— Wiesz — powiedział nagle Drummond — dopiero od niedawna zacząłem wierzyć, że życie zaczęło się naprawdę.
Alex drgnął, Ian powiedział to tak, jak gdyby czytał w jego myślach.
— Masz szczęście — odparł siląc się na wesołość. — Ja tego o sobie nie mogę powiedzieć.
— Ciągle jeszcze nie możesz się odnaleźć!
— Ciągle jeszcze.
Znowu umilkli.
— I ja myślałem tak samo, kiedy wojna się skończyła. — Drummond zatrzymał się, podniósł zeschnięty patyk i ostrożnie usunął nim ze ścieżki tłustą, włochatą gąsienicę, która najwyraźniej chciała przejść na drugą stronę, nie wiedząc nic o butach człowieczych. — Początkowo wszystko: moja praca, tryb życia, rozmowy w laboratorium i w klubie, ulica i te wszystkie sprawy, którymi ludzie zajmują się w czasie pokoju, wydawały mi się bardzo śmieszne i nic nie znaczące. Patrzyłem na ludzi i mówiłem sobie: „Co on wie? Cóż on może zrozumieć? Przecież nie leciał ze mną nocą tu czy tam ani nie spał w butach i w kombinezonie, czekając na alarm wzywający załogi do maszyn. Co on wie? Co inni wiedzą? Co może mnie z nimi łączyć?” A potem powoli to przeszło. Na pewno przeżywałeś to samo. Tamten świat zaczął blednąc, zacierać się, stał się podobny do sensacyjnego filmu, który na pewno kiedyś oglądałem, ale w którym przecież nie mogłem brać udziału ja, profesor chemii, członek Królewskiego Towarzystwa, spokojny badacz, zajęty maleńkimi procesami wewnątrz niedostrzegalnych pyłków materii. I wreszcie uwierzyłem w to. Ale to nie było jeszcze wszystko. Wartość tamtego świata, ostrość jego przeżyć i jego wspaniała, straszna barwa trzymały mnie nadal w sidłach. Nudziłem się nieustannie, nie umiałem sobie znaleźć rozrywek, które by mnie rozweselały, i wypoczynku, po którym byłbym wypoczęty. Nie przypuszczałeś tego, prawda? — spojrzał z ukosa na przyjaciela.
Szli teraz wąską ścieżką, która odbiegała prostopadle od lipowej alei i wiła się przez angielski park, zarośnięty krzewami i nie strzyżoną, wysoką trawą, przetykaną polnymi kwiatami.
— Nie — powiedział Alex szczerze. — Nie przypuszczałem tego. Wydawało mi się, że ty najłatwiej z nas wszystkich potrafisz powrócić do życia i cieszyć się nim. Nawet tam... wtedy... nie sprawiałeś wrażenia, jakbyś... jakbyś... to zanadto przeżywał... Bo, ja, widzisz, bałem się wtedy... okropnie się bałem, całymi latami... — Odetchnął głęboko.
— Boże! — Drummond przystanął. — A czy myślisz, że ja się nie bałem? Czy człowiek może nie bać się śmierci, jeżeli ciągle, codziennie jest na nią narażony? W pierwszej chwili to może być przygoda, później pasja, ale w końcu pozostaje tylko strach. Wiesz, myślę, że gdyby wojna nie skończyła się w maju, to chyba zwariowałbym w czerwcu. Byłem już zupełnie wyczerpany, zupełnie!
— Naprawdę?
— Daję ci na to słowo. Co dziwniejsze, byłem zawsze przekonany, że to właśnie ty, ty, który miałeś ciągle dobry humor i potrafiłeś żartować w najkoszmarniejszych sytuacjach... że ty się nie boisz. Tak strasznie ci zazdrościłem. Gdybym wiedział...
— To bardzo zabawne — powiedział Joe — że dopiero po tylu latach dowiadujemy się prawdy o sobie, chociaż tak długo wtedy żyliśmy pod jednym dachem i ciągle razem znosiliśmy dokładnie to samo.
— Myślę, że te wszystkie lata musiały minąć, żebyśmy mieli odwagę mówienia prawdy o tamtym swoim lęku. Wtedy trudno było o tym mówić.
— Tak. Wtedy trudno było o tym mówić. Znaleźli się w punkcie, gdzie ścieżka kończyła się wśród bezdroża kwiatów. Stała tam drewniana ławeczka, a przed nią niski kamienny stolik, pokryty zielonym mchem, na który padała ostra smuga słońca przedzierającego się wśród gałęzi jarzębiny. Usiedli.
— Ale jednak odnalazłeś sens życia — powiedział Alex w zamyśleniu. — Na pewno masz słuszność. Gdybym był tobą, też bym go chyba odnalazł. Masz cudowną żonę i wspaniały zawód, w którym zostałeś tym, co nazywają wielkim człowiekiem. Połączenie tych dwóch namiętności może na pewno dać szczęście. Myślę, że mnie wystarczyłaby nawet jedna z nich.
— A przecież i ty mogłeś sobie znaleźć z pewnością cudowną żonę — uśmiechnął się Drummond — i wierzę w to, że mógłbyś także ludziom powiedzieć wiele ciekawego o sobie i o nich w swoich książkach, gdybyś nie pisał tych kryminalnych łamigłówek. Nie. Nie dlatego odnalazłem sens życia. To pojęcie wynika, jak mi się wydaje, z prostego faktu, że człowiek budzi się rano i mówi sobie: „Chcę żyć. Jestem sobie potrzebny. To, co się ze mną dzieje, zajmuje mnie i mam zamiar z wszystkich sił wpływać na mój los”. Ze mną stało się to, kiedy już byłem żonaty i miałem jakie takie nazwisko w chemii. Obudziłem się pewnego dnia właśnie z takim przeświadczeniem, jakbym przestał czytać długą, męczącą książkę, która opisywała moje dotychczasowe myśli, a wziął do ręki inną, weselszą, prawie chłopięcą. I teraz jestem szczęśliwy, o ile człowiek dorosły może być w ogóle szczęśliwy. Wierz mi, że chciałbym żyć sto lat i dla każdego z tych lat umiałbym już znaleźć pełną treść. Wydaje mi się, że człowiek może zrobić dużo dobrego dla siebie i innych, jeżeli naprawdę chce. A ja chcę!
Joe Alex spojrzał na niego z wyraźnym zadowoleniem.
— Bardzo się cieszę! — powiedział szczerze. — Zazdroszczę ci, ale naprawdę bardzo się cieszę. Wierzę, że będziesz długo, długo szczęśliwy, oby jak najdłużej. — I jakby zawstydzony tym nagłym wybuchem serdeczności, wstał. Drummond także się podniósł.
— Ciekaw jestem — powiedział po dłuższej chwili — czy Parker też tak przez to przechodził?
— Nie wiem. — Alex wzruszył ramionami. — Jest osiem lat starszy niż ja. Był już dorosły, kiedy poznaliśmy się. Ja miałem dziewiętnaście lat, a ty, zdaje się, dwadzieścia dwa. — Drummond skinął potwierdzająco głową. — Był starszy od nas — ciągnął dalej Joe — i miał inny zawód. On już wtedy pracował w Scotland Yardzie. Do wojska przeszedł, zdaje się, trochę służbowo. Najlepszy dowód, że do zakończenia wojny nie wiedzieliśmy, gdzie pracował przed 1939 rokiem. Myślę, że tacy ludzie jak on, którzy ciągle mają do czynienia z najgorszą stroną ludzkiej psychiki, którzy muszą rozważać, czy i dlaczego ktoś popełnił taką czy inną zbrodnię, wytwarzają w sobie instynkt podobny do zwielokrotnionego przez ludzki intelekt instynktu psa gończego. Sam czasem tego doznaję, kiedy piszę i staram się wraz z moim fikcyjnym detektywem osaczyć i wykryć przestępcę. Ben mówił mi, że także to odczuwa, ten kategoryczny imperatyw, który każe mu nakładać na wszystkie codzienne myśli i czynności tę jedną nadrzędną myśclass="underline" o człowieku, którego musi schwytać... — Urwał. — Widziałem go niedawno — dodał. — Szczerze mówiąc, nie dalej, jak wczoraj wieczorem. Byłem z nim w teatrze i razem podziwialiśmy twoją żonę. Była zdumiewająca.