Wskazał głową na leżące bez czucia ciało Narkoma. Wódz spojrzał mimochodem w tamtą stronę.
– Zabił go pan?
– Tylko uśpiłem. Za kwadrans się obudzi. Nie będzie potrzebny przy naszej rozmowie.
Właściciel gabinetu powoli przychodził do siebie. Siadł za stołem, wziął niedopaloną fajkę, zaciągnął się i stwierdził z zadowoleniem, że ręce mu przy tym prawie nie drżą.
– Słucham – powiedział z godnością. – Czy to ma związek z mającymi się odbyć rozmowami z Edenem?
– Nie będzie żadnych rozmów. Churchill nie spotkał się z Hessem, to fałszywka. I „Lord” jako taki nie istnieje.
Ręka z fajką opadła.
– To po co wam był cały ten spektakl?
– Operację dezinformacyjną „Lord” przeprowadzono w jednym jedynym celu: żeby zapewnić mi dojście do pana, przy czym w trybie błyskawicy. Żeby podnieść wartość akcji mitycznego „Lorda”, Führer poświecił nawet swego zastępcę. Ale sprawa jest tego warta. Czy mogę przejść do tekstu posłania?
– A nie można było tego rozegrać mniej dramatycznie?
Pytanie było zadane szczególnym, przymilnym tonem, który sprawiał, że ludzi wtajemniczonych oblewał zimny pot. Ale fałszywy kapitan nie orientował się w takich subtelnościach albo też miał je w nosie.
– Nie można. Inaczej nie mógłbym udowodnić panu, że Führer ma dobre zamiary.
Oficer Abwehry wymownie pomachał swoim piórem.
– A teraz pozwoli pan, że odczytam tekst, słowo w słowo. Odczytam z pamięci. Pamięć mam zawodową.
Wyciągnął się jak struna i wyraźnie, nawet uroczyście zaczął:
– „Panie Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych, o wszystkim na świecie decyduje wola kilku ludzi; wie Pan o tym tak samo dobrze jak ja”.
Wódz ledwo dostrzegalnie skinął głową, jak gdyby się zgadzał.
– „Odkąd Duce okazał się politycznym bankrutem, istnieją dzisiaj tylko dwaj tacy ludzie – Pan i ja”.
Znów kiwnięcie.
– „Żywimy do siebie wzajemny szacunek, ponieważ wiemy, że to my podzielimy Ziemię między siebie. Mam nadzieję, że uda nam się podzielić ją bez konfliktu. Jednakże są siły za wszelką cenę pragnące nas skłócić. Tylko wojna między wielką Rzeszą i wielkim Związkiem Radzieckim mogłaby uratować zgrzybiałe Imperium Brytyjskie od nieuchronnej zguby. Proszę powiedzieć, po co mamy ratować Churchilla, tego zawziętego wroga Niemiec i Rosji? Mówię do Pana jak wódz do wodza: nie zamierzam napadać na Związek Radziecki. Moim pierwszoplanowym zadaniem jest zniszczenie Anglii. Za dwa tygodnie moje korpusy pancerne i armie powietrzne zetrą w proch Turcję i skierują się na Bliski Wschód. Amerykańscy plutokraci nie zdołają mi w tym przeszkodzić; Japonia bardzo szybko skoczy im do gardła. Niemcy i Związek Radziecki zawarty pakt o nieagresji, ale obaj nie przywiązujemy wagi do tego papierka. Proponuję coś o wiele trwalszego – zawarcie ugody między dwoma wodzami: żadnej wojny do pierwszego stycznia 1943 roku. Gwarancją będzie moje słowo honoru”.
Posłaniec umilkł i przybrał pozycję „spocznij” – na znak, że doczytał tekst do końca. I już innym tonem, wciąż oficjalnym, ale mniej uroczystym, dodał:
– Odpowiedź należy przekazać w ciągu jednej doby. Przez tego samego kuriera – przeze mnie.
Wódz czekał, czy nie usłyszy czegoś więcej. Nie doczekał się. Wówczas odłożył fajkę, ani razu się nie zaciągnąwszy. Powiedział łagodnie:
– Słowo honoru – bardzo dobrze. Ale mimo wszystko wołałbym jakieś dowody materialne. Na przykład…
Przerwało mu suche szczęknięcie. W oparciu fotela, ledwie o pięć centymetrów od głowy Wodza, powstał otwór.
– Oto dowód. – Kurier schował wieczne pióro do wewnętrznej kieszeni. – Gdyby Niemcy zamierzały napaść na ZSRR, wsadziłbym panu kulę w łeb. Führer bardzo dobrze wie, że bez pana cała wieża Babel pod nazwą „Związek Radziecki” rozsypie się w proch. Nic łatwiejszego, jak atakować stado baranów, które zostało bez przewodnika.
– Armia Czerwona nie jest stadem baranów! – ostro zaprotestował Wódz, ale nic więcej nie powiedział.
Z ciekawością zerknął okiem na dziurę, skubnął wojłok, który wylazł z obicia.
– Nie będę potrzebował dwudziestu czterech godzin. Gotów jestem dać odpowiedź zaraz. Niech pan zapamiętuje.
Wódz wstał i przez minutę przechadzał się po gabinecie.
– „Panie Kanclerzu Rzeszy. Nauka marksistowska wyznaje odmienny pogląd na rolę jednostki w historii niż Pański. Mnie jednak wydaje się, że w tej sprawie nasi teoretycy się mylą. Pańska propozycja została przyjęta. A zatem – żadnej wojny do pierwszego stycznia 1943 roku”. Wystarczy, to wszystko. Proszę powtórzyć.
Człowiek w mundurze kapitana bezpieczeństwa stuknął obcasami i pochylił głowę – zgodnie z niemieckim, a nie radzieckim regulaminem – i powtórzył tekst słowo w słowo, nawet z tą samą intonacją.
– Jeszcze jeden list – powiedział, kiedy Wódz kiwnął głową z zadowoleniem. – Już nie od kanclerza, tylko od mojego bezpośredniego przełożonego. Jeśli nie dotrzyma pan słowa i oszuka Führera, zjawi się u pana inny posłaniec. Nic go nie powstrzyma. Wejdzie tak samo łatwo jak ja. I zlikwiduje pana.
Gęste brwi Wodza groźnie się ściągnęły, ale kurier nie odwrócił wzroku.
Wtedy poruszył się uśpiony dotąd Narkom. Stęknął, zaczął mrugać oczyma.
Wódz lekko kiwnął głową oficerowi Abwehry i podszedł do fotela. Pokręcił głową i rzekł z przyganą w głosie:
– Nie dbasz o zdrowie. Dużo pracujesz, mało sypiasz. A przecież nie należysz do siebie, tylko do partii.
Narkom zerwał się na równe nogi, zalał się rumieńcem, złapał pince-nez.
– Wybaczcie… Nigdy mi się to nie zdarzyło!
– To nic, to nic. – Wódz poklepał go po policzku. – Myśmy tu sobie z kapitanem porozmawiali. Omówiliśmy ten wasz „pomysł”. Nie nadaje się. Ale pracowników wybierasz dobrych, brawo. – W kocich oczach błysnęła iskierka.
– Możecie iść, kapitanie. – Wódz kiwnął głową. – Swoje zadanie wykonaliście znakomicie.
– Ku chwale ojczyzny! – wesoło szczeknął kapitan, dziarsko zrobił w tył zwrot i pomaszerował do wyjścia.
Obaj odprowadzili go wzrokiem: Wódz zamyślonym, Narkom – mrużąc oczy.
– Tylko spróbuj tknąć go palcem – powiedział gospodarz. – Już ja cię znam. Nie wybaczysz mu, że widział, jak chrapnąłeś. Jeśli mu włos z głowy spadnie – koniec z tobą. Rozumiesz?
Narkom klasnął w dłonie.
– Ależ co wy?! Nawet przez myśl mi to nie przeszło! To świetny pracownik, cały odcinek angielski na nim się trzyma. Ile jest warta sama praca z „Lordem”! Zamierzam zgłosić Kogana do Orderu Lenina. Chociaż oczywiście my też nie siedzieliśmy z założonymi rękami. Nasz raport z całym przekonaniem udowadnia, że wybuch wojny jest sprawą przesądzoną.
– Ten raport możesz sobie wsadzić w dupę – cicho, ze złością przerwał mu Wódz.
– Przepraszam – speszył się komisarz generalny. – Nie rozumiem.
– Wrogowie pisali ten twój raport! A ty dla nich jesteś pionkiem. A może i nie pionkiem, co?
Zmrużone ze złością czarne oczy spotkały się z czarnymi oczami, tylko rozszerzonymi w panice. Czoło Żelaznego Narkoma momentalnie pokryło się potem.
Po kilku sekundach Wódz leciutko się uśmiechnął.
– Dobra, nie trzęś się. Lepiej posłuchaj, co ci powiem. Nie będzie wojny. Niemcy na nas nie napadną.
Narkom przełknął ślinę, zawahał się, zebrał całe swoje męstwo i zapytał:
– Czy pozwolicie zapytać, skąd ta informacja?
– Stąd. – Wódz pokazał palcem swoje czoło. – W tym roku wojny nie będzie. Jasne?