Pomyślawszy to wszystko Alex wstał cicho i korzystając z głębokiego cienia, rzucanego przez koronę plątana, wszedł w mrok lipowej alei.
Wrócił myślami do książki. Tak. To było znakomite rozwiązanie. Morderca miał wszystkie motywy zabójstwa pod warunkiem... Ależ tak! Trzeba będzie tylko ukazać dokładnie tło, na którym rozegrają się wypadki. Ten sam dom, podobni ludzie, to samo skrzyżowanie interesów i namiętności...
Rozmyślając zagłębiał się coraz dalej w park i odruchowo skręcił w tę samą ścieżkę, którą za dnia szedł z Drummondem. W pewnej chwili stanął. Znajdował się teraz na samym skraju parku, tuż przed punktem, gdzie ścieżka kończyła się przy owym stoliku i ławce, na której siedzieli po południu. Było bardzo ciemno. Gdzieś w górze odezwał się wielki ptak nocny. Huknął przeraźliwie i załomotał skrzydłami w gałęziach niewidzialnego, ogromnego drzewa. Potem zrobiło się zupełnie cicho.
Lecz Alex nie poruszył się. Byłby przysiągł, że przed chwilą doszedł go dźwięk słów wypowiadanych gwałtownym, przyciszonym szeptem. Spojrzał przed siebie, starając się zobaczyć coś w ciemności. Idąc nieomal na palcach, zrobił jeszcze kilka kroków do miejsca, gdzie zakręt ścieżki zakryty był kępą krzaków. Stanął za nimi i spojrzał. Światło księżyca padało wprost na powierzchnię stolika, kryjąc w cieniu ławkę. Ale nawet ten nikły blask wystarczył, żeby w białej plamie pośród mroku rozpoznał suknię Sary Drummond. Obok niej siedział jakiś człowiek, którego twarzy nie mógł rozróżnić.
Alex chciał cofnąć się natychmiast. Nie podsłuchiwał jeszcze nigdy w życiu i uważał za nikczemność wdzieranie się bez zaproszenia w cudze sprawy. Ale słowa, które usłyszał, zatrzymały go w miejscu.
— Wolałabym, żebyśmy wszyscy umarli: on i ty, i ja! — powiedziała Sara.
— Może i ja bym wolał. — To był Sparrow. Poznał od razu twardy, pozornie spokojny ton jego głosu. — To straszne, ale wydawało mi się, że mnie kochasz. Byłem idiotą.
— Och, Haroldzie... — W tym wykrzykniku kryło się tyle zmęczenia, że człowiek, do którego zwróciła te słowa, wstał.
— Wiem. Teraz wiem wszystko. Gdybym wiedział wtedy... Gdybym wiedział, że zostałem użyty tylko po to, żebyś mogła jeszcze raz sprawdzić, że żaden uczciwy człowiek nie może ci się oprzeć. Masz swoje piękne zabawy. Może są słuszne i uczciwe? Ale ja ich nie rozumiem. Ja... ja po prostu nie rozumiem ich. Zdradziłem żonę dla ciebie, zdradziłem jego, Iana... Jestem podły... Nie umiem już patrzeć ludziom w oczy, nie wiem, co mówię. Ale, niestety, kocham ciebie... A ty, ty kochasz jego. I mówisz mi to spokojnie. Teraz!
— Ale zrozum przecież... — powiedziała Sara. — Zrozum, że w życiu tak bywa. Może i ja myślałam, że... — Umilkła. Potem zdecydowanie, jak gdyby postanowiła przeciąć tę sytuację raz na zawsze i ponieść wszystkie konsekwencje, bez względu na to, jak trudne jej się wydadzą, powiedziała: — Słuchaj! Nie umiem ci powiedzieć nic więcej. Chciałam się z tobą tu spotkać, bo tak dłużej nie może być. Przyjechałam z Londynu, żeby ci to powiedzieć. Tak. Kocham Iana. Nigdy się go nie wyrzeknę. Zrobiliśmy błąd oboje. Ty... ty musisz wrócić do... Lucy, a ja... ja zapomnę. Nigdy ode mnie nie usłyszysz już słowa o tym, o naszych sprawach. Ani ja od ciebie. Musisz żyć, jakby nic się nie stało. Jakby to był sen. To jedyne wyjście. Wierz mi.
— Ale ja ciebie kocham! — Sparrow znowu wstał, jakby nie mogąc usiedzieć na miejscu. — Kocham ciebie i nie mogę tak żyć! Nie będę mógł patrzeć na ciebie codziennie, pamiętać i mówić sobie: „Wszystko to mi się śniło!” Po prostu nie będę mógł! — Urwał. — Coś musi się stać... — powiedział cicho, bardziej do siebie niż do niej. — Coś musi stać się ze mną, z nami, z nim. Pójdę do niego, powiem wszystko, a potem odejdę i nigdy go już nie spotkam!
— A czy pomyślałeś przy tym o mnie? — zapytała Sara spokojnie. — Czy sądzisz, że to najszlachetniejsze, co mężczyzna może zrobić: iść do męża swojej kochanki i donieść mu o tym?
— Co? — Sparrow roześmiał się cicho, niewesołym, szorstkim śmiechem. — Najszlachetniejsze? W tej sytuacji nic nie może być szlachetne. Już nigdy. Muszę pójść do Iana i muszę mu powiedzieć... że nie mogę z nim dalej pracować. A co mogę mu powiedzieć innego?
— Nie wiem. Tysiąc rzeczy, prócz tej jednej. Tego nie zrobisz, nie możesz tego zrobić. Chyba że chcesz się na mnie zemścić?
— A Lucy? — zapytał nagle jak chłopiec. — Przecież ona chyba wie?
— Co wie? — W głosie Sary było przerażenie.
— Wie, może domyśla się. Przecież ja... ja już od dawna zmieniłem się w stosunku do niej... Nie jestem aktorem. Nie umiem grać. Staram się być dla niej dobry, jak najlepszy, bo wiem, że jestem podły, ale chyba ona musi odczuwać, że... że... — Umilkł. Potem powiedział prawie ze zdumieniem: — Przecież doprowadziłaś do tego, że już jej nie kocham. Jak to się mogło stać?
Milczeli przez chwilę oboje.
— Haroldzie... — powiedziała Sara miękko i aż Alex przygryzł wargę, rozumiejąc, że teraz zacznie się wielka ofensywa tej wielkiej aktorki. — Haroldzie, przecież mówisz, że mnie kochasz... A ja nie mogę rzucić Iana. Zrozumiałam wszystko. Nie mogłabym być szczęśliwa z nikim, nawet z tobą... Tamto było... było cudowne i musiało się skończyć. Wszystko na świecie się kończy i wszystko pozostawia smutek. Ale czy to znaczy, że musimy być wrogami, że musimy szarpać się w pogoni za nieosiągalnym i nie będziemy chcieli zrozumieć, że i tak otrzymaliśmy więcej, niż nam było przeznaczone. Człowiek grzeszy. Wiem o tym na pewno więcej niż ty. Jestem słabsza niż ty. Przeszłam przez więcej upokorzeń i radości w moim życiu niż ty. Nie jestem już dziewczyną. Mam trzydzieści pięć lat. Chciałam być szczęśliwa. Myślę, że i tobie dałam trochę radości. Ale nie chciałam ranić, deptać i zabijać niewinnych. Ani Ian, ani Lucy nigdy nie mogą się o tym dowiedzieć. To nie ich wina i nie powinni być nieszczęśliwi. A przecież będą. Do jednej zbrodni przeciwko nim dołożymy drugą, gorszą nawet. To my musimy ponieść ten cały ciężar...