Выбрать главу

Wasser mrugnął okiem.

Jegor słuchał i zdumiewał się. Jakże chytrzy są wrogowie ZSRR! Jacy pomysłowi, jak przewidujący! Ileż to trzeba wiedzy, doświadczenia, przenikliwości, żeby socjalistyczną ojczyznę ustrzec przed czarnymi krukami!

– I co pan myśli? – ciągnął opowiadanie zadowolony komandor podporucznik. – Wiaczesław Rudolfowicz odpowiedział sierocie. Ludzie tego pokroju często bywają sentymentalni. Od czasu do czasu pisałem do niego znowu, a nasza rezydentura przesyłała listy. Towarzyszu Mienżyński, zostałem chłopcem okrętowym na prawdziwym statku. Potem marynarzem, pływam po morzach. Nawiasem mówiąc, pisałem prawdę – rzeczywiście ukończyłem szkołę morską i odbyłem niejeden rejs. A w trzydziestym trzecim ojciec mówi: już czas. Przerzucono mnie ponownie do Związku Radzieckiego. Zostałem mechanikiem we flotylli wielorybniczej „Komuna Paryska”, pływałem przez pół roku. Piszę do kochanego Wiaczesława Rudolfowicza: jest tak a tak, mani takie marzenie, żeby ochraniać radziecką ojczyznę przed podłymi wrogami, proszę mnie wziąć na służbę do naszych sławnych Organów. I wzięli! Jedna notatka od Mienżyńskiego wystarczyła, żeby pomyślnie zaczęła się moja kariera czekisty. Trafiłem do wydziału zagranicznego…

– Dosyć o tym! – Szef ocknął się i spojrzał na zegarek. Widać przypomniał sobie, że seans jest ograniczony w czasie.

A szkoda, Jegor chętnie słuchałby dalej. Nieźle jednak pracuje ten niemiecki wywiad, nie można powiedzieć. To dopiero legendę mu opracowali!

– Dosyć historii. Na czym polega pańskie obecne zadanie? Związane jest z planem „Barbarossa”?

I znowu Wasser próbował przygryźć zębami nieposłuszne wargi.

Nie udało się.

– Tak. Całkiem bezpośrednio. Co więcej, wyznaczono mi kluczową rolę w programie dezinformacji radzieckiego przywództwa.

– Więcej szczegółów! – rozkazał szef.

– Moje zadanie to przekonać wasz rząd, że w tym roku atak nie nastąpi. Że cios zostanie zadany angielskim liniom komunikacyjnym, przez Azję Mniejszą i Bliski Wschód. To operacja wielostopniowa, albo jak u nas mówią, kaskadowa, opracowana przez mojego ojca. Stary Sepp to prawdziwy geniusz wywiadu. W szesnastym roku z rozkazu Ludendorffa…

– Z chęcią o tym posłucham, ale nie teraz. Nie rozumiem, na co liczyliście. Rozwiązaliśmy przecież wasze rebusy, chociaż z opóźnieniem. Już złożyłem raport. Narkom pilnie wyleciał do nadgranicznych okręgów. Do dwudziestego drugiego czerwca cała nasza obrona osiągnie gotowość bojową. Nie powiedział pan wszystkiego!

– Nieźle wypadło z tym Hessem, co? – przerwał mu Wasser, któremu milczenie zdawało się sprawiać fizyczny ból, tak go rozpierała gadatliwość. – To pomysł tatusia. Dwie pieczenie przy jednym ogniu!

– Jakie pieczenie? – zainteresował się starszy major. – Jaki sens miała ta akcja, lot Hessa do Anglii?

– Hess obrzydł wszystkim. Przechwalał się swoimi bliskimi stosunkami z Führerem. Ubrdał sobie, że jest genialnym strategiem, niemalże współrządcą Rzeszy. Heydrich proponował, żeby zlikwidować go w katastrofie lotniczej, i Führer już wyraził na to zgodę. Ale znalazł się lepszy pomysł. Hess to anglofil; marzy, żeby podzielić świat między Wielką Brytanię i Niemcy. No to niech leci do swoich Anglików. Po pierwsze, narobił im w kurniku niezłego zamieszania. A po drugie, umocnił moją pozycję przed finałowym ciosem. Przecież „Lord” zawczasu uprzedzał o demarche Hessa. Nikt nie uwierzył mojemu źródłu, a tu doniesienie okazuje się prawdziwe. Jego akcje po czymś takim wzleciały pod niebiosa. Zapytajcie mnie o „Lorda” – zaśmiał się Niemiec – o tę krynicę bezcennej wiedzy.

– Co z tym „Lordem”? – Październicyn poderwał się, nie nadążając za zygzakami rewelacji Wassera, z których jedna była bardziej zdumiewająca od drugiej.

– A to, że nie ma żadnego „Lorda”. To balon, któryśmy nadmuchali i podarowali wam. Narkom przesłał „Lordowi” diamentową gwiazdę za zerwanie rozmów Hessa z Anglikami. – Wasser parsknął śmiechem. – Gwiazda jest teraz u tatusia w kolekcji. Nie zapomnieliście i o mnie, maluczkim: Order Czerwonego Sztandaru plus awans poza kolejnością. Zrobiłem u was lepszą karierę niż w Niemczech: tutaj kapitan bezpieczeństwa, czyli w wojsku pułkownik, a tam ledwie kapitan trzeciej rangi. Może lepiej przejdę na waszą stronę? Znakomity pomysł. Cha, cha, cha!

Szef potrząsnął rechoczącego agenta za kołnierz.

– W jakim celu poświęciliście Hessa? Powiedział pan, że to powinno było umocnić pańską pozycję przed finałowym ciosem. Co to znaczy?

– Musiałem zdobyć pełne zaufanie… – głos komandora podporucznika zadrżał, jego powieki zaczęły opadać -…absolutne zaufanie… do całej informacji nadchodzącej od „Lorda”… i najważniejsze… gwarancję… bezpośredniego… dojścia…

Powieki aresztanta się zamknęły. Głos umilkł.

Październicyn zaklął i wymierzył Wasserowi całą serię dźwięcznych policzków.

– Jaki cios? Jakie dojście? Do kogo? Albo do czego? Ale wszystko na próżno: szpieg stracił przytomność. Przybiegł doktor, zbadał puls, rozłożył ręce.

– Czego pan chce? I tak wytrzymał aż dwadzieścia trzy minuty. Wyjątkowo silna wola. Mam nadzieję, że nie starał się narzucać panu tematów rozmowy?

Październicyn nachmurzył się.

– Czyżby panu zabrakło czasu? – zdziwił się Grajworoński. – Mówił pan, że tylko jedno pytanie pana interesuje. Odpowiedział na nie?

Twarz starszego majora się rozjaśniła.

– Odpowiedział. I to jest najważniejsze.

– Znakomicie. A reszty dowie się pan podczas następnego seansu. Myślę, że do pojutrzejszego ranka pacjent wyjdzie z szoku i można będzie przesłuchanie powtórzyć.

Do głównego gmachu wracali piechotą; jak to się mówi: zmęczeni, ale zadowoleni. Mieli czas na spacer. Październicyn jeszcze raz zadzwonił do sekretariatu i już nie poprosił, ale zażądał, żeby niezwłocznie połączono go z Narkomem, chodzi bowiem o sprawę nadzwyczajnej wagi. Odpowiedziano, że komisarz generalny wyleciał ze sztabu Okręgu Nadbałtyckiego do sztabu Zachodniego Okręgu Wojskowego. Będzie tam za godzinę. Niech towarzysz starszy major czeka u siebie w gabinecie, zostanie połączony.

– Szefie, a po co w ogóle stosować metody fizycznego przymusu, jeśli można zrobić zastrzyk i gotowe? – spytał Dorin.

– To droga przyjemność. – Październicyn uśmiechnął się smętnie. – Taniej wypada łamanie kości.

Dorina niepokoiła jeszcze jedna sprawa.

– Czy naszym wystarczy czasu, żeby się przygotować? Przeciwko całym trzem grupom armii!

– Teraz wystarczy. Wystarczy trzy dni, żeby rozśrodkować lotnictwo po rezerwowych lotniskach, wyprowadzić artylerię na pozycje ogniowe, rozwinąć jednostki pancerne, rozpocząć prace sapersko-minerskie. Na miejscu naszego sztabu generalnego pomocowałbym się ze Szwabami w walkach przygranicznych i krok za krokiem wycofał na linię obronną trzydziestego dziewiątego roku. Jeśli narzuci się Niemcom wojnę pozycyjną, to za trzy miesiące poproszą o pokój. Ech, marnie u nas z dowódcami. Wszystkich mądrych wystrzelali, zostali sami kawalerzyści. Tym by tylko gołą szablę i: „Hura! Bij psubratów!”.

Jegor przypomniał sobie generała Pietię i opowiedział o nim szefowi.

– No właśnie. – Październicyn pokiwał głową ponuro. – Jestem przekonany, że Niemcy specjalnie urządzili ten podły chwyt z junkersem, żeby pozbawić dowództwa radzieckie siły powietrzne. Znają nasz cudowny zwyczaj – z powodu kilku kąkoli zżąć całą pszenicę. Było już coś takiego w trzydziestym siódmym, kiedy nam podrzucili fałszywkę o spisku wojskowych… Przydaliby się teraz Tuchaczewski i Uborewicz…