– W tej pracy nie ma nic brudnego. W czasie wojny światowej nawet wielkie księżne się jej nie brzydziły. – Wikientij Kiriłłowicz popatrzył na Jegora surowo. – I nie ma pan racji, sądząc, że Nadieżda się nie uczy. Uczy się, jeszcze jak, od najlepszych specjalistów. Na waszych studiach nie miałaby czego szukać. Nie uczą tam zawodu, tylko marksizmu-leninizmu. Nie posłałem Nadiuszy nawet do szkoły, zapewniłem jej domowe wykształcenie. Chwalić Boga, zwolnienia z lekcji mogłem jej wypisywać sam.
Teraz już było jasne, dlaczego Nadia nie jest taka jak wszystkie. Dorastała bez szkoły, bez kolektywu, pod jarzmem ojca, zawziętego zwolennika starego reżimu. Jegorowi zrobiło się jej żal, aż trudno to wyrazić słowami.
Ojciec i córka zaczęli mówić o jakimś Morgulisie czy Margulisie, który podobno ma być nowym Fajermanem (co to za jeden ten Fajerman, tego się Jegor nie dowiedział, najwyraźniej jednak Morgulis pracował razem z Nadią), ale Dorin już musiał uciekać. Zbliżała się dziewiąta, a o wpół do dwunastej półfinały – Zanim dojedzie, przebierze się, zanim zrobi rozgrzewkę… I tak Wasilkow będzie się wydzierał, że nie nocował w hotelu dla sportowców, naruszył regulamin.
Nadia wyszła go odprowadzić, przytuliła się do jego piersi. Wtedy właśnie umówili się na koncert do filharmonii i tak dalej.
Na pożegnanie spuściła oczy i spytała cichutko:
– Naprawdę przyjdziesz? Słowo honoru?
– Słowo – zapewnił Jegor stanowczo.
Dotknęła końcami palców jego policzka, odwróciła się i pobiegła do domu.
Taką właśnie fantastyczną dziewczynę spotkał wczoraj Dorin. I jak tu do niej nie pójść, jakże ją zawieść?
Właśnie to przeżuwał w myślach Jegor, kiedy patrzył na wygolonego dowódcę, i właśnie dlatego milczał.
Rozdział trzeci
Prawa brew dowódcy – gęsta, złocista – uniosła się ze zdziwieniem, i ten ruch wystarczył, żeby Dorin przypomniał sobie o pierwszeństwie spraw społecznych przed osobistymi.
– Jest pewien problem: jakże tak bez munduru? – błyskawicznie zareagował Jegor. – Będzie głupio wyglądało. A mundur mam w hotelu. Skoczę tylko na Stromynkę, a potem stawię się tam, gdzie wskażecie. Droga – czterdzieści minut, potem jeszcze dziesięć. – Wciąż miał nadzieję: jeśli poprosi Wasilkowa o emkę, zdąży i przebrać się, i uprzedzić Nadię.
Ale nic z tego nie wyszło.
Złocista brew opadła z powrotem. Major na chwilę pokazał zęby w uśmiechu, nie gorsze od tych Jegora, też równe, białe.
– Ach tak. Bo już myślałem, że się co do ciebie omyliłem. To mi się rzadko zdarza. Mundur nie będzie potrzebny. Podczas operacji ci się nie przyda. Damy ci lepszy ekwipunek.
Wyciągnął wąską, silną dłoń i nie zdejmując rękawiczki, uścisnął rękę Jegorowi. Nie, to jednak nie proteza.
– Skoro się zgadzasz, no to się poznajmy. Stopień – starszy major bezpieczeństwa. Stanowisko, jak już powiedziałem – szef grupy specjalnej. Imię i imię od ojcowskie ci się nie przyda, na imieniny nie będziemy się zapraszać. A nazwisko mam niezwyczajne – Październicyn. Kiedyś miałem inne, zwyczajne, ale w dwudziestym roku, rozkazem Rewolucyjnej Rady Wojskowej, nadano mi rewolucyjne nazwisko, na cześć Wielkiego Października. Ciekawe wtedy, Dorin, były czasy. Nie nagradzano medalami i skierowaniami do sanatorium, tylko czym się da: jednego złotą szablą, drugiego mauzerem, innego czerwonymi spodniami, a mnie akurat nazwiskiem. To najlepsza nagroda za moją służbę.
Nagle starszy major jak gdyby przypadkowo wsunął rękę do kieszeni spodni, i skórzany płaszcz się rozchylił. Na gabardynowym frenczu, oprócz „Honorowego czekisty”, którego Jegor już przedtem wypatrzył, błyszczały dwa Ordery Czerwonego Sztandaru i Czerwona Gwiazda. Ho, ho!
Chociaż towarzysz Październicyn przybrał lekki ton, widać było, że się młodszemu lejtnantowi jeszcze przygląda. A niech tam. Teraz, kiedy wahania zostały odsunięte na bok, Dorin patrzył nowemu przełożonemu prosto w oczy, pogodnie, bez bojaźni.
– Żuczkow, samochód! – zawołał starszy major w stronę drzwi. – A ty, Dorin, dalej, wkładaj swoją kurtkę. Trzeba jechać, czasu jest niewiele. – Westchnął krótko. – Niedobrze, oczywiście, że tak ni z gruszki, ni z pietruszki biorę na ważną operację niesprawdzonego człowieka. Mamy braki kadrowe. Chłopaków rozgarniętych i wysportowanych mamy do licha i trochę, ale z naturalnym niemieckim – już gorzej. Po pakcie o nieagresji rozpędzili całe bractwo. Ciebie wzięli do SSP, żeby cię szkolić do walki z niemieckim faszyzmem, ale się nie przydałeś. Tak było?
Dorin kiwnął głową i przerzucił sportową torbę przez ramię.
Życie nie ułożyło się młodszemu lejtnantowi tak, jak sobie wymarzył. Zaczęło się wprost znakomicie, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej: chciał być lotnikiem i został lotnikiem. W eskadrze szkolnej był pierwszy w strzelaniu, w pilotażu drugi, w nawigacji – trzeci. Prośbę o skierowanie do Hiszpanii złożył cały pułk myśliwski, ale wybrano tylko Jegora i Piętkę Bożko, który w strzelaniu był drugi, a w pilotażu i nawigacji – pierwszy. Tyle że Pietia rzeczywiście trafił do Hiszpanii, a Jegora bezpośrednio z Pierwszego Wydziału przeniesiono do SSP. Życie jednak pokazało, że nie szpiegów miał chwytać, tylko bronić honoru Organów na odcinku sportu.
Samochód czekał przy wyjściu służbowym, piękny czekoladowy gaz-73. Październicyn usiadł za kierownicą, Dorina posadzili z tyłu, a Żuczkow, któremu Jegor nawet się nie przyjrzał, wsiadł do zielonej emki i pojechał za nimi. Starszy major jeździł z eskortą, jak należy.
Prowadził zręcznie, płynnie, niczym zawodowy kierowca. Ręce na kierownicy jakby odpoczywały, prawa ciągle w rękawiczce. Jegor przez cały czas widział w lusterku oczy starszego majora. Ach, to dlatego Październicyn posadził go z tyłu – żeby móc łatwiej obserwować twarz.
– Wróciłem do Zarządu, Dorin, po trzyletniej nieobecności. Kiedy zacząłem kompletować grupę – rany Julek! Wcześniej było pełno wspaniałych, dzielnych chłopaków, niemieckich antyfaszystów. A teraz – szukaj wiatru w polu, ani jednego. Wszystkich wywalili, głupi asekuranci.
Trzyletnia nieobecność?
Jegor przyjrzał się uważnie starszemu majorowi. Represjonowany czy co? Faktycznie, niepodobny do dzisiejszych szefów. Ci byli przeważnie tłuści, sflaczali, i patrzyli jakoś tak ostrożnie, a ten – jak odlany ze spiżu, czerstwy, wesoły. Po prostu z dawnych czasów.
Październicyn tę niewypowiedzianą myśl jakby podsłuchał.
– Tak. – kiwnął głową. – Byłem represjonowany. Jak wielu innych. Ale kiedy przyszedł Narkom *, przywrócono mi stopień. Tym razem – jak niewielu innym. Wolę wyjaśnić to raz na zawsze, żebyś więcej na mnie tak nie łypał okiem. Może nie popracujemy ze sobą długo, ale będziemy blisko związani. Moje życie będzie zależało od ciebie, twoje ode mnie. A od nas obu zależy powodzenie sprawy, co jest jeszcze ważniejsze. Dlatego nie może być żadnych niedomówień, absolutne zaufanie. Nie mamy czasu na docieranie się. Ja o tobie wiem dużo, ty o mnie prawie nic. Jeśli chcesz o coś zapytać, pytaj, nie krępuj się. Czy to o moje personalia, czy o politykę.
Jegor od dziecka nie zwykł się krępować. A jak już szef daje taką rzadką możliwość, to grzech byłoby nie skorzystać.
– Na każdy temat? – upewnił się na wszelki wypadek.
– Wal śmiało.
No więc Dorin spytał o to, co go najbardziej uwierało:
– Towarzyszu starszy majorze, jednego nie rozumiem. Służę w klubie sportowym, w porządku. U nas tam spokój, cicho sza, tylko wujka Loszę zdjęli z trenerstwa, bo brat okazał się szkodnikiem. To zrozumiałe. Ale wytłumaczcie mi, cóż to w tym centralnym aparacie się porobiło? W trzydziestym siódmym, w trzydziestym ósmym? Wtedy oczywiście jeszcze nie służyłem w Organach, szkoła się nie liczy… Skąd jednak u nas, w NKWD, wzięło się tylu szpiegów i wrogów? A może to nie byli wrogowie, może zaszła pomyłka? No bo sami powiedzcie: niepotrzebnie wyrzucili antyfaszystów, was niepotrzebnie posadzili. Wyjaśnijcie, jak komunista komuniście.