym pytaniu Dorin po raz pierwszy naprawdę się uspokoił. Aha, potrzebują radiostacji! To znaczy, że go nie zabiją!
– Jak trzeba, to złożę – rzekł niedbale. – Tylko potrzebuję części.
Wyjęła z kieszeni notes i ołówek.
– Proszę dyktować.
– Lepiej sam kupię. Pani jeszcze coś pomyli.
– Proszę dyktować – powtórzyła. – Panu nie wolno stąd wychodzić. To rozkaz centrali.
– Jak ja w tej piwnicy będę prowadził seanse?
– Tam ma pan antenę. – Dziewczyna pokazała przewód zwisający z otworu w suficie. – Jest wyprowadzenie na strych.
Wtedy Dorin się zastanowił. Jeśli będą go tu trzymać i nie pozwolą mu wyjść, to jak się połączy z szefem?
No nic. Gdyby ta Królewna Nieśmieszka (tak ochrzcił w duchu ponurą dziewoję) sobie poszła, wtedy można by pobiec na plac Trubny, tam są automaty.
– Jak się pani nazywa? – spytał, przypomniawszy sobie o opukiwaniu.
Kim jest ta brunetka? Łączniczką Wassera, następczynią Sielencowa? Pomocnicą? A może kochanką? Z taką mrukliwą babą nie każdy chciałby się zadawać.
– Jutro się poznamy – powiedziała Nieśmieszka obojętnie. – Niech pan dyktuje, rano wszystko przyniosę.
Taki rozwój wydarzeń odpowiadał Dorinowi, więc dał spokój dalszym rozhoworom.
– No, co by tu trzeba… – zaczął, niby to zastanawiając się. – Coś prostego, jak SE100/11.
I zamruczał jak gdyby do siebie, specjalnie gęsto sypiąc terminami technicznymi:
– Trzy elementy: odbiornik, nadajnik, źródło zasilania. No tak… Źródło – to proste, podłączymy się do sieci… Antena jest… To znaczy tak… Niech pani pisze: klucz Morse’a, bateria akumulatorowa, słuchawki, cewki wymienne, rezonator kwarcowy… Oj, niech pani da, ja sam.
Wyrwał jej notes, udając niecierpliwość. Może są tu jakieś pożyteczne zapiski?
Niestety. Notes był całkiem czysty, nowy.
Dorin dokończył spis potrzebnych części i rzekł protekcjonalnym tonem:
– Wszystko to dostanie pani w dowolnym sklepie „Radioamator”. Nikt się nie zdziwi. W Sowietach jest pełno kółek radioamatorskich. Proszę tylko wręczyć sprzedawczyni ten spis i wszystko będzie w porządku.
Nie umiałby powiedzieć, czy Nieśmieszka jest wdzięczna za tę radę, czy też nie. Zajrzała do notesu, po czym go schowała.
– Jutro wszystko pan dostanie. Proszę odpocząć. Nikt się nie dowie, że pan tu jest. Zamknę pana z zewnątrz i zabiję deską drzwi w bramie.
To wcale nie zgadzało się z planami Dorina.
– Ej, ej! – zaprotestował. – Co mam robić w tej norze?
– Spać. Materac i poduszka są tam, pod stołem. Jedzenie przyniosę jutro. Jak pan będzie chciał pić, jest woda z kranu.
– A jeśli nie pić? Tylko całkiem przeciwnie?
Bez słowa wskazała palcem gdzieś w kąt, a Jegor zobaczył, że w podłodze czernieje dziura.
– Co za prymityw – rzekł z urazą.
Dziewczyna odcięła się:
– Czym chata bogata, tym rada.
I wyszła bez pożegnania. W dziurce zazgrzytał klucz.
Ależ to normalne więzienie, dopiero teraz dotarło do Jegora. Zamknęli go na klucz, to znaczy, że na serio sprawdzać będą dopiero potem. Może w ichniej centrali zamierzają zweryfikować jego styl? Jak tak, to nie ma obawy.
Uważnie spenetrował pomieszczenie, ale nic godnego uwagi nie znalazł. Przykucnął i obejrzał dziurę w podłodze – na szczęście jeszcze nie musiał z niej korzystać. Pod podłogą była chyba piwnica. Na ewentualnie wyjście ewakuacyjne dziura się jednak nie nadawała. Gdyby jeszcze Dorin był jakimś chudziną, a nie sportowcem, może jakoś by się przecisnął, ale z takimi barami trudno nawet o tym myśleć.
Rozesłał materac na łóżku, położył się i nakazał sobie lekki, czujny sen. Organizm w połowie ów rozkaz wykonał: w sen Jegor zapadł momentalnie, ale co do czujności…
Krótko mówiąc, obudził się, kiedy czyjaś ręka szarpnęła go za ramię.
Otworzył oczy: ta sama dziewczyna co wczoraj. Tylko nie w płaszczu, ale w jedwabnej bluzce; na dworze pewnie pocieplało.
Dzisiaj Królewna Nieśmieszka wydała się Dorinowi nawet niczego sobie. Oczywiście dla amatorów, ale w ogóle – dorodna z niej dziewucha. Nagle znowu się uśmiechnęła. Nie bardzo jej się to udało: usta się rozchyliły, ale oczy pozostały zimne. Cóż, zawsze jakiś postęp.
– Spałem jak zabity – wesoło zakomunikował Jegor, siadając na łóżku.
W nocy się nie rozbierał, więc nie musiał się krępować.