Ach, jeszcze wcześnie. Odpowiedzialni pracownicy po nocnej służbie dopiero położyli się spać. Jegor nie znał domowego numeru starszego majora. Co robić? Czekać, póki nie zobaczy kogoś ze znajomych? Jechać do szefa, do domu nad rzeką Moskwą? A jeśli go tam nie ma, i tylko czas straci na darmo?
Te wahania sprawiły, że jego ożywienie gdzieś zniknęło, zamiast niego pojawiła się niepewność. A jakie właściwie ważne informacje zamierzacie przekazać szefowi, towarzyszu lejtnancie? Że żyjecie i bardzo cieszycie się świeżym powietrzem, wolnością, czystością?
Spartoliliście zadanie. Co więcej, prawie miesiąc służyliście jako radiotelegrafista u niemieckiej agentki. Przy tym samą agentkę zgubiliście, i to na amen. A to się szef ucieszy z wyników waszej misji!
Pod sąd i koniec; tak ocenił Dorin sam siebie, przez co zupełnie stracił humor.
Do pracy przyszło już wiele osób, była za pięć dziewiąta. Pokazała się nawet znajoma twarz: Gala Walulina, z którą razem siedzieli w zasadzce na Kuźnieckim Moście. Przesunęła wzrokiem po twarzy Jegora, ale go nie poznała. Nic dziwnego. A on tak upadł na duchu, że nawet za nią nie zawołał.
Za Galą szły jeszcze dwie kobiety, obie w wojskowych mundurach. Okazały przepustki i minęły kontrolę. Jedna, z krótkimi czarnymi włosami, wyłażącymi spod furażerki, zaczepiła spódnicą o barierkę i ze złością się odwróciła.
Jegor złapał się rękami za kolumnę.
To była ona, Wasser! W bluzie ochronnej barwy, w butach, z naszywkami sierżanta bezpieczeństwa.
Zaklęła („O, cholera!”), szarpnęła spódnicę i zniknęła za zakrętem korytarza.
Starszy major Paidziernicyn niczego nie cierpiał tak bardzo, jak niewyjaśnionych zjawisk. Nie, nie tajemnic, które prowokują do tego, żeby łamać sobie nad nimi głowę i znaleźć rozwiązanie, ale właśnie spraw niewytłumaczalnych, kiedy dzieje się to, do czego nigdy dojść nie powinno. I nie wiadomo dlaczego dochodzi.
Z latami podobne wypadki w jego życiu zdarzały się coraz rzadziej. Październicyn nauczył się prawie bezbłędnie rozumieć ukryty mechanizm każdego zdarzenia i logikę ludzkich postępków. Tym bardziej więc się irytował, kiedy działo się coś, co nie dawało się ująć w żadne racjonalne ramy.
Poprzedniej nocy był u Narkoma z analitycznym raportem, przygotowywanym prawie od miesiąca. Po fiasku operacji „Wasser”, która mogła dać odpowiedź na najważniejsze pytanie, szef grupy specjalnej „Plan” musiał postępować w sposób standardowy: zestawiać doniesienia agenturalne, dane wywiadu wojskowego i zeznania uciekinierów, sprawdzać i jeszcze raz weryfikować źródła oraz – jak mawiano w czasach młodości starszego majora – oddzielać ziarno od plew.
Informacje napływały dwoma przeciwnymi strumieniami.
Z jednej strony, dyslokacja niemiecko-węgiersko-rumuńskich wojsk na zachodnich rubieżach ZSRR została zakończona. Skoncentrowano takie siły, jakich w historii wojen jeszcze nie było. Wywiady okręgów przygranicznych zasypały Moskwę panicznymi doniesieniami: Niemcy są gotowi, tylko patrzeć, jak uderzą.
Strategiczny wywiad jednak, pracujący na głębokich tyłach, a zatem posiadający szerszą perspektywę, donosił: w niemieckim sztabie generalnym opracowywany jest plan błyskawicznego przerzutu olbrzymich sił ludzkich i sprzętu na południe. To część supertajnego planu „Bajazyt”, przewidującego wtargnięcie do Turcji, a następnie inwazję na Bliski Wschód. Wszystkie jednostki i związki taktyczne w trybie natychmiastowym uzupełniają stan o tłumaczy z językiem arabskim i tureckim, a nie rosyjskim. W tym celu karty powołania otrzymują studenci orientalistyki. Według danych Drugiego Wydziału kontrwywiadowczego NKWD, działania Abwehry na terytorium Związku Radzieckiego uległy gwałtownemu nasileniu, ale w specyficznym kierunku: trwa intensywny przerzut agentów na Zakaukazie i do Azji Środkowej. Część z nich następnie przekracza turecką i irańską granicę.
Narkom przynaglał Październicyna, żeby przedstawił ostateczny raport, na Narkoma z kolei musiał, rzecz jasna, naciskać Wódz. Ale starszy major zwlekał, zdając sobie sprawę ze stopnia odpowiedzialności.
W ciągu kwietnia, maja, i w pierwszej dekadzie czerwca dowództwo Armii Czerwonej po cichu przerzuciło na zachód około stu siedemdziesięciu dywizji, ale ich nie rozwijało. Żeby doprowadzić jednostki do pełnej gotowości bojowej, trzeba było minimum czterdziestu ośmiu godzin, a jeszcze lepiej – siedemdziesięciu dwóch. Inaczej olbrzymie skupiska ludzi i sprzętu, nierozśrodkowane magazyny paliwa i amunicji staną się co najwyżej dogodnym obiektem zmasowanych bombardowań i rajdów pancernych.
Starszy major znał punkt widzenia Wodza.
Sternik państwa radzieckiego uważał kanclerza Rzeszy za wybitnego stratega i w rozmowach z Narkomem niejednokrotnie zachwycał się tym, jak zręcznie Führer wykorzystuje położenie geopolityczne Niemiec, a także główny atut Wehrmachtu – wyjątkową mobilność. Niemcy mogą z równym powodzeniem ruszyć na wschód, jak i na południe. Dokonując selekcji napływających z Berlina wieści, Wódz sam określał, co w nich zasługuje na zaufanie, a co nie. A więc tydzień wcześniej Październicyn otrzymał z Kremla rozszyfrowane doniesienie agenturalne, w którym znajdowała się informacja, że w sztabie Führera istnieją dwie frakcje, antybrytyjska generała Haldera i antyradziecka generała Keitla; każda z nich próbuje przeciągnąć Führera na swoją stronę, tak że problem, w którym kierunku uderzą Niemcy, pozostaje na razie otwarty. Miejsce to było obwiedzione sławnym granatowym ołówkiem, na marginesie widniał dopisek: „Jak w sztabie mikada!”, a u dołu jeszcze polecenie:
Do tow. tow. komisarzy ludowych obrony, floty wojennej i bezpieczeństwa:
W żadnym wypadku nie prowokować Niemców! Nie lać wody na młyn szajki Keitla!
Niemniej jednak, kiedy Październicyn przeanalizował i ocenił wszystkie dane, doszedł do wniosku, że Niemcy już dokonali wyboru. Zaatakowany zostanie wschód, i to w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
To właśnie zameldował Narkomowi minionej nocy.
Za oknami spało ogromne miasto, wahadło zegara ściennego beznamiętnie odmierzało sekundy. Na stole przed Narkomem parowała nietknięta herbata, potem już przestała parować.
Starszy major mówił ściśniętym z przejęcia głosem, co chwila wycierając chustką ogoloną głowę. Na czole Narkoma też błyszczały krople potu. Z tego, jak rzadko szef przerywał raport pytaniami, wyraźnie wynikało, że zgadza się z jego wnioskami. Pytania zresztą nie podawały ich w wątpliwość, chodziło wyłącznie o uściślenie sformułowań.
Najpierw Październicyn skrupulatnie przedstawił sprawdzone i przesiane informacje, które nadeszły z trzech narkomatów – bezpieczeństwa państwowego, spraw wewnętrznych i obrony – od towarzyszy z Kominternu i z setek innych źródeł. Referował bez szczegółów i drobiazgów, sam suchy ekstrakt, ale i tak wykład zajął półtorej godziny. A na sformułowanie wniosku, w którym to właśnie celu wykonana została ta gigantyczna praca, wystarczyła jedna minuta.
Niemcy wystawili na wschodzie Reichu pięciomilionową armię nie po to, by przestraszywszy solidnie Związek Radziecki, ruszyć na Bliski Wschód, ale dokładnie na odwrót: Führer obstaje przy planie „Barbarossa”, demonstrując zarazem Wielkiej Brytanii, że bez szczególnego trudu może przeciąć jej arterie surowcowo – paliwowe (i tym samym umocnić pozycję swoich angielskich sympatyków). Uderzenie więc zostanie skierowane na Rosję. I jest to kwestia dni.
Kiedy Październicyn zakończył, Narkom stanął przy oknie, splótł ręce za plecami i długo, przez pięć minut, patrzył w dół, na plac.
W końcu, nie odwracając się, przemówił, niezbyt zresztą składnie: