Późnym popołudniem wróciły do skalistego przylądka. Nie dostrzegły tam Fafnepto.
— Czy to tu wylądowała? — spytała Gunugul. Vaintè wyraziła pewność co do miejsca. — Zatem nadal poluje. Wszystkie czujemy radość-zadowolenie ze świeżego mięsa. Wyślę na brzeg pęcherze, byśmy mogły odpłynąć, gdy tylko wróci.
Vaintè patrzyła, jak załogantki wynosiły pęcherze i skakały z nimi do rzeki. Woda wyglądała na zimną, zalesiony brzeg kusząco. Zbyt już długo przebywa w zatęchłym wnętrzu uruketo. Po chwili ześlizgnęła się z grzbietu uruketo i popłynęła szybko na plażę.
— Podniecenie odkryciem — zawołała jedna z załogantek, wskazując na leżące w wysokiej trawie ciała pięciu dużych saren.
Vaintè podziwiała je, potem ujrzała wynurzającą się spomiędzy drzew Fafnepto. Okazała ona pilność rozmowy, gdy tylko Vaintè zaczęła podziwiać łupy.
— Chcę ci coś pokazać. Tędy.
— Czy wiąże się to z tymi, których szukamy?
— Nie. Ale to chyba ustuzou, o których mówiłaś. Są za tymi drzewami.
— Mogą być niebezpieczne!
— Już nie. Wszystkie są martwe.
Na drugim brzegu małej łączki nad potokiem stał skórzany namiot. Przed nim leżały na ziemi dwa duże ustuzou, trzecie mniejsze padło obok.
— Zabiłam je, nim mnie spostrzegły — powiedziała Fafnepto. — Mówiłaś, że mogą być niebezpieczne.
— Przeszukałaś tę budowlę?
— Tak. Nikogo tam nie ma. Wiele skór — i hèsotsan.
Jedno z ustuzou leżało twarzą do góry. Vaintè przewróciła z nadzieją drugie, lecz to nie był Kerrick. — Dobrze zrobiłaś, że je zabiłaś — powiedziała.
— Czy o tym kamiennym-zębie mówiłaś? — spytała Fafnepto, wskazując na włócznie w ręce martwego łowcy.
— To jeden ich rodzaj. Drugi wysyłają przez powietrze, prawie tak jak hèsotsan strzałki. Nie jest zatruty, lecz znacznie cięższy. To bardzo niebezpieczne zwierzęta.
— A więc na pewno nie ma w pobliżu szukanego przez ciebie uruketo.
— Mądra obserwacja. Będziemy szukać dalej.
Vaintè wracała na brzeg w głębokim milczeniu, jej ciało falowało od myśli. Wiedziała, że musi dalej szukać uruketo i Cór Życia wraz ze zdradziecką uczoną. Obiecała to Saagakel. A Fafnepto jest tutaj, by pomagać w poszukiwaniach. Ale nie będą szukać wiecznie. Rozmyślając nad tym, zrozumiała, że mało ją obchodzi, czy Enge ze swymi towarzyszkami żyje czy nie. Nie teraz, po zobaczeniu tych ciał na polanie. Widok martwych ustuzou usunął z jej myśli całe poszukiwanie. Teraz nie jest ważne. Naprawdę chodzi jej o znalezienie Kerricka.
Znalezienie i zabicie go.
— Pilna-doniosłość wiadomości dla Eistai — powiedziała fargi, drżąc z wysiłku zapamiętania tego, co miała przekazać, zrobienia tego jasno i zrozumiale.
Odchylona na swym miejscu Lanefenuu pochłaniała chciwie wielki kawał galaretowatego mięsa. Wokół siedziały półkolem doradczynie, wyrażając ruchami podziw dla jej wspaniałego apetytu. Eistaa odrzuciła kość i w skróconej formie kazała fargi mówić dalej. Stworzenie gapiło się, nic nie rozumiejąc.
Muruspe zwróciła się do fargi.
— Dostałaś rozkaz mówienia. Dokończ, co kazano ci powiedzieć. — Fargi zrozumiała nagle proste rozkazy, zaczęła szybko mówić, dopóki wszystko pamiętała.
— Ukhereb donosi o ważnym odkryciu. Prosi o przybycie Eistai.
Lanefenuu odesłała fargi, ciężko wstała, zażądała gestem wodo-owocu i oczyściła nim ręce.
— Prośba o me przybycie oznacza ważną sprawę — powiedziała. — Idziemy.
Po wyjściu z ambesed dwie doradczynie pognały przodem, oczyszczając drogę, reszta szła w tyle. Muruspe, efenselè i pierwsza doradczyni eistai, szła u jej boku.
— Czy wiesz, o co może chodzić? — zapytała ją Lanefenuu.
— Nie wiem więcej niż ty, Eistao. Mam jednak nadzieję, że Yilanè nauki odkryły jakieś ślady zabijających ustuzou.
— Ja też. Z mniej ważną sprawą Ukhereb sama by przyszła do ambesed.
Oczekująca Akotolp przywitała je w poszerzonym otworze w ścianie, wyrażając zadowolenie i zapowiedź radości.
— Przeprosiny od Ukhereb za prośbę-o-przyjście. To co chcemy pokazać, trudno jest przynieść wygodnie-szybko.
— Pokażcie mi natychmiast — oczekiwanie jest nie do zniesienia.
Akotolp prowadziła przez pogrążone w półmroku przejście, potem następnym otworem do ciemnej komory. Dopiero po zamknięciu wejścia mogły się rozejrzeć w słabej czerwonej poświacie wydzielanej przez klatkę owadów. Ukhereb trzymała mokry arkusz jakiejś białej substancji pokrytej ciemnymi znaczkami.
— Ten obraz zniknąłby po wystawieniu teraz na światło dzienne. Chciałam natychmiast pokazać go Eistai.
— Wyjaśnienie-ważności, znaczenie-niejasne — Lanefenuu nachyliła się, śledząc wskazujący kciuk Ukhereb.
— Obraz uzyskany z wysoka. To drzewa wokół polany. Tu i tu są budowle wzniesione przez zabijających ustuzou ze skór zwierząt. To grupa trzech ustuzou, tam są dalsze. Oraz tu i tu.
— Widzę teraz! Są takie brzydkie. Czy należą do tego samego rodzaju, co zabity w mieście?
— Tego samego. Popatrz na jasne futro na ich głowach, skóry, którymi się niżej wiążą.
— Gdzie są teraz?
— Na północ od miasta. Niezbyt blisko, na wyspie przy brzegu. Wkrótce będę miała dla ciebie inne obrazy, w tej chwili są wywoływane. Na jednym z nich jest chyba hèsotsan.
— Jeden z naszych hesotsanów — powiedziała gniewnie Lanefenuu. — Musimy zrobić z tym koniec. Dwa razy tu przyszli, zabijając Yilanè i zabierając hèsotsany. Trzeciego razu nie będzie.
ROZDZIAŁ XXIX
Dobrze było znów wędrować, choć powietrze między drzewami było parne, a obok mokradeł roiło się od kąsających owadów. Życie na wyspie było przyjemne, ale zaczęło zbytnio przypominać pobyt w dolinie Sasku. Sammady siedziały na miejscu i wyglądało na to, że zostaną dłużej. W przeszłości były polowania zimowe i letnie, na jesieni jagody i grzyby, wiosną świeże kiełki i korzonki. Wszystko to się zmieniło. Zwierzyny nigdy nie brakowało, owoce dojrzewały przez okrągły rok, żywności mieli aż w nadmiarze. Zmiany pór roku tkwiły jednak w krwi Tanu i czuli niepokój, gdy zbyt długo pozostawali na jednym miejscu. Teraz wędrowali w czwórkę na pomoc. Hanath i Morgil szli przodem, czasem zostawali w tyle, tropiąc zwierzynę, potem przyłączali się biegiem. Dla Kerricka i Armur wędrówka była wielką radością. Byli razem i to im wystarczało. Nie żałowali pozostawionych dzieci, bo w sammadzie były znacznie bezpieczniejsze niż na szlaku.
Kerrick żałował jedynie, że zbyt krótko pożegnał się z Nadaske. Odkładał to stale z dnia na dzień, miał zawsze tyle do zrobienia. Wreszcie nadeszła pora odejścia. Mógłby wyruszyć bez pożegnania, na pewno ucieszyłoby to Armun, ale stwierdził, że nie może tak postąpić. Nie znalazł Arnwheeta, pobiegł gdzieś z innymi chłopcami. Wszystko było już gotowe, na pakunkach z kamiennymi nożami piętrzyło się wędzone mięso i ekkotaz, Armun zabrała nawet trochę ubrań z charadisu. Mogli wyruszać. Wtedy Kerrick po prostu odwrócił się i poszedł na brzeg, nie zwracając uwagi na wykrzykiwane pytania. Zrobił to, co musiał.