Wiedział, że odejdą przed następnym zmierzchem. Wiedział też, że gdy inne sammady udadzą się w puszcze, by tam polować, Herilak się od nich odłączy. Wyruszy na wschód, nad ocean, potem skieruje się na południe, w stronę miasta murgu. Nie dysponuje swym życiem, złoży je w ręce Kerricka.
Dopiero przed samym świtem zmęczenie zamknęło oczy Kerricka. Długo siedział bezczynnie przy wygasłym ognisku i wpatrywał się w jezioro. Patrzył na spokojne wody, gwiazdy wędrujące powoli po niebie, wcielone w nich tharmy zmarłych wojowników. Przesuwały się wytrwale nad jego głową, by wreszcie zniknąć w wodach jeziora. Zasnął, gdy zaszedł również księżyc i jezioro pociemniało.
Obudził się nagle bladym świtem, gdy ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał Darras.
— Co się stało? — Ledwo zadał to pytanie, zatykał go strach.
— Musisz zaraz przyjść. — Odwróciła się i odeszła, a on pobiegł za nią, minął ją i odrzucił skórzaną połę zamykającą wejście do namiotu.
— Armun!
— Wszystko dobrze — dobiegł z mroku jej głos. — Nic się nie stało. Chodź zobaczyć swą córkę.
Odsunął połę szerzej i w słabym świetle ujrzał uśmiech Armun.
— Tak się martwiłam, bałam się bardzo, że dziecko będzie miało takie usta jak ja, ale teraz strach minął.
Opadł przy niej, nagle osłabły z ulgi i odsunął futra zasłaniające twarzyczkę dziecka. Było pomarszczone i czerwone, z zamkniętymi oczkami, cicho łkało.
— Choruje — coś jej jest!
— Nie. Wszystkie dzieci tak wyglądają zaraz po urodzeniu. Za chwilę pójdziemy spać, ale najpierw nadaj jej imię. Brak imienia to wielkie niebezpieczeństwo dla dziecka.
— Jak ją więc nazwiemy?
— To ty musisz zdecydować — powiedziała stanowczo. — Jest twoją córką. Musisz nadać jej imię. Dziewczęce imię, ważne dla ciebie.
— Armun, to imię wiele dla mnie znaczy.
— Niedobrze, nie może być dwóch Armun. Najlepiej nadać imię kogoś ważnego, lecz już nieżyjącego.
— Ysel — to imię pojawiło się samo, nie przywoływane. Od wielu lat o niej nie myślał. — Umarła, ja przeżyłem. Vaintè ją zabiła.
— To więc bardzo dobre imię. Skoro umarła po to, byś ty mógł żyć, to nie ma ważniejszego imienia. Ysel i ja pójdziemy teraz spać.
Słońce grzało mocno, powietrze pachniało świeżością, zaczynał się nowy dzień, wszystko było jak należy. Kerrick poszedł radośnie nad jezioro, by się tam umyć i pomyśleć o planach na dziś. Czeka ich jeszcze wiele pracy przed odejściem. Ale odejdą, gdy tylko pozwoli na to stan Armun. Sama wybierze ten dzień. Muszą być na to przygotowani. Opryskał wodą twarz, obmył ją całą. Otarł oczy przedramieniem i zobaczył między drzewami pierwsze promienie słońca, zaczynały grzać piasek.
Spokojne ciało Imehei leżało w wodzie. Nadaske siedział przy nim w typowym dla Yilanè bezruchu.
Dzień stracił swój urok. Kerrick podchodził powoli, w milczeniu, nic też nie mówił, gdy stanął nad nieruchomym Imehei, oddychającym powoli przez na wpół otwarte usta. Narastały w nich i pękały banieczki śliny. Nadaske skierował na Kerricka jedno oko, potem je odwrócił.
— Pragnienie mówienia — oznajmił Kerrick i czekał, aż Nadaske znów na niego spojrzy.
— Odejdziemy za kilka dni. Zapolujemy, zostawimy wam mięso.
— Nie trzeba. Pozielenieje i zaśmierdnie. Będę łowił ryby, starczy ich dla nas obu. Dlaczego nie odchodzicie teraz?
Armun i dziecko, a tu nieprzytomny Imehei obarczony wbrew swojej woli jajami; podobieństwo tych sytuacji było niepożądane i Kerrick nie chciał go przywoływać.
— Czas jest nieodpowiedni, musimy się przygotować, zgromadzić pożywienie.
Nadaske umilkł i Kerrickowi nie pozostawało już nic do zrobienia, nic do powiedzienia. Wrócił powoli do obozowiska Tanu. Ortnar już nie spał, nadzorował Harla przymocowującego groty do strzał.
— Będziemy ich potrzebować — powiedział Ortnar. — Podczas łowów w drodze nie zawsze można odzyskać wystrzelone. Teraz, gdy dziecko już się narodziło, możemy wyruszać.
— Dopiero gdy Armun odzyska siły. Musimy jednak wszystko przygotować, by wyruszyć, gdy tylko ona będzie mogła. Powinniśmy się teraz zastanowić, dokąd pójść?
— Mocniej, zaciskaj rzemyk mocniej, bo stracimy grot. Pomóż sobie zębami. — Ortnar przesunął się w stronę pomocy, wskazał brodą. — Tylko tam możemy iść. Znam dobrze ten szlak. Wiem też, gdzie będziemy mogli siedzieć, póki starczy nam śmiercio-kijów. Nie możemy iść z nimi na pomoc, bo zginą w śniegach. Nie powinniśmy też pozostawać w pobliżu miasta murgu. Pokażę ci, co wymyśliłem. Grotem włóczni wyrysował na piasku linię, potem dźgnął w jej dolny koniec. — To brzeg oceanu, a tu jest miasto murgu. My jesteśmy tutaj.
Narysował na piasku kółko oznaczające jezioro. Potem przesunął włócznię wzdłuż linii i wskazał brzeg.
— Znam to miejsce. Kiedyś tam polowaliśmy. Leży na północ od jeziora w tej samej odległości co jezioro od miasta. Czy to dostatecznie daleko?
— Mam nadzieję. Blisko czy daleko, znajdą nas, jeśli tylko zechcą. Gdy to nastąpi, będziemy mogli uciec w śniegi i zostawić ich z tyłu. Co tam jest?
— Rzeka ze słoną wodą, a dalej laguna pełna latających ptaków. Jeszcze dalej leży wyspa. Za nią jest następna cieśnina i leżąca wzdłuż oceanu wąska wyspa. Myślałem o niej. Możemy wybić wszystkie niebezpieczne murgu na dużej wyspie. Jest tam wiele zwierzyny i ryb. Duża wyspa nie leży na pełnym morzu. Choćby pływające stworzenia murgu wyruszyły wzdłuż brzegu, a nawet wylądowały, to nie odnajdą nas. To najlepsze, co mogłem wymyślić.
— Nie potrafiłbym zaplanować niczego lepszego. Pójdziemy tam — gdy tylko Armun będzie mogła. Przedtem musimy upolować zwierzynę i uwędzić mięso, przygotować ekkotaz. Im mniej czasu podczas drogi stracimy na łowy, tym szybciej znajdziemy się na miejscu.
Z namiotu rozległ się nagle głośny płacz dziecka. Arnwheet podbiegł do Kerricka i zmartwiony chwycił go za rękę. Łowca uśmiechnął się do syna i pogładził jego splątane włosy.
— Nie martw się. Wszystkie niemowlaki tak wrzeszczą. Masz teraz siostrę. Ona musi być bardzo silna, skoro tak krzyczy. Arnwheet popatrzył powątpiewająco, ale się uspokoił.
— Chciałbym pomówić z przyjaciółmi.
Mówiąc „przyjaciółmi” poruszył ramionami, wypowiadając to słowo w yilanè. Niewątpliwie bardziej go interesowali niż siostrzyczka.
— Dobrze, idź do nich. Nadaske się ucieszy. Nie pogadasz jednak z Imehei. Śpi w wodzie. Tak robią tylko Yilanè, trudno to wytłumaczyć.
— Zapytam Nadaske, może zdoła mi wyjaśnić. „Może zdoła” — pomyślał Kerrick, potem odwrócił się i otrząsnął ze zmartwień. Mają tu wiele do zrobienia.
ROZDZIAŁ V
entankè ninenot efendasiaskaa gaaselu
Wszyscy zamieszkujemy Miasto Życia.
Tego dnia po przebudzeniu Ambalasei nie czuła się wypoczęta, lecz równie zmęczona co poprzedniego wieczoru, gdy zamykała oczy. Nie ucieszyło jej to, wiedziała, że nie jest już młodą fargi wyszła świeżo z morza. Nie jest także młodą Yilanè pełną soków życia. Była stara i po raz pierwszy poczuła się staro. Ile trwa życie Yilanè? Nie wiedziała. Kiedyś próbowała to zbadać, lecz musiała uznać swe niepowodzenie. Nawet najważniejsze sprawy nie zostawały zapisywane, a żadna Yilanè nie odważała się określić bliżej swego wieku. Ambalasei przez dziesięć lat prowadziła notatki, poznając upływ każdego roku dzięki przemianom gwiazdozbiorów na nocnym niebie. Ale niektóre spośród obserwowanych przez nią Yilanè opuściły miasto, inne umarły, aż w końcu utraciła zapiski. Kiedy to było? Nie wiedziała — nie zapisała nawet tego.