– Co, nabeczałeś się? – spytała pogardliwie agentka. – Dobra, pooddychaj sobie. Ale pamiętaj: jedno słowo i zakleję cię z powrotem.
Podeszła i szarpnięciem oderwała plaster. Jegor mało nie zawył z bólu – przez noc na twarzy przybyło mu zarostu.
Zastanawiał się, co dziewczyna teraz powie. Urządzi mu przesłuchanie, zacznie grozić czy też po prostu się natrząsać: i co, czekistowski bydlaku, myślałeś, że wystrychniesz Abwehrę na dudka?
Tymczasem stało się coś gorszego.
Wasser po prostu odwróciła się i wyszła. I dopiero kiedy Dorin usłyszał, jak klucz przekręca się w zamku, zrozumiał, że nie będzie żadnych przesłuchań ani wyjaśnień.
Kiedy został sam, spróbował się obrócić.
Możliwości, łagodnie mówiąc, miał niewielkie. Mógł przesunąć nadgarstki o trzy centymetry; dalej nie puszczały go paski. Nogi były przymocowane trochę luźniej, ale co z nich za pożytek?
Spróbował dosięgnąć zębami do przegubu. Szkoda gadać!
Chwycił za pręty wezgłowia, stopami zaparł się o pręty naprzeciwko. Zaczął trząść łóżkiem w nadziei, że się rozwałi. Rzęził z wysiłku, cały oblał się potem, ale nic nie zwojował.
Łóżko było solidnej roboty i w dodatku przyśrubowane do podłogi.
Wściekłe szarpnięcia dały tylko tyle, że poobcierał sobie skórę na nadgarstkach i kostkach.
Konstrukcję z pasów wymyślono bardzo chytrze. Z pewnością jakiś docent nauk gestapowskich długo nad tym siedział. Jegor rozdarł się na całe gardło:
– Ludzie, pomóżcie! Jest tam kto?!
Krzyczał tak długo, dopóki nie zrozumiał: nikt z zewnątrz go nie usłyszy. Czyż inaczej Was ser zdjęłaby mu plaster?
Dopiero kiedy stracił siły, zdarł sobie skórę i ochrypł, Dorin zajął się tym, od czego dobry wywiadowca powinien był zacząć – analizą sytuacji.
Analiza dała takie rezultaty, że pozostawało tylko zawyć z rozpaczy. Jak wilk, którym miał być przecież Wasser, Jegor zaś – myśliwym. Ale bestia przechytrzyła łowcę, który wpadł we własne sidła. Teraz można było sobie wyć do woli, i tak nikt by nie usłyszał.
Jak bezczelnie, a zarazem bezbłędnie Wasser rozegrała partię! Tak, bardzo potrzebny jest jej radiotelegrafista, ale nie zamierzała bawić się z losem w ciuciubabkę. Po prostu zwabiła radiotę w pułapkę, kazała mu złożyć nadajnik, sprawdziła, czy łączność działa, a potem stalowe szczęki się zatrzasnęły. Tak naprawdę baba w nosie ma to, czy czekiści przewerbowali Stepana Karpenkę, czy też nie. I samego Karpenkę też ma w nosie. Będzie musiał robić to, co mu każą: nadawać i odbierać szyfrogramy, których sensu nie rozumie. A kiedy Wasser wykona swoje zadanie i przestanie potrzebować Karpenki, po prostu go zlikwiduje.
Pomysł, jak to się mówi, prosty i genialny.
To wszystko należało do kategorii minusów. Teraz należało znaleźć bodaj cień jakiegoś plusa obecnej sytuacji.
Było całkiem oczywiste, że szef samodzielnie nie odszuka swojego współpracownika w tym cholernym podziemiu, ale może przechwycą sygnał i zlokalizują radiostację?
Jeśli seanse będą takie krótkie jak pierwszy, to raczej wątpliwe. Jeszcze czego, sam środek Moskwy, sygnałów w eterze do licha i trochę, i to najróżniejszych. A co najgorsze, szefowi nie przyjdzie do głowy, że Dorin łączy się z niemiecką centralą i nie daje o tym znać swojemu przełożonemu.
Nie udało się zatem Jegorowi znaleźć żadnej dodatniej strony sytuacji, choćby bardzo nikłej.
Niemniej jednak od analizy należało przejść do wniosków.
Jak działać dalej?
Rysowały się trzy warianty.
Pierwszy: odmówić wykonania rozkazów. Nie przekazywać meldunków i już. Co prawda, to oznaczało, że Wasser swojego jeńca od razu spisze na straty.
Drugi: przekazywać nie to, co tamta dyktuje, ale jakieś dyrdymały. To samo z odbiorem. To znowu oznacza nieuchronną śmierć, tylko z niewielkim opóźnieniem. Wasser sprawdzi u siebie treść z kodem, i koniec, ciach. Wróci do piwnicy. Pif-paf. Oj, zajączku, oj niebożę, nic ci teraz nie pomoże.
Trzeci wariant: robić, co każą, i czekać, aż Wasser popełni jakiś błąd. Hrabia Monte Christo uciekł nie z jakiejś piwnicy, tylko z zamku na wyspie If. Co prawda, miał na to czternaście lat. Lejtnant Dorin tyle czasu, niestety, nie dostanie.
Trzeci wariant spodobał się Jegorowi najbardziej, ale raczej dlatego, że nie czuł w sobie dość determinacji. Umierać nie miał ochoty, zwłaszcza tak od razu. Ale stukać kluczem to znaczyło współdziałać z agentką Wasser w jej celach, nie wiadomo jakich, ale na pewno niecnych i może nawet stanowiących śmiertelne zagrożenie dla ojczyzny. Kto wie, co było w depeszy, którą Jegor już nadał, i co będzie w następnych? Może Wasser ma zadanie tuż przed wybuchem wojny wysadzić Kreml razem z Wodzem i Komitetem Centralnym WKP(b). I co, on miałby pomagać w tym faszystom?
Dorin zabrnął w ślepą uliczkę, roztrząsając ów wariant, postawił więc pytanie inaczej: jak w tej sytuacji postąpiłby Październicyn?
Po pierwsze, starszy major nigdy by się nie znalazł w tak haniebnym położeniu. Od razu by się domyślił, że kobieta nie jest łączniczką ani też szeregową pracownicą Abwehry, tylko Wasserem we własnej osobie. Domyśliłby się po spojrzeniu, po układzie ust, po cechach psychofizycznych. Już by tam szef nie wpadł jak śliwka w kompot. Trudno było wyobrazić sobie Październicyna przywiązanego do żelaznego łóżka. Gdyby jednak nawet coś takiego się stało, wiadomo było jedno – nie poddałby się, tylko walczył nadal.
To znaczy, że będziemy walczyć, powiedział sobie Jegor, i po raz pierwszy trochę mu ulżyło. Paniki już nie odczuwał, mózg zaczął lepiej pracować.
Można oczywiście popsuć szyki agentce i zostawić ją bez łączności, choćby i za cenę własnego życia. Tylko czy się jej bardzo tym zaszkodzi, to pytanie. Nadajnik mimo wszystko jest złożony. Ostatecznie stukać Morse’em można się jako tako nauczyć i z samouczka, w końcu to nie takie trudne. A znowu jeśli Jegor zginie, wszelki ślad wiodący do agentki Wasser zniknie, i tym razem na zawsze. Wtedy sworzeń – lejtnant Dorin zamiast przez swoją śmierć umocnić radziecką konstrukcję, potoczy się po podłodze jak kawałek złomu.
Mimo wszystko więc trzeci wariant był najlepszy. Dorin to radiotelegrafista Stepan Karpenko. Jest wystraszony, rozumie, że go podejrzewają, i marzy tylko o jednym: o rehabilitacji. Dlatego będzie wykonywał rozkazy, i to nie ze strachu, ale z przekonania. A tymczasem trzeba będzie mieć się na baczności i czekać na odpowiedni moment, by odpowiedzieć ciosem na cios. Jak mawiali starożytni: dopóki żyję, mam nadzieję. Na zwycięstwo.
Trudna decyzja została podjęta, Jegor nabrał przeto ochoty, żeby Wasser wróciła jak najszybciej. Ale czekać musiał długo.
Od leżenia na plecach z wyciągniętymi rękami i nogami zdrętwiało całe ciało. Jakoś tam jednak Jegor przewrócił się na bok. Ręce przy tym miał wykręcone, tak że prędko musiał zmienić pozycję.
Najbardziej doskwierała Dorinowi myśl, że szef i chłopaki teraz go szukają i odchodzą od zmysłów. Myślą, że został porwany, że wsadzono go do samochodu albo do bagażnika i wywieziono nie wiadomo dokąd. Może go torturują albo już zamordowali. I nikt nie ma pojęcia, że on znajduje się ledwie dziesięć minut drogi od głównego gmachu! Z wściekłości Jegor aż zazgrzytał zębami.
Spokojnie, spokojnie, odpręż się, tak przekonywał sam siebie, tłumiąc szalony poryw, żeby się wyrywać, skręcać, bić, szarpać, krzyczeć – byleby tylko uwolnić się z więzów. Nie uwolni się tak czy siak, najwyżej jeszcze bardziej zedrze sobie skórę…
Jakoś opanował atak histerii, spróbował zasnąć i nawet usnął, ale zdaje się, nie na długo. Po pierwsze, wyspał się już poprzedniej nocy, a po drugie, pozycja była zbyt nienaturalna.