— No pewnie! — powiedział Alex. — Przecież ciągle jeszcze nie powiedziałeś mi tego, co chcesz powiedzieć.
— Ja? Tak. Oczywiście... — Parker zamilkł.
Winda miękko popłynęła w górę. Kiedy weszli, Alex wyciągnął z małej lodówki, ukrytej pomiędzy pełnymi książek półkami, dwie butelki i trzymając je w obu rękach pokazał inspektorowi.
— Koniak czy whisky?
— Whisky. Bez wody sodowej, jeżeli mogę prosić.
Usiedli. Alex nalał. Wypili w milczeniu. Alex nalał powtórnie. Inspektor przecząco potrząsnął głową.
— Myślę — powiedział z troską w głosie — o tym, że jedziesz do Drummondów, żeby pisać. Nie chciałbym ci przeszkadzać w tym. Nie mam właściwie prawa.
— Ben — Joe wstał — rozumiem, że kiedy jest się znakomitym detektywem, człowiek nie może zachowywać się zupełnie tak samo jak, powiedzmy, nauczyciel greki albo właściciel sklepu z zabawkami. Ale jeżeli wolno mi prosić, to proszę, żebyś nie zachowywał się jak postać z drugorzędnej powieści kryminalnej.
— Idiota! — powiedział inspektor szczerze i rozłożył ręce. — Ja naprawdę bardzo się martwię i naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć.
— Jeżeli zaczniesz mówić, dojdziemy w końcu do jakichś rezultatów. Tak mi się przynajmniej wydaje...
— Prawdopodobnie masz słuszność... — Inspektor wychylił szybko zawartość drugiej szklaneczki i znowu umilkł. Teraz Joe postanowił mu nie przerywać. Był naprawdę zaciekawiony. Mimo to jeszcze miał w oczach drobną, wyprostowaną sylwetkę kobiety na scenie. Wszystkie pachnidła Arabii...
— Gdyby nie to, że Ian Drummond, ty i ja byliśmy kiedyś przyjaciółmi i, jak myślę, jesteśmy nimi nadal, nigdy bym do ciebie z tym nie przyszedł — zaczął Parker. — To, co ci powiem, jest tajemnicą służbową. No, niezupełnie może, bo uzyskałem zgodę moich zwierzchników, aby mówić z tobą na ten temat... — Znowu urwał. Alex milczał nadal. — Nie wiem, czy mam słuszność, ale wydaje mi się, że Ian jest w niebezpieczeństwie... — powiedział wreszcie inspektor. — W dużym niebezpieczeństwie, nie mniejszym może niż wtedy, kiedy razem z nami latał nad Niemcami. Może nawet w większym, powiedziałbym, bo wtedy wiedzieliśmy, co nam grozi. Byliśmy uzbrojeni, czujni, wyszkoleni w zwalczaniu tego niebezpieczeństwa i mieliśmy tyle samo szans, co atakujący nas myśliwiec. Teraz jest inaczej.
Głowa Sary Drummond zniknęła z wyobraźni Alexa i na jej miejsce pojawiła się roześmiana twarz w oficerskiej, nasuniętej na bakier czapce. Taki był Ian wtedy. Niewiele się zmienił. Utył może trochę, ale ciągle wyglądał jak chłopak. Duży, genialny chłopak o uśmiechu, który rozbrajał wszystkich i nic dziwnego, że rozbroił także największą aktorkę Wielkiej Brytanii.
— Jak to? Ian?
— Tak. Jak wiesz, Ian jest chemikiem. Wiesz także, że zrobił to, co w innych zawodach nazywałoby się wielką karierą. Wśród uczonych nie używa się tego określenia. Ale Ian jest światową znakomitością w dziedzinie tworzyw syntetycznych. On i jego najbliższy współpracownik, Harold Sparrow, pracują w tej chwili nad syntezą siarki. Nie umiem powiedzieć o tej sprawie zbyt wiele, bo nie jestem specjalistą. Zresztą ty też nie jesteś. Ważne jest to, że ich badania mogą przynieść prawdziwą rewelację w sensie przemysłowym. Jeżeli to, nad czym pracują, przyniesie owoce, sprawa stosowania mas plastycznych rozrośnie się w krótkim czasie niesłychanie. Od syntetycznych tanich domków do leciutkich kuloodpornych pancerzy dla czołgów i absolutnie odpornych na wzrost temperatury kadłubów samolotów naddźwiękowych. Powtarzam ci tylko to, co usłyszałem. Oczywiście, jest to więcej niż tajemnica wojskowa... chociaż okazuje się, że zna ją zbyt wiele osób.
— Rozumiem.
— Myślę, że trochę już rozumiesz. I Drummond, i Sparrow są nie tylko naukowcami, ale i ludźmi interesu. Chociaż przeprowadzają badania pod wysokim protektoratem jednego z naszych na pół rządowych koncernów, nie zwierzają się nikomu. Mimo to sprawa wypłynęła na zewnątrz.
— Skąd wiesz?
— Stąd... — powiedział inspektor i wyciągnął z zewnętrznej kieszeni marynarki kopertę. — Wiedziałem, że o to zapytasz. Chcę ci to pokazać. Jeżeli tajemnica jest znana komuś zupełnie obcemu, nie ma powodu, żeby jej nie powierzyć tobie. Zresztą muszę ci zaufać.
Podał Alexowi list. Joe wyjął z koperty niewielką, zwykłą kartkę, pokrytą maszynowym pismem, i zaczął czytać półgłosem:
Do Scotland Yardu
Panu Ianowi Drummond i panu Haroldowi Sparrow grozi niebezpieczeństwo. Chodzi o ich badania. Są komuś bardzo potrzebne. Próbowano kupić. Teraz będą próbowali ich zmusić do milczenia. To straszne. Ratujcie ich!
Przyjaciel Anglii
Alex roześmiał się.
— To brzmi jak list napisany przez wariata, który przeczytał za wiele komiksów — powiedział szczerze. — Nie tak wyobrażam sobie ostrzeżenie serio. Dostajecie chyba codziennie setki takich listów. Na pewno grożą, że zabiją królową albo wysadza parlament, albo podłożą bombę pod obcą ambasadę. Takich maniaków są setki, może nawet tysiące. Nie. Nie przejmowałbym się tym.
— I ja nie — powiedział inspektor — gdyby nie kilka punktów, które to wykluczają. Po pierwsze: maniak, który by wiedział, na przykład, że dziś w nocy mamy wypróbować latającą łódź podwodną, byłby nie tylko maniakiem, gdyby termin był prawdziwy, a sprawę tej łodzi otoczono ścisłą tajemnicą.
— Chcesz powiedzieć, że zastanawia cię, skąd autor tego listu wie o pracy Drummonda i Sparrowa, tak?
— Tak. Po drugie, wie on także, że były próby pertraktacji z obu uczonymi. Prowadzili je przedstawiciele pewnego bardzo z nami zaprzyjaźnionego mocarstwa, które interesuje się, oczywiście, rozwojem wiedzy o tworzywach sztucznych. Próby penetracji były bardzo ogólnikowe i wydawało się, że tamci raczej coś zwęszyli, ale nie mają żadnej pewności, co właściwie nasi uczeni kryją w rękawie. Przedsięwzięliśmy jak najdalej idące środki ostrożności, bo chociaż przyjaźń międzynarodowa i pakty wiekuistej przyjaźni to rzeczy chwalebne, ale sprawa dotyczy pierwszeństwa na rynkach całego świata i olbrzymich sum patentowych. Kiedy się widziało w życiu to, co ja widziałem, wie się, że życie ludzkie jest tylko jedną z cyfr w równaniu. Niekiedy równanie wymaga, by ta cyfra była najważniejsza, wtedy człowiek staje się bezcenny. Ale kiedy indziej równanie nie wychodzi bez skreślenia tej cyfry i człowiek zostaje zmazany z tablicy tak dokładnie, jakby go na niej nigdy przedtem nie było. Nie chciałbym... nie chcielibyśmy, żeby Drummond i Sparrow zostali zmazani z tej tablicy tylko dlatego, że mocarstwo, będące naszym wielkim przyjacielem, posiada gałęzie przemysłu, które nie znoszą konkurencji. Ten list byłby może listem maniaka. Niestety, zawiera on zbyt wiele prawdy. Poza tym, i to jest trzeci punkt, który mnie niepokoi i każe traktować go poważnie: autor listu wie, że Drummond i Sparrow współpracują z sobą. Mało tego, wie, że praca ich w tym stadium, w jakim się znajduje, może zejść do grobu razem z nimi.