— Skoro więc wątpisz w to, co jest dla nas najważniejsze, to dlaczego nam pomagasz?
— Nie sądziłam, że kiedykolwiek zadasz to pytanie. Czy pytasz o to teraz, bo wreszcie zrozumiałaś, że nie podzielani waszych wierzeń, nigdy tego nie uczynię?
— Ambalasei jest wszechwiedzącą, wszechwidzącą. To rzeczywiście powód mego pytania.
— Odpowiedź jest prosta i oczywista — z mojego punktu widzenia. Jak wszystkie Yilanè nauki obchodzi mnie, jak działa życie, jak wiąże się w różnych formach, trwa, zmienia, umiera. Takie są Yilanè, były i będą. To mi wystarcza, lecz w przeciwieństwie do wszysztkich innych nie jestem zaślepiona. Chciałam badać was i waszą Ugunenapsę, ponieważ jako pierwsza zadała inne pytania. Nie jak wszystko działa, lecz dlaczego? Bardzo ciekawe. Pytanie „dlaczego?” pomagało mi w badaniach i spekulacjach. Jestem więc ci za nie wdzięczna. Choć może i za wszystkie wiążące się z tym trudności. Gdy Ugunenapsa spytała: „dlaczego?” po raz pierwszy w naszym świecie pojawiło się coś nowego. Pytanie „dlaczego?” legło u podstaw jej zasad, które z kolei zrodziły Córy Życia, a te wywołały nie kończące się kłopoty, odmawiając umierania zgodnie ze zwyczajami Yilanè. Wprowadziło to także zupełnie nowe podejście do tych zwyczajów. Skoro ma się poznać jakiś fakt, a sądzę, że to konieczne, wówczas nie dbam zupełnie o Ugunenapsę i jej teorię. Tak naprawdę pociągało mnie badanie ciebie.
Wstrząśnięta Enge wyraziła niezrozumienie, pragnienie wyjaśnień.
— Oczywiście, dostarczę ci ich. Pomyśl o naszych zwyczajach, o związkach łączących Yilanè. Eistaa rządzi, a wszystkie inne są jej posłuszne. Albo umierają. Fargi wychodzą z oceanu i są całkowicie lekceważone. Dostają jedzenie, i to tylko dlatego, że ich śmierć oznaczałaby zagładę wszystkich Yilanè, aie nic poza nim. Jeśli są wytrwałe, a na dodatek mają wolę i chęć nauki, wtedy staną się Yilanè i włączą do życia miasta. Większości się to nie uda. Odejdą i przypuszczalnie zginą. Trzeba więc powiedzieć, że wszystkie Yilanè mają dla siebie jedynie odrzucenie i śmierć. Ty jednak, Enge, obdarzasz je współczuciem i nadzieją. To coś nowego i bardzo niezwykłego.
— Nadzieja oznacza możliwość lepszego jutra. Nie rozumiem tego drugiego pojęcia.
— Nie spodziewam się tego, bo sama je stworzyłam, by opisać nowe pojęcia. Chodzi w nim o rozumienie nieszczęść innych, połączone z pragnieniem ulżenia w ich niedolach. To dlatego ci pomagałam. Zostań tutaj, siedź bezpiecznie w swym mieście i badaj dlaczego-życia. Wątpię, byśmy jeszcze się spotkały po moim odjeździe.
Było to zbyt nagle. Rozstanie nadeszło za szybko. A Ambalasei, ze swą zwykłą szczerością wskazała, iż niewątpliwie widzą się po raz ostatni. Enge poruszała ciałem, szukając słów i pozycji mogących wyrazić, co czuje, lecz nie mogła znaleźć niczego odpowiedniego.
Doszły nad wodę, a Enge nadal nie wiedziała, jak wypowiedzieć głębię swych uczuć. Wreszcie po prostu dotknęła kciuków Ambalasei, jakby była jej efenselè i odeszła. Ambalasei, nie odwracając się za siebie, chwyciła dłoń Setèssei i przy jej pomocy weszła na uruketo. Elem patrzyła na nie ze szczytu płetwy, gotowa do wydania rozkazu odbijania, gdy poprosiła o uwagę jedna z jej załogantek. Odwróciła się we wskazanym przez nią kierunku, patrząc z wielką uwagą.
— Pilność wysłuchania — zawołała do stojących niżej. — Widać coś daleko na rzece. Duże prawdopodobieństwo rozpoznania, że to uruketo.
— Niemożliwość — odparła Ambalasei, próbując coś dostrzec w oddali. — Setèssei, masz wzrok jak ptak drapieżny, co widzisz?
Setèssei wspięła się do połowy płetwy, przemówiła dopiero wtedy, gdy nabrała pewności.
— Jest tak, jak powiedziała Elem. Uruketo płynie w naszą stronę.
— Niemożliwość przypadkowego odkrycia. Jeśli na pokładzie jest szczupła Ukhereb lub gruba Akotolp, oznacza to bliższe zainteresowanie się moimi zapiskami. Niewątpliwie ich wyprawa badawcza. Odpływamy mimo to.
— Yilanè nauki są zawsze mile witane — powiedziała Enge, patrząc na nadpływające uruketo. — Będziemy się od nich uczyć — a może one nauczą się czegoś od nas.
W przeciwieństwie do Enge Ambalasei nie przyjmowała życia tak pokornie. Doświadczała już przedtem, że największe niespodzianki okazywały się najmniej przyjemnymi. Mimo tej świadomości zwyciężyła w niej ciekawość i nie dała Elem znaku wypłynięcia, patrząc jedynie podejrzliwie na zbliżające się zwierzę. Można już było dostrzec Yilanè na szczycie jego płetwy, choć za daleko, by ją rozpoznać. W życiu zbyt wielką rolę odgrywa przypadek.
Gdyby odpłynęła wczoraj, nie byłaby świadkiem przybycia uruketo. Teraz nie warto tego rozważać. Jak prawdziwa uczona czekała cierpliwie na nowe dowody, by stwierdzić, czy przybysze są mile widziani, czy też nie.
Rozstrzygnęła o tym Setèssei.
— Wśród stojących na płetwie jest znana ci z Yebéisku łowczyni o imieniu Fafnepto.
— Niemiła — stwierdziła stanowczo Ambalasei. — Dużo lepiej bym zrobiła, odpływając wczoraj. Po przybyszach z Yebéisku nie możemy się spodziewać niczego dobrego. Czy poznajesz inne?
— Dowódczynię uruketo, także z Yebéisku. Trzeciej nie znam.
— Ja ją znam — powiedziała Enge, a siła lęku i nienawiści w jej słowach wstrząsnęła Ambalasei, bo nigdy jej takiej nie słyszała.
— Zwie się Vaintè, kiedyś była mą efenselè, teraz jest odrzucona i pogardzana. Kiedyś była mądrą przywódczynią. Teraz idzie za nią tylko śmierć.
Patrzyły w ponurym milczeniu, jak ciemny kształt wznosi się i zbliża do nabrzeża, wysłając przed sobą uderzające o drewno drobne fale. Ambalasei zastanawiała się nad wejściem na własne uruketo i odpłynięciem, lecz zrozumiała, że już na to za późno, gdy Fafnepto uniosła hèsotsan. Nie można było zlekceważyć tego gestu. Ładunek uruketo był bardzo niemiły.
Fafnepto zeskoczyła na brzeg i ruszyła ku nim, trzymając mocno hèsotsan. Tuż za nią szła nieuzbrojona Vaintè. Ambalasei wyraziła odmowę i niechęć.
— Fafnepto, czy masz powód, dla którego przychodzisz w tak obraźliwy sposób i zwracasz uwagę na broń?
— Ważny powód, Ambalasei. Jest tu tylko jeden hèsotsan i ja go trzymam. Dlatego wydaję rozkazy. Saagakel, Eistaa Yebéisku, poleciła mi szukać was i znaleźć. Wrócić z uruketo, które zabrałyście bez jej zezwolenia.
— Myli się. Miałam jej zezwolenie na korzystanie ze zwierzęcia.
— Tak, lecz Saagakel uważa, że wykorzystałaś go w sposób sprzeczny z jej pierwotnym zamiarem.
— Sprawa do dyskusji. Jak sądzę, chcesz zabrać to zwierzę do Saagakel. Możesz je wziąć.
— Ciebie też, Ambalasei. Eistaa chciała i twego powrotu. Odmowa nie zostanie przyjęta.
Ambalasei wygięła się pogardliwie.
— Jeśli odmówię — zabijesz mnie, łowczynio?
— Tak. I wykorzystam umiejętności twej asystentki, każąc jej zakonserwować twoje ciało, bym mogła z nim wrócić na dowód wykonania zadania. Może Saagakel zawiesi twą wygarbowaną skórę na ścianach miasta.
— Cicho! — rozkazała Enge tak mocno, że Fafnepto okręciła się ze wzniesioną bronią. — Niedopuszczalne-żałosne, by równie mało warta istota zwracała się tak do uczonej klasy Ambalasei. Rozkazuję milczenie i natychmiastowe odpłynięcie uruketo.
Fafnepto trzymała broń w pogotowiu, patrząc zimno na Enge, oczekiwała jej ataku. Wystąpiła Vaintè okazując groźbę-niemożliwości.
— Ona jest niezdolna do przemocy — powiedziała. — To Enge, będąc Córą Życia-Śmierci, nie może nikogo skrzywdzić. Fafnepto opuściła hèsotsan, wyrażając pogardę.
— Więc to o niej mówiła eistaa. Nie potrzebujemy jej, nic nas nie obchodzi. Wróci tylko uruketo i Ambalasei. Takie mam rozkazy. Mam też zabić każdą, która stanie mi na drodze.