Выбрать главу

Nad głową usłyszał czyjeś lekkie kroki. Głos, który sprawił, że Jegorowi zaparło dech, powiedział:

– I gdzie jest ten mężczyzna? Kto o mnie pytał?

Niepokoi się. Z pewnością nieczęsto salowa Sorina jest pilnie wzywana na portiernię. Albo może głupi Pietiurnikow zrobił strasznie tajemniczą minę. Dobrze, że choć nie przylazł razem z nią. Na pewno został na górnym podeście, w ramach „pełnej konspiracji”.

– To ja – głucho powiedział Dorin z ukrycia, kiedy zobaczył szczupłą postać w białym fartuchu.

Nadia odwróciła się tak gwałtownie, że Jegor zrozumiał: poznała, po dwóch krótkich słowach!

Zrobił kilka kroków do przodu, na światło, i stanął, bo Nadieżda cofnęła się z przerażeniem.

No, a jakże inaczej? Zamiast rumianego zucha, krew z mlekiem, stał przed nią chudy, zarośnięty typ.

– To ja – powtórzył Jegor, co z pewnością musiało głupio zabrzmieć.

Załamała ręce.

– Co z tobą?

Trzeba było opowiedzieć wszystko, co sobie przygotował po drodze. Wymyślił ładny tekst, przekonujący. Ale zdołał wyjąkać tylko pierwsze zdanie:

– Nie mogę bez ciebie… – I przerwał, tak piękna była Nadia; jeszcze piękniejsza niż ją zapamiętał.

– Aż tak? – powiedziała poruszona, patrząc na twarz ziemistej barwy.

– Tak – natychmiast potwierdził lejtnant, czując podświadomie, że takiego efektu nigdy by nie osiągnął słowami.

Nadia rzuciła się ku niemu. Nie objęła go, ale zaczęła głaskać po zapadniętych policzkach, po jasnej szczecinie – a to już było nie gorsze niż uściski.

– Zadręczyłeś się! I mnie zadręczasz – szeptała, chlipiąc.

Milczał i tylko łowił ustami jej palce.

– Odszedłeś od nich, prawda? – Uśmiechała się przez łzy. – Bardzo to było trudne dla ciebie, ale mimo wszystko odszedłeś!

– Miał wielką ochotę skłamać, ale to byłoby czymś takim jak kradzież albo zdrada. Westchnął więc i powiedział:

– Nie, nadal pracuję w Organach.

A jednak nie spodziewał się, że tak odskoczy od niego. Jak gdyby dotknęła rozpalonej płyty.

– W takim razie czego chcesz? – I jej twarz stała się lodowata. – Odejdź!

– Chodzi o Margulisa? Kochacie się, tak?

Nie chciał o nim mówić, samo mu się wyrwało. A najgorsze, że zabrzmiało tak żałośnie, piskliwie.

– Sasza jest bardzo porządnym człowiekiem i świetnym specjalistą – ucięła sprawę Nadieżda. – A także moim nauczycielem. I w zawodzie, i w życiu. Ale kocham ciebie. Tylko że nie mogę być z tobą.

– Kto o tym zadecydował? – wybuchnął Jegor. – Nauczyciel życia Margulis? Czy twój tatulek, przeżytek kapitalizmu? Słuchaj własnego rozumu, żyj tak, jak sama chcesz! Przecież mówisz, że mnie kochasz! A ja nie mogę żyć bez ciebie! O co jeszcze chodzi? Reszta się nie liczy!

Im głośniej krzyczał, tym ciszej odpowiadała Nadia.

– Słucham serca, a ono nie oszukuje. Nie mogę żyć z człowiekiem, który jest po stronie plugastwa i zła.

– Kto jest po stronie zła? Ja?

Jegor speszył się. Myślał, że takimi słowami mówi się tylko w przedrewolucyjnych książkach. No i przykro mu się oczywiście zrobiło. Szef też jest po stronie zła?

– A co ty wiesz o złu? – powiedział z goryczą. – Chodzisz sobie w białym fartuszku, czwarta symfonia Taniejewa, a tu za dziesięć, nie, już tylko za dziewięć dni zacznie się wojna. Straszliwa. Jak ruszą na nas faszyści ze swoim SS i gestapo, to zrozumiesz, gdzie jest prawdziwe zło. Ja i moi towarzysze narażamy się, żeby obronić ciebie, Wikientija Kiriłłowicza, twojego Margulisa i jeszcze sto pięćdziesiąt milionów ludzi radzieckich. A ty kręcisz nosem! Dla ciebie Żelazny Narkom gorszy pewnie jest od Antychrysta, a on się nie oszczędza, pędzi od sztabu do sztabu, żeby przygotować ojczyznę do obrony, a ty… My jesteśmy plugawi, tak? Nie ten jest czysty, kto się niczym nie skalał, tylko ten, kto tępi plugastwo!

To właśnie był ten przygotowany tekst, tylko trochę skrócony. Jegor wypowiedział go ostrzej, niż zamierzał, ale tym „plugastwem i złem” naprawdę mu dopiekła.

– Wojna? – powtórzyła wstrząśnięta Nadia. – Za dziewięć dni? Boże!

I przeżegnała się.

Widać inne jego argumenty puściła mimo uszu.

– To tajemnica państwowa. Nikomu ani słowa. Nawet ojcu. Bo wtedy mnie rozstrzelają. I będę mieli rację…

Przymknęła oczy. Usta jej się poruszały, ale bez jednego dźwięku. Modliła się czy co? Można się było tego po niej spodziewać. Jegor czekał. W końcu otworzyła oczy. Były smutne, ale spokojne.

– Nie powiem nikomu, nawet ojcu. I nie uważam cię za plugawego. Takiego bym przecież nie pokochała. Ale i tak musisz odejść. Jednego zła nie zwycięży się innym złem, to wiem na pewno. Trudno, poza twoim Narkomem mamy jeszcze innego obrońcę.

Skądś z góry kobiecy głos zawołał:

– Sorina! Gdzie jesteś? Zaczynamy!

– Muszę iść na operację – oprzytomniała Nadia – Nie wolno się spóźniać. Żegnaj, Gieorgiju.

To słowo też było książkowe. W życiu ludzie mówią: „cześć”, „na razie”, „do widzenia”. Ale „żegnaj, Gieorgiju” wywołało chłód w piersi Jegora.

– Na zawsze? – użył jeszcze straszniejszych słów.

Teraz wzdrygnęła się Nadia.

– Nie, nie na zawsze! Wiem, że kiedyś do mnie wrócisz! Byle tylko nie za późno.

– Co, znajdziesz sobie innego?

– Nie, po prostu boję się, że cię nie poznam… A innego nie będę miała. Przecież ci mówiłam: jesteś pierwszy i ostatni.

Z góry znowu ktoś krzyknął, tym razem już ze złością:

– Sorina! Doktor czeka!

– Idę! – odezwała się Nadieżda i pobiegła, ocierając spływające po twarzy łzy.

Rozdział piętnasty

„Daleko zajdziesz”

Dokładnie o dwudziestej drugiej Jegor wrócił na Łubiankę ponury jak po pogrzebie. Oczy miał zaczerwienione.

Na stole pod serwetką z pieczątką „Bufet specjalny” stał talerz z kanapkami – na pewno szef kazał je przynieść przed wyjściem. Spod serwetki dolatywał cudowny zapach, chyba wędzonej ryby, ale Dorin nie miał ochoty na posiłek, chociaż nie jadł prawie dwie doby.

Dowlókł się do kanapy i natychmiast się zwalił na nią.

Nic nie czuł, o niczym nie myślał.

Wyczerpały się prawie wszystkie rezerwy organizmu: i psychiczne, i fizyczne, i moralne. Baki z paliwem zostały opróżnione do dna.

Niesamowicie długi dzień, który zaczął się wieki temu w ciemnej i ciasnej piwnicy, dobiegł końca.

– Dwudziestego drugiego, za dziewięć dni – powiedział Jegor na głos, żeby zmusić się do myślenia o wojnie.

Tylko co tu o niej myśleć? Jak się zacznie – będziemy walczyć. Kiedy człowiek sam jest na świecie, łatwo mu się wojuje.

Obrócił się na prawy bok, wsunął dłonie pod policzek (cóż to za rozkosz po czterech tygodniach, kiedy musiał mieć ręce wyprostowane) i zasnął.

* * *

Lejtnant Dorin miał sen. Śniło mu się, że ktoś go potrząsa za ramię, a on budzi się i widzi nad sobą Żelaznego Narkoma. Wielki człowiek ma groźny wygląd, niemal boski: oblicze wykrzywione złością, oczy miotają błyskawice, a rzadkie włosy na ciemieniu otacza oślepiająca aureola.

– Gdzie on jest?! – krzyknął gromowładny. – Gdzie jest Październicyn? W domu go nie ma, na daczy nie ma, nigdzie nie ma! Odpowiadaj!

Złapał śpiącego Jegora za kark i potrząsnął. To wystarczyło, by Dorin zamrugał oczami i zobaczył, że to wcale nie sen. Nad kanapą pochylił się sam Narkom; twarz miał nienaturalnie białą, a włosy podświetlone jaskrawym słońcem – za oknami gabinetu ranek był już w pełni.