— Nagłość postanowienia rozstraja-smuci mnie. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Bardzo cieszy twa obecność. Pozostanie po tobie pustka.
— Wypełń ją myślami o Ambalasei, jak robią to wszystkie inne.
— Uczynię tak, oczywiście. Cieszę się także, iż uruketo zostanie zwrócone Yebéiskowi.
— Ta radość będzie musiała zaczekać, bo będę się trzymać z dala od Yebéisku i jego na pewno wściekłej eistai. Po zawiezieniu mnie do Entoban* uruketo wróci tutaj, by będziesz za nie odpowiedzialna.
— Przyjęcie odpowiedzialności z podziękowaniem.
— Musimy porozmawiać o jeszcze innej odpowiedzialności. Chodź.
Zamiast wejść do uruketo, Ambalasei podeszła do unoszącej się obok niego łodzi. Była teraz lepiej wyszkolona i sterowana naciskiem kciuków Ambalasei na zakończenia nerwów, wypłynęła gładko na rzekę. Uczona skierowała łódź na brzeg poza miastem, przywiązała do drzewa więzią przyczepioną do muszli.
— Znasz to miejsce? — zapytała.
— Niezapomniane. Zobaczyłyśmy tu pierwszych Sorogetso. Przychodziłam tu wiele razy poznając ich język. Odeszły. — Powiedziała to z pewnym smutkiem, choć nie żalem.
— Odeszły — i bardzo dobrze. Mają zapewnioną niezależność, ich wyjątkowej kultury nie wypaczą uczennice Ugunenapsy. Chodź tędy.
Ruchomy pień tkwił teraz stale na miejscu, jego konary zapadły się głęboko w muł. Przeszły nim i zaczęły się przedzierać wygodną niegdyś ścieżką, pokrytą obecnie wysoką trawą. Po wyjściu na zarośniętą polanę Ambalasei wskazała na zgniłe, zapadnięte szałasy Sorogetso.
— Musiałam zabrać stąd Sorogetso, by uchronić je przed wtrącaniem się twych wygadanych towarzyszek. Zagrażały ich kulturze. Są na pograniczu między posługiwaniem się materiałami a życiem. Wspaniała okazja dla uczonej do obserwowania-poznawania. Ale nie dla mnie. Wyszkolę innych, poślę do miejsca nad rzeką zamieszkanego przez Sorogetso. Dokończę mą pracę. Prowadzi to mnie do ostatniej przysługi wyświadczonej Ugunenapsie. Rozwiązania problemu, któremu poświęciłam pewną uwagę. Ciekawa propozycja. Ciągłość.
— Brakuje mi zrozumienia.
— Nie powinno. Mówiąc ostro — wraz z wami umrą i teorie Ugunenapsy.
— To aż zbyt prawdziwe i bardzo mnie trapi.
— To przestań się trapić. Rozwiązanie jest blisko.
Wyszły spomiędzy drzew na pustą plażę nad jeziorem. Ambalasei rozejrzała się i zawołała w najprostszej formie prośbę o uwagę. Potem usiadła na ogonie z westchnieniem wyczerpania. Enge wyrażała zdziwienie i niezrozumiałość.
W krzakach coś zaszeleściło i wyszła z nich mała, niedojrzała fargi.
— Razem — przekazała Ambalasei zmianami barw wnętrza dłoni.
— Razem — odpowiedziała fargi, podchodząc z wahaniem, po ujrzeniu Enge zadrżała i stanęła.
— Nie bój się — powiedziała wolno i wyraźnie Ambalasei. — Przyprowadź inne.
Enge mogła jedynie patrzeć na fargi w postawie zmieszania i nadziei.
— Fargi… tutaj? — spytała. — Taka mała. Czy to Sorogetso?
— Oczywiście. Jak dobrze wiesz, zabrałam stąd wszystkie dojrzałe i Yilanè. Najpierw zamierzałam zabrać je do innych, lecz wiążą się z tym pewne problemy. W jeziorze są inne, młodsze efenburu, które wynurzą się później. Nie chciałam za bardzo ingerować w ten naturalny proces. Potem dostrzegłam jedno proste rozwiązanie dwóch kłopotów naraz. Czy możesz mi powiedzieć jakie?
Enge, którą zatykało z emocji, ledwo mogła mówić.
— Ocalenie. Będziemy tu, gdy się wynurzą, nauczymy je mówić, weźmiemy do siebie, a potem przemówimy do innych, które wyjdą na plaże.
— To rozwiązuje ich problem. A drugi?
— Jesteś zbawieniem dla Cór Życia. Zapewniasz wieczne trwanie mądrości Ugunenapsy.
— Nie jestem pewna wieczności, lecz przynajmniej na razie. Rozumiesz, że nie możecie się z nimi krzyżować, prawda? Ich zmiany metaboliczne związane z narodzinami zbyt różnią się od naszych. Po ich dojrzeniu musicie pilnować, by Sorogetso łączyły się tylko z Sorogetso. Czy zdołasz zapanować nad żądzami swych Cór?
— Mamy jedynie żądze mądrości — nie masz się czego obawiać.
— Dobrze. Musisz również wiedzieć, że będzie to ciągłość jedynie kulturowa, a nie genetyczna. Pewnego dnia umrze ze starości ostatnia z dzisiejszych Cór. Pozostaną wtedy jedynie Sorogetso.
— Rozumiem, co masz na myśli i jeszcze raz zapewniam, że to nieważne. Przetrwa Osiem Zasad Ugenenapsy, tylko to się liczy.
— Dobrze. Nadeszła pora odjazdu. Skończyłam tu ważne prace. Wracam do pochlebstw cywilizowanych miast, szacunku dla eistai. I przyjemności zapomnienia strasznego imienia Ugunenapsy.
ROZDZIAŁ XXXII
Wymiana zajęła większą część pierwszego dnia, ciągnęła się też przez następny. Zbyt radowała Paramutan, bo szybko ją zakończyli. Hanatha i Morgila wkrótce opanował taki sam entuzjazm, żałowali bardzo, że przynieśli tak mało na wymianę. Potem ktoś podsunął myśl o świeżym mięsie. Wszystko inne zawieszono, a obaj łowcy chwycili łuki i pobiegli w puszczę. Paramutanie byli najlepszymi łowcami na oceanie, lecz na lądzie ustępowali Tanu. Powitali cztery świeżo upolowane sarny piskliwymi, głośnymi pochwałami.
Nastąpiła uczta, a po niej znów zaczęto wymianę. Jej zadowalający wszystkich wynik uczczono następnym obżarstwem. Kerrick siedział na jednej z wydm z dala od innych, pogrążony w głębokich myślach. Armun przyszła do niego, wziął ją za rękę i usadził przy sobie.
— Uczą się teraz nawzajem swych pieśni — powiedziała — choć nie mają pojęcia, o czym one mówią.
— Przydałoby się trochę porro, wtedy naprawdę mielibyśmy święto.
— Nawet o tym nie wspominaj! — Roześmiała się, bo obaj łowcy pokazywali teraz, jak wyglądają zapasy Tanu. — Zrywam się do ucieczki na samą myśl o Paramutanach pijących porro.
Rozległy się nowe krzyki i uderzenia, gdy Kalaleq pokazał, że mimo swego wzrostu Paramutanie są także dobrymi zapaśnikami.
— Odkąd tu jesteśmy, rozmyślam o wielu rzeczach — powiedział Kerrick. — Podjąłem ważne decyzje. Po pierwsze, chcę cię uszczęśliwić.
Chwyciła go ze śmiechem za ramię.
— Nie mogę być szczęśliwsza niż teraz, gdy jesteśmy razem.
— Niezupełnie. Wiem, że coś cię trapi, mówię ci więc, że z tym już koniec. Arnwheet ma wielu przyjaciół, lecz zmusiłem go do chodzenia ze mną na rozmowę z tym na wyspie. Nie znosisz tego. Już się nie uśmiechała.
— Tak. Jesteś jednak łowcą i nie mogę ci kazać robić to, nie robić tamtego. Postępujesz, jak musisz.
— Myliłem się. Po powrocie dopilnuję, by chłopak trzymał się z dala od tego, którego nazywasz maragiem. Jest on moim przyjacielem i lubię z nim rozmawiać, ale Arnwheet zrobi, co zechce. Jeśli zapragnie zapomnieć jak mówią murgu — wówczas zapomni.
— Ale przecież wiele razy mówiłeś, jak ważne jest, by to znał.
— Już tak nie myślę. Murgu się nie liczą. Byłem ślepy na prawdziwy wygląd świata. Wyglądam jak Tanu, lecz myślę jak murgu. Koniec z tym. Świat się nie zmienił, lecz patrzę teraz na niego inaczej.
Armun słuchała go w milczeniu, niczego nie rozumiejąc, lecz wiedząc, że mówi o sprawach niesłychanie dla siebie ważnych. Uśmiechnął się, widząc jej baczny, milczący wzrok, przyłożył palec do jej ust.
— Chyba źle tłumaczę. W myślach widzę wszystko wyraźnie, lecz nie potrafię dobrze tego przekazać. Rozejrzyj się, spójrz na Paramutanów, na ich wspaniałe rzeczy: ikkergak, poruszające nim żagle, pompę do wody, rzeźby — wszystko.