— Mówisz w imieniu mojej eistai. Popłyniemy do Alpèasaku.
Mulisty nurt rzeki nie podobał się enteesenatom i po zawróceniu skakały radośnie, wpadając do wody w bryzgach piany. Wróciwszy na ocean, popłynęły wzdłuż brzegu na wschód. Choć nadal na płetwie stały obserwatorki, to posuwano się teraz znacznie szybciej. Mijały przeszukane poprzednio zatoczki i wysepki, lecz trzymając się głębszej wody. Gunugul umieściła na mapie prądy i teraz pozwalała uruketo płynąć z nimi z dala od brzegu. Raz straciły brzeg z oczu na całe trzy dni. Gdy ujrzały go ponownie, były zielony od tropikalnych drzew. Fafnepto dołączyła do Vaintè na płetwie, wyrażając poznanie barwami dłoni.
— Znam to wybrzeże. Po opuszczeniu wyspy płynęliśmy tędy na pomoc.
Vaintè potwierdziła.
— Chyba masz rację, a wobec tego jesteśmy bardzo blisko Alpèasaku.
— Czy miasto leży nad oceanem?
— Nad oceanem i nad rzeką. Są tam wielkie plaże, ciepłe wody, zatrzęsienie zwierzyny. Nie jest równie stare co inne miasta Yilanè, lecz w swej młodości ma wiele świeżości-uroku, jakiego brakuje innym miejscom.
Obserwatorka została wezwana na dół. Nikt nie słyszał ich rozmowy, a Fafnepto chciała się czegoś dowiedzieć.
— Nigdy nie byłam w otoczonym-morzem Ikhalmenetsie.
— I nigdy nie będziesz. Pokrywa go śnieg zimy, wszystkie z niego odeszły.
— I są teraz w Alpèasaku. Rządzi nimi teraz Lanefenuu, tak jak ty kiedyś — potwierdziała Fafnepto. — Porozmawiam z Lanefenuu i dowiem się o twojej obecności. Przedtem chciałabym mieć o niej więcej informacji, o niej i o tobie, o tym, co może się zdarzyć przy waszym spotkaniu.
Vaintè wyraziła zrozumienie.
— Co do ostatniego, to nie wiem. Ja nic nie zrobię i nic nie powiem. Na pewno jednak ona bądzie miała wiele do powiedzenia. Sama stwierdziłaś, że eistaa nikogo nie słucha. Ta kazała mi oczyścić miasto z zapaskudzających ją ustuzou. Zrobiłam to. Ścigałam je i zabijałam uciekające. Miałam wszystkie między kciukami, mogłam wybić je do nogi — gdy eistaa mnie powstrzymała. Byłam posłuszna jej poleceniu, ale i niezadowolona. Najlepiej to określę, mówiąc, że była niezadowolona z mego niezadowolenia.
— Delikatność-sytuacji zrozumiana. Stosunki eistai z eistaa są trudne. Więcej o to nie zapytam. — Chciała coś dodać, lecz z dołu przyszła członkini załogi i na tym zakończyły rozmowę. Wkrótce potem dotarły do Alpèasaku i nie miały okazji do niej wrócić.
Vaintè nie pragnęła więcej widzieć Alpèasaku, lecz nie miała wyboru. Stojąc na płetwie, patrzyła na znajomy krajobraz. Na tę piaszczystą plażę przybyło uruketo po ich ucieczce z płonącego miasta, nowe drzewa wyrosły na miejsce spalonych. To tu opuściła Alpèasak, tu widziała śmierć Stallan. Patrzyła na umieranie swego miasta. Teraz widać rzekę — wytarte drewno nabrzeży i ciemne kształty uruketo. Odeszła stąd po raz drugi, nigdy nie sądziła, iż powróci. Uczyniła to jednak, choć wbrew własnej woli. Nie okazywała ani trochę tego zamętu myśli, stojąc mocno i nieruchomo. Tkwiła tak nadal, gdy dołączyła do niej Fafnepto, a Gunugul kierowała uruketo do brzegu. Wreszcie uderzyło ono o nabrzeże, gdzie mogło się najeść.
Po raz pierwszy Fafnepto była bez hèsotsanu, bo nie można wchodzić z bronią do obcego miasta. Zwykle szłaby bez ozdób, lecz jako wysłanniczka eistai miała ramiona wymalowane w metalowe mostki Yebéisku.
— Chciałabym, Gunugul — powiedziała — byś na razie została w uruketo. — Gunugul okazała posłuszeństwo poleceniu, gdy Fafnepto spojrzała jednym okiem na Vaintè. — Ty też w nim zostaniesz.
Vaintè zaprzeczyła ostro.
— Nie kryję się w ciemnościach. Nie znam lęku. Pójdę z tobą do ambesed, bo także jestem wysłanniczka Saagakel. Fafnepto przyjęła to.
— Prowadź więc, bo na pewno znasz drogę.
Zeszły z płetwy i stanęły na porytym drewnie nabrzeża. Stała na nim dowódczyni innego uruketo, z którą Vaintè kiedyś płynęła. Na widok Vaintè wyraziła wstrząs i zmieszanie i jej nie powitała. Ta odwróciła się z zimną wzgardą i trzymając tak ramiona, weszła do miasta. Gapiące się fargi cofały się przed nimi, potem szły z tyłu. Vaintè dostrzegła znane sobie Yilanè, lecz tego nie okazywała. One także nie, bo wiedziały o jej sporze z eistaa. Żadna Yilanè nie szła za nią tak jak fargi.
Poznawała wszystko, bo miasta się nie zmieniają. Tam, za pierwszymi kadziami z mięsem, jest strzeżone hanalè. A ta szeroka, słoneczna droga wiedzie do ambesed. W nim zaszła pewna zmiana, bo Lanefenuu pragnęła sobie przypomnieć porzucony Ikhalmenets. Dwa samce, otoczone i pilnowane przez strażniczki, rzeźbiły gruby pień drzewa miasta. Widać już było szczyt głównej góry na opuszczonej wyspie. Lanefenuu osobiście doglądała pracy i odwróciła się dopiero wtedy, gdy podeszły bardzo blisko, a Fafnepto wydała najgrzeczniejszy z dźwięków prośby-o-słuchanie.
— Witam obcą — powiedziała Lanefenuu i przerwała, poznawszy Vaintè przy boku Fafnepto. Pierś zapłonęła jej szkarłatem, wargi odsłoniły zęby w geście gotowości-do-jedzenia.
— Przyszłaś tu Vaintè — ośmieliłaś się wejść do mojego ambesed!
— Przybyłam tu na rozkaz Saagakel, eistai Yebéisku. Rządzi mną teraz.
— Więc rzeczywiście zapomniałaś, że kiedyś ja tobą rządziłam. Wygnałam cię z Gendasi* i z Alpèasaku, zabroniłam na zawsze się pokazywać. Mimo to wróciłaś.
Pierś jej straciła już barwę, szczęki zaciskały się mocno, każdy ruch ciała wyrażał zimny gniew. Vaintè nic nie odpowiedziała, dopiero Fafnepto śmiało przerwała ciszę.
— Jestem Fafnepto. Saagakel, eistaa Yebéisku przysłała mnie do Gendasi* z misją. Przynoszę ci jej pozdrowienia. Lanefenuu spojrzała przelotnie na Fafnepto.
— Przywitani cię, Fafnepto, i porozmawiam z tobą na osobności, gdy tylko rozprawię się z tą wyganą-która-powróciła.
— Nikt się ze mną nie rozprawi. Chciałam, by wiedziano o mojej obecności, teraz wracam na uruketo Yebéisku. Poczekam tam na ciebie, Fafnepto.
Zewsząd dobiegły jęki, a najbliższe fargi uciekały przed zimnymi głosami i jadowitymi ruchamu obu stron. Po wypowiedzeniu swych słów Vaintè stała chwilę nieruchomo, wyrażając postawę brak-strachu-zdecydowanie, potem wolno się odwróciła. Między zgromadzonymi Yilanè dostrzegła znajome rysy, lecz nie okazała tego w żaden sposób. Promieniując na równi siłą i nienawiścią przemierzyła powoli całe ambesed i zniknęła.
Fafnepto stała nieruchomo, czekała tak, aż Lanefenuu opanuje kipiący w niej gniew. Nim eistaa zdołała przemówić, skinęła po wodo-owoc, wypiła go i odrzuciła. Dopiero wtedy zwróciła jedno oko na gościa, drugim nieprzerwanie patrząc na wyjście z ambesed.
— Witam cię, Fafnepto — powiedziała wreszcie — przyjmuję cię tu jako wysłanniczkę Saagakel, eistai Yebéisku. Jaka misja sprowadziła cię poprzez ocean do mego miasta?
— Sprawa wielkiej wagi, kradzieży i zdrady, i tych, które mówią o życiu, choć są częściową śmiercią.
Lanefenuu nakazała grzecznie chwilowe milczenie. Fargi nie mogą słuchać ani nawet wiedzieć o tak ważnych sprawach. Skinęła kciukiem w stronę Muruspe, a gdy efenselè wystąpiła naprzód, wydała jej szybkie rozkazy.
— Wszystkie oprócz najwyższych są odprawione — rozkazała Muruspe ostrymi, ponaglającymi ruchami. — To ambesed ma być puste.
Lanefenuu odezwała się dopiero wtedy, gdy ostatnia przestraszona fargi wypadła przed wyjście.
— Czy mówiłaś o tak zwanych Córach Życia?
— Tak.