Samemu dowódcy też nic nie brakowało: niemłody, ale w bławatkowych oczach błyskały iskierki, podbródek był jakby z granitu, a pod nosem czarne wąsiki a la marszałek Woroszy – łow. Dorin dostrzegł jeszcze w klapie palta odznakę „Honorowy czekista”, a na prawej ręce cienką skórzaną rękawiczkę. Zapomniał zdjąć? A może to proteza?
– Patrzyłem na was i zachwycałem się. – Ogolony uśmiechnął się. Głos miał miły, silny. – Mądrze walczycie, przezornie. Tylko w boksie, czy to w ogóle wasza postawa życiowa?
Co jak co, ale wrażenie na przełożonych Jegor potrafił robić. Człowiek z dwoma rombami mówił kulturalnie, od razu widać, że wykształcony, więc Dorin stosownie do tego mu odpowiedział:
– Boks, towarzyszu dowódco, to dobra szkoła życia. Jak u Majakowskiego, pamiętacie?
– Taki sobie wierszyk, Majakowski pisywał lepsze. Ale zasada słuszna. – Ogolony pochylił wysokie czoło i nagle zwrócił się do Jegora po niemiecku: - Mögen Sie Gedichte? *
Wymowę miał czystą, można powiedzieć, idealną. Dorin też nie chciał się zbłaźnić, więc odpowiedział w Hochdeutsch:
– Ich kann nicht immer noch die Gedichte, die ich in der Schule gelernt habe. Mein Geddchtnis lasst mich nicht im Stich! *
Iskierki w niebieskich oczach oficera nagle zgasły.
– Wasz niemiecki jest szkolny, nienaturalny.
Wówczas Jegor przeszedł na dialekt: nie jak uczyli go w SSP, ale tak jak mówiono w kołchozie u dziadka Michela:
– Ja mei, wir sind halt einfache Leut *
Iskierki znowu zabłysły.
– Dees iis aa schee! * To mi prawdziwy bawarski, nic w opinii nie nakłamali!
A więc już było wiadomo, że ogolony czytał opinię służbową młodszego lejtnanta Dorina. Ten tajny dokument przechowywano w żelaznym sejfie, dokąd Jegor nie miał dostępu. W Organach pracownikom nie pisze się banalnych charakterystyk, jak w zwykłych radzieckich urzędach. Nie ma w takiej opinii nic o pracy społecznej, są natomiast wymienione pożyteczne i szkodliwe w działaniu cechy delikwenta. Dużo by dał Jegor, żeby choć jednym okiem zerknąć do tego dokumentu, ale figę tam. A niebieskookiemu go pokazali. Z czego wynikało, że nie przyszedł do szatni, by pogratulować zwycięzcy, ale z jakiejś innej, o wiele ważniejszej przyczyny.
Serce Dorinowi zaczęło bić szybciej, ale nie dał nic po sobie poznać, patrzył ciągle tak samo naiwnym wzrokiem, uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Skąd tak znacie bawarski dialekt? – spytał dowódca.
– Od matki. Jest Niemką. I od dziadka. Jeździłem do niego każdego lata. Jest przewodniczącym kołchozu „Rot Front” w obwodzie saratowskim. To byli niemieccy koloniści. Sto lat temu przywędrowali z Bawarii. A raczej nie oni, tylko ich przodkowie.
– A kim był wasz ojciec, Maksim Iwanowicz Dorin? W dokumentach podano, że chłopem biedniakiem. Jak się poznał z waszą matką? To niezwykłe: wiejski chłopak i córka kolonisty. Mówcie, mówcie, nie pytam z próżnej ciekawości.
Pewnie, że nie z próżnej, pomyślał Jegor.
– On też pochodził z guberni saratowskiej. Walczył na wojnie imperialistycznej, a kiedy został ranny, otrzymał urlop.
Wtedy poznał matkę, która była jeszcze młodą dziewuszką. Pokochali się. Dziadek Michel był przeciwny, więc ojciec wywiózł mamę potajemnie…
O tych mało ciekawych sprawach Dorin opowiedział pobieżnie. Najważniejsze o ojcu zaczynało się po rewolucji: jak wstąpił na ochotnika do Armii Czerwonej i został komisarzem batalionu, jak go biali kozacy wzięli do niewoli i zarąbali szablami.
Ale ogolony nie chciał słuchać o wojnie domowej. Powiedział, że i tak wie, ten heroiczny fakt jest w opinii uwzględniony.
– A co robi teraz wasza matka? Mieszka nadal w Saratowie? Nie wyszła za mąż?
– Nie. Bardzo kochała ojca. Po jego śmierci długo rozpaczała. A teraz jest za stara, żeby iść za mąż, ma już czterdzieści dwa lata.
Słysząc to, dowódca się uśmiechnął.
– A wy, Dorin, ile macie lat? Dwadzieścia cztery?
– Jesienią skończę. Urodziłem się, towarzyszu dowódco, ósmego listopada 1917 roku – z dumą oświadczył Dorin.
Tamten uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– Rozumiem. Pierworodny nowej epoki. Odpowiedzialna sprawa.
Dopiero teraz Jegor dostrzegł, że za drzwiami w korytarzu ktoś stoi – przez szparę widział rękaw ochronnej barwy, z naszywką. Ach, to dlatego przez cały czas rozmowy nikt nie wszedł do szatni!
– Porozmawiamy, towarzyszu młodszy lejtnancie? – Ogolony wskazał na ławkę. – Znajdziecie minutkę?
Pytał wyraźnie pro forma, odpowiedź mogła być tylko jedna.
– Rozumie się. – Jegor skinął głową, chociaż do spotkania ze zjawiskiem zostało mu już bardzo niewiele czasu.
Wciągnął koszulkę przez głowę i usiadł.
– Nie stęskniliście się za prawdziwą robotą? – spytał rozmówca, i serce w piersiach Jegora znowu podskoczyło. – Przypomnijcie no mi swój życiorys. Dzieciństwo i lata chłopięce możecie opuścić, zacznijcie od wieku młodzieńczego.
– No cóż… – Dorin zastygł w bezruchu, nie kończąc sznurowania buta – w trzydziestym piątym skończyłem dziesięciolatkę w Saratowie. Dostałem się do Szkoły Lotniczej, przecież trenowałem w Aeroklubie. Ukończyłem ją w trzydziestym siódmym, z wynikiem bardzo dobrym. Służyłem w Kijowskim Okręgu Wojskowym, w pułku myśliwskim. Niedługo. Zgłosiłem się na ochotnika do Hiszpanii, przeszedłem wstępne szkolenie, ale zamiast do Hiszpanii trafiłem do Szkoły Specjalnego Przeznaczenia. W sierpniu trzydziestego dziewiątego roku przydzielono mnie do wydziału niemieckiego w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa. Ale we wrześniu, po pakcie o nieagresji, wydział został rozwiązany… Przez dwa miesiące czekałem na nowy przydział. Skierowano mnie do klubu sportowego „Dynamo” – w Szkole Lotniczej zrobiłem pierwszą klasę w boksie. Już półtora roku jestem tutaj…
Opowiadając to wszystko, Jegor czuł się dosyć głupio. Wysoki oficer na pewno i tak znał doskonale jego przebieg służby. Ale słuchał bardzo uważnie, a patrzył tak, jak gdyby prześwietlał człowieka rentgenem.
– SSP skończyliście w trzydziestym dziewiątym? Kurs Foniakowa? To wtedy, kiedy prowadzono eksperyment w zakresie przygotowania agentów uniwersalnych?
– Tak jest.
– Czyli kurs radiotechniki mieliście w pełnym wymiarze? To dobrze. Nawet bardzo dobrze – mruczał w zadumie ogolony i nagle klepnął Dorina w kolano – Jegor omal nie podskoczył. – No, a teraz powiem parę słów o sobie. Jestem szefem grupy specjalnej NKGB. Grupa nosi kryptonim „Plan” i zajmuje się… pewnym planem. Dopóki nie wyrazicie zgody na moją propozycję, nie mogę wam nic więcej powiedzieć. A propozycję mam następującą…
Zrobił pauzę. I, jak się zdaje, specjalnie – chciał popatrzeć, jak młodszy lejtnant wyciąga szyję, chłonąc każde słowo. Zadowolony z reakcji, uśmiechnął się i przeszedł na „ty”.