Lejtnant potknął się z wrażenia. Rozejrzał się dookoła i spytał szeptem:
– A co, Tuchaczewski nie był wrogiem ludu?
Starszy major odpowiedział spokojnie:
– Wrogowie ludu nie występują w przyrodzie. Jak ty to sobie wyobrażasz? Że taki drań nic tylko zgrzyta zębami i powtarza: „Och, ludu, jak ja cię nienawidzę”? Nie, Jegorku, każdy kocha swój lud, nawet trockiści i białogwardziści. A „wrogami ludu” nasza władza nazywa ludzi, którzy mogą okazać się dla niej niebezpieczni. W trzydziestym szóstym w naszym KC nieźle przestraszyli się puczu w Japonii. Gdyby mikado nie był wówczas twardy, soldateska przejęłaby władzę. Tak że nasi uwierzyli w niemiecką dezinformację o spisku wojskowych, moment akurat był bardzo dobry. A podlece i durnie zawsze są gorliwi. Cesarz japoński po puczu powiesił dziewiętnaście osób dla przykładu. Ale my mamy szeroki gest, łotr Jeżow rozwalił od razu dziesięć tysięcy najlepszych dowódców. Dla Niemców – sama radość. Nawiasem mówiąc, ideę „spisku czerwonych marszałków” rozpracował „tatuś” naszego Wassera, Sepp von Teoffels. O tym panu opowiem ci innym razem. Zapamiętaj moje słowa: nasze ścieżki jeszcze nieraz się przetną.
Resztę drogi przeszli w milczeniu, a twarze obaj mieli już nie zadowolone, ale zatroskane, chociaż każdy myślał o czym innym.
W części, gdzie kwaterowała specgrupa „Plan”, Jegor zobaczył swoje zdjęcie na tablicy „Zginęli, pełniąc służbę”. Fotografia w czarnej ramce wisiała naprzeciwko okna i od połowy maja zdążyła już wyblaknąć. To wszystko, co by po mnie zostało, pomyślał Jegor, i ta myśl nie poprawiła mu nastroju.
Do połączenia z Narkomem pozostawało jeszcze ponad pół godziny, dlatego siedzieli w gabinecie i pili herbatę. Dorin przełamał herbatnik i odłożył go. Zamieszał łyżeczką cukier… i odsunął szklankę.
– Czemu spuściłeś nos na kwintę? – Starszy major spojrzał na niego pytająco. – Z tej samej przyczyny co ja?
– A szef z jakiej przyczyny?
– Najpierw ty powiedz, potem ja. Ja pierwszy zapytałem.
Jegor przez chwilę nic nie mówił, szukając odpowiednich słów. Nie bardzo chciały się znaleźć.
– Myślę… Mamy najlepszy kraj na świecie, tak? Najbardziej sprawiedliwe społeczeństwo. Słyszałem o tym w szkole, na uczelni – wszędzie. I ja w to wierzę. Nie ma wyzysku, burżujów ani obszarników, no i takich tam. Ale po co istnieje dobre społeczeństwo? Żeby człowiek stawał się lepszy, tak czy nie? No to wyjaśnijcie mi, dlaczego nasi ludzie radzieccy – ci, co chodzą ulicami, jeżdżą tramwajami, kłócą się w kolejkach, są tacy… niesympatyczni, czy jak to nazwać. Dlaczego z inteligencją i wszelkimi pozostałościami starego reżimu i rozmawia się przyjemniej, i zachowują się… jakoś bardziej po ludzku, prawda? Mówiliście, że zawsze byli łajdacy i durnie. Ale jakoś z historii nie pamiętam, żeby za cara kiedykolwiek wystrzelano dziesięć tysięcy oficerów, a teraz jeszcze ilu ludzi siedzi w łagrach! Za cara oczywiście też była katorga i zesłanie, ale Lenin w Szuszenskoje chadzał na polowania, przyjeżdżała do niego narzeczona, Nadieżda Konstantinowna. Według naszych pojęć to po prostu kurort… I jaki z tego wniosek? Że u nas, w Związku Radzieckim, łajdacy i durnie mają więcej swobody niż przed rewolucją, tak?
To stwierdzenie wyniknęło jakoś tak samo z siebie, aż Jegor się przestraszył. I umilkł.
Październicyn gwizdnął.
– Aha, ty o tym. Tak, bracie, nie ma co mówić, parszywe jest to nasze życie. Co prawda, zależy, z czym się je porówna i jak je oceniać. Dawnym uprzywilejowanym, wykształconym, którzy słuchali Mozarta i wcinali marcepany – tym, oczywiście, żyje się gorzej. Tyle że ich, takich wielce kulturalnych, było przed rewolucją maksimum dziesięć procent. My, Jegorku, jesteśmy materialistami i nie wierzymy w cuda, tylko w prawa nauki, tak? Pamiętasz prawo zachowania masy? Jeśli dziesięciu procentom odbierze się bogactwo i podzieli między pozostałe dziewięćdziesiąt procent, to co się dzieje? Wszyscy się wzbogacą? Figę tam. Wszyscy wtedy są biedni. Za to znikają nędzarze, i to jest główna zdobycz naszej rewolucji. Zgoda, życie w ciasnych komunałkach i wystawanie w kolejkach jest poniżające. Tylko że bardziej haniebna jest sytuacja, kiedy jedni słuchają Mozarta, a dookoła wszy, syfilis, głód i analfabetyzm. Władza radziecka zresztą zapewnia wykształcenie wszystkim dzieciom, i to nie najgorsze. Pewnie, że gorsze niż gimnazjalne, ale ile było w Rosji tych gimnazjów? Kilkaset na cały kraj. Poza tym o śmiertelności wśród dzieci też nie zapominaj. Kiedyś co drugie dziecko nie dożywało dziesiątego roku życia, a teraz dzieciaki się leczy i jeśli trzeba, wysyła do sanatorium za państwowe pieniądze… No, a co do tych rozstrzelań i obozów, to tak ci odpowiem: Gdyby carscy ministrowie mieli łeb na karku, toby nie doprowadzili kraju do wojny domowej. Podzieliliby się bogactwami, a zobaczyłbyś – krew na pewno by się nie polała. Kiedy leje się dużo krwi, jej zapach rozbestwia ludzi, głupieją od niego. Rewolucja jest okrutna. Jeśli już wybuchnie, to trwa nie rok, nie dwa, ale dziesięciolecia. A reguły ma proste, prymitywne – chodzi o to, żeby przeżyć. Liczy się skuteczność: to, co służy celowi, jest moralne. Istnieje prawo wielkich liczb: interes miliona ludzi zawsze ważniejszy jest niż interes tysiąca. Ale o tym już rozmawialiśmy. Pojmujesz tę logikę?
– Pojmuję. Jeszcze o tym pomyślę – rzekł Dorin powoli.
– Tak, tak, pomyśl. – Starszy major westchnął. Ty tu snujesz filozoficzne rozważania, mnie natomiast dręczy coś innego. Taka drobna wątpliwość. A co, jeśli jednak nie wyciągnąłem z Wassera najważniejszego?
– Jak to? Przecież odpowiedział: będzie wojna, zacznie się dwudziestego drugiego.
– Wiem, wiem… – Październicyn ze złością poruszył brwiami. – Nie umiem tego wyjaśnić. Mówię przecież: nie wątpliwość, ale drobna wątpliwość. Takie dziwne uczucie, że mnie okpił, owinął wokół palca.
– Nie szkodzi, wypytacie go na następnym seansie. Nie może skłamać.
Szef roześmiał się.
– Prawda przemawia ustami dziecięcia. Tak właśnie zrobię. Masz rację, Jegorku. Najważniejsze już wiemy, reszta potem… Ale godzina minęła. Zadzwonię do gabinetu…
Przez telefon powiedziano szefowi coś takiego, co sprawiło, że poczerwieniał ze złości i zakrzyczał:
– Mówiliście, że to sprawa nadzwyczajnej wagi?!
Potem spuścił z tonu:
– Ach tak? Rozumiem. Tak zrobię.
Trzasnął słuchawką, a potem zaczął kląć długo i wymyślnie.
– Już dzwonił! Nie chciał ze mną rozmawiać. Nie ma czasu. Kazał złożyć raport pisemny i zostawić mu na biurku. Jak przyleci w nocy, to przeczyta. Szkoda mu było pięciu minut! Tak jakby kiedyś Październicyn zawracał mu głowę głupstwami…
– Szefie, przecież Narkom pojechał osobiście rozmawiać z dowódcami okręgów. Żeby ich uprzedzić o ataku – zaczął pocieszać Jegor naczelnika. – Może nie wie jeszcze o dwudziestym drugim, ale to nic. Jutro rano się dowie. I skoryguje dyspozycje.
Starszy major zaśmiał się.
– Jesteś dzisiaj dla mnie jak dobra wróżka. Nie martw się, Wania, ranek mądrzejszy od wieczora. A wiesz, co w takim razie zrobię? Nie chce mnie słuchać, to niech posłucha Wassera.
Po czym zamaszyście napisał na kartce papieru.
Towarzyszu Narkomie, proszę pilnie wysłuchać magnetofonowego zapisu przesłuchania Wassera.
St. mjr Październicyn
– Ot, i cały raport – powiedział z satysfakcją, wsuwając do pakietu szpulę z taśmą. – Myślę, że ten dobitny ton podziała Chyba że…
Przysunął kartkę i szybko dopisał jeszcze kilka linijek, ale tego Jegorowi już nie pokazał.