Выбрать главу

— Opowiedz jej — stwierdziła Vaintè z druzgocącą, odrzucającą pogardą. — Uczyniłam, co jej obiecałam, teraz zrobię to, czego sama pragnę. Już. Odpływaj!

Czekała znów w milczeniu, aż między uruketo a nabrzeżem pokazała się woda. Dopiero wtedy zwróciła się do Enge.

— To już zrobione. Teraz zajmijmy się przyszłością. Bardzo podziwiam to wasze piękne, świeże, nowe miasto. Musisz mi o nim opowiedzieć.

— Nic ci nie opowiem, nie będę z tobą rozmawiać, odrzucam cię, jak zrobiłam to już kiedyś. Nikt tutaj nie uzna twej obecności.

— Czy pojmujesz, jakie to będzie trudne? Nie rozumiesz, że od teraz ja wydaję rozkazy? Lata twego przywództwa nareszcie dobiegły końca. To władzy zawsze obie pragnęłyśmy, prawda? Musisz to przyznać teraz, gdy skończyła się twa potęga. Kierowałaś tymi błądzącymi istotami i wiele spośród nich przez ciebie zmarło. Jak i ja jesteś jednak bardzo silna. Twoje przywództwo przeniosło je w końcu przez ocean i wzniosło miasto. Koniec z tym. Teraz ja rządzę. I nic zupełnie nie możesz na to poradzić. Teraz ja będę rozkazywać, a ty słuchać mych poleceń. — Uniosła wycelowany hèsotsan. — W innym razie to przemówi za mnie. Wierzysz mi?

— Wierzę. Choć może jako jedyna. Ale wierzę ci.

— Dobrze. No to ja opowiem o tym mieście, niewątpliwie nowym i świeżo wyrosłym. Przybyłaś tu, a ta mądra uczona, Ambalasei, wyhodowała dla ciebie miasto w miejscu wszystkim dotąd nieznanym. Ponieważ nie było tu eistai, zaczęłaś głupio myśleć o nim jako o swoim mieście, mieście Cór Śmierci. Już nim nie jest. Teraz ja jestem eistaą. Jeśli to miasto ma jakąś nazwę, nie chcę jej słyszeć. Ponieważ nazywam się Vaintè, łowczyni-radości, chcę „muru” na znak trwałości mego miasta „tesi” — zdobycia i zachowania radości. To miasto nazywa się odtąd Muruvaintesi, miejsce, gdzie radość jest na zawsze upolowana i zachowana. Czy nie jest to najwłaściwsza nazwa?

— Jest tak niewłaściwa, że natychmiast ją porzucam, jak my wszystkie. Zostaw nas.

— Nie! Jest moje — a wy nie możecie się mi sprzeciwić. Albo możecie. Powinno to być dla ciebie łatwe. Masz ostatnią szansę, Enge. Walcz o odzyskanie władzy! Zabij mnie, Enge — a miasto znów stanie się twoje. Ale czyniąc to, utracisz, oczywiście, wszystko to, w co sądzisz, że wierzysz! Widzisz, Enge, jak dobrze cię znam. Jak postawiłam cię w położeniu bez wyjścia. Przegrywasz tak czy inaczej.

Enge poczuła, że zaczyna płonąć, że rozwiera szeroko kciuki, ogarnęło ją przemożne pragnienie złapania i zabicia tej gorszycielki, która zniszczy wszystko, w co wierzy, czemu poświęciła całe swe życie.

Wiedziała jednak, że ulegając tym nagłym pragnieniom, zniszczyłaby się sama.

Czuła nadal gniew, lecz zamknęła go w głębi siebie, opuściła ręce i odeszła.

— Mądra decyzja — stwierdziła wygięta triumfalnie Vaintè. — Przemów teraz do swych Cór i każ im zajmować się miastem w czasie swojej nieobecności. Nie mają wyboru, prawda? Będą pracować jak zawsze, lecz teraz dla mojego miasta, a nie swojego. Przypomnij im, że w razie odmowy i oporu wszystkie zginą, a wtedy na ich miejsce sprowadzę fargi. Idź im to powiedzieć, a potem wracaj. Odpływamy do Gendasi*, bo przed przekształceniem tego miasta mam jeszcze do wykonania ostatnie zadanie. Bardzo chcę, byś była przy znalezieniu i zabiciu ustuzou Kerricka. Chcesz tam być. Prawda?

Gniew i nienawiść płonęły teraz głęboko w Enge, widać je było tylko w jej oczach. Patrzyła długo na Vaintè, potem odwróciła się i wolno odeszła. Vaintè przywołała uwagę załogi uruketo.

— Kto tu dowodzi? — zapytała.

— Ja — odpłarła Elem — ale służę Ugunenapsie, a nie tobie. Uruketo tu pozostanie. Możesz teraz mnie zabić.

— Tak łatwo się nie wymkniesz, dowodząca. To nie ty umrzesz, lecz twoje głupie towarzyszki. Za każdą odmowę wykonania mego rozkazu zabiję jedną z nich. Zrozumiałaś?

Elem wyraziła zmieszanie i niewiarę, niemożliwość dokonania.

— Jest możliwe — stwierdziła Vaintè. — Akotolp, zastrzel jedno z tych ohydnych stworzeń, pokazując innym siłę mego zdecydowania.

— Nie! — krzyknęła Elem, występując naprzód i stając przed uniesioną bronią Akotolp. — Uruketo wypłynie, jak rozkazałaś, żadna nie umrze. — Spojrzała na leżące obok ciało Fafnepto. — Jeden trup wystarczy.

Enge szła sztywno do miasta, ciągłe wstrząśnięta przybyciem Vaintè. Tego dnia przeszła do najwyższych nadziei do najgłębszej rozpaczy. Spotkała na drodze dwie Córy, które zadrżały od bólu w jej ruchach. Zatrzymała je i rozkazała.

— Powiedzicie wszystkim, by przyszły teraz do ambesed. Katastroficzne wydarzenia.

Wieści rozeszły się szybko, a ona szła wolno, zatopiona w myślach. Zebrały się jeszcze przed jej przyjściem i przemówiła do nich w całkowitej ciszy. Gdy skończyła opowiadać, rozległy się jęki bólu, które przeszły w krzyki rozpaczy, po przekazaniu, co je czeka.

— Chciałabym powiedzieć wam, byście miały nadzieję. W tej chwili nie mogę.

— Opuścimy miasto — powiedzała Satsat. — Pamiętam Vaintè, jakże mogłabym ją zapomnieć? Jak Ugunenapsa jest wcieleniem życia, tak ona śmierci. Musimy opuścić miasto. W przeciwnym razie zginiemy.

Enge wyraziła zrozumienie.

— Mówisz tak ze strachu. Vaintè choć straszna, jest jednak tylko jedną Yilanè. Nie możemy umierać przy najmniejszym niepowodzeniu. To nasze miasto. Spróbuje uczynić je swoim, lecz będziemy się temu opierać milczeniem i pracą. Nie będziemy mówić do niej, lecz do fargi, które tu sprowadzi. Jeśli pojmą słowa Ugunenapsy, staną się takie jak my i zwyciężymy. Proszę was tylko o zachowanie wiary w to, cośmy zrobiły i co nam jeszcze pozostało do uczynienia. Zostańcie tutaj. Pracujcie ciężko. Po naszym powrocie będziecie może musiały pracować jeszcze ciężej, nie mamy jednak wyboru. Jeśli naprawdę chcemy wypełniać nauki Ugunenapsy, nie pozostaje nam nic innego.

Satsat, Omal i Efen wiedziały, co je czeka. Znały Vaintè, gdy była eistaą Alpèasaku, przed zniszczeniem miasta. Wiedziały, do czego jest zdolna. Podeszły i dotknęły kciuków Enge jak jej efenselè, a inne patrzyły na to w milczeniu. To, co łączyło je wszystkie, dzięki czemu zaszły tak daleko, odkąd po raz pierwszy skupiły się dla wypełnienia woli Ugunenapsy, uspokajało teraz Enge, a nawet dodawało sił na przyszłość.

— Dziękuję wam za pomoc. Dziękuję wam za coś nowego, o czym dziś usłyszałam po raz pierwszy — za współczucie. Tego słowa użyła mądra Ambalasei dla opisania nowego uczucia, jakie Ugunenapsa dała Yilanè. Zapamiętani je i wy pamiętajcie po moim odpłynięciu. Choć wydaje się, że nie ma nadziei — mam ją jednak. Może jeszcze się nam poszczęści.

Po tych słowach odeszła i podążyła miastem na brzeg rzeki. Wszystkie były już w uruketo z wyjątkiem czekającej Vaintè.

Enge nie miała jej nic do powiedzenia, ledwo ją zauważyła. Wspięła się na płetwę i powiedziała do stojącej tam Elem.

— Możesz odpływać, gdy tylko będziesz gotowa. Rób, co ci każą, bo to stworzenia wielkiej przemocy i śmierci.

— Będzie, jak mówisz. — Padł na nie cień Vaintè, lecz Elem zlekceważyła go tak samo jak Enge. — Nieważne, dokąd idziemy dzisiaj, bo jutro i w jutro jutra podążać będziemy ścieżką Ugunenapsy.

ROZDZIAŁ XXXV

Rozstanie było radosne, bo na sposób Paramutan. Wszyscy wiedzieli, że okazanie smutku przed wyruszeniem mogłoby jedynie sprowadzić największe nieszczęścia, zamiecie, katastrofę. Hanath i Morgil byli bardzo zadowoleni z wyników wymiany, jak Paramutanie śmiali się mimo przemoczenia, gdy pomagali im zepchnąć ikkergak na morze. Fale były wielkie i nieraz ich zalewały, nim łódź zdołała wypłynąć. Kalaleq jako ostatni wsiadł na pokład, silne dłonie wyciągnęły go z wody, chwytając za ręce i ogon.