— W naturze Yilanè nie leży notowanie upływu czasu — powiedziała, a następnie sięgnęła po wodo-owoc i napiła się do syta.
Była jednak stara. Pazury jej pożółkły, skóra przedramion zwisała w fałdach. Musi stawić temu czoła. Jutro jutra będzie takie samo jak wczoraj, lecz któregoś z tych juter ona już nie będzie podziwiać. Na świecie będzie o jedną Yilanè mniej. Nikogo to nie obejdzie, oprócz niej, a ona już nie będzie mogła się tym przejmować. Zacisnęła szczęki niezadowolona, że tak ponure myśli mroczą ranek słonecznego dnia, wyciągnęła rękę i naparła silnie na wiszącego na ścianie gulawatsana. Stworzenie wydało przeraźliwy, radujący ją wrzask i zaraz potem do uszu Amabalasei dobiegły odgłosy spiesznych kroków Setèssei.
— Ambalasei wcześnie zaczyna pracę. Czy odwiedzimy dziś Sorogetso?
— Nie. Nie będę pracować. Poświęcę ten dzień na rozmyślania, wygrzewanie się w słońcu, przyjemności rozważań.
— Ambalasei jest najmądrzejszą z mądrych. Fargi trudzą swe ciała, jedynie Ambalasei potrafi pracować myślami. Czy mam pomalować twe ramiona w delikatne wzory na znak, że nie wytężasz swych kończyn?
— Doskonała myśl-właściwość pomysłu.
Wychodząc spiesznie po naczynia i pędzle Setèssei obejrzała się i z radością ujrzała Ambalasei sadowiącą się na słońcu.
Usiadła na ogonie i odpoczywała w cieple. To bardzo dobrze. Zaraz jednak drogę zagrodziła jej chuda, znana aż za dobrze Yilanè.
— Słyszałam wielki hałas z miejsca, gdzie Ambalsei pracuje-śpi. Chcę z nią pomówić — powiedziała Far‹.
— Zabronione-niewłaściwe-zgubne — odparła Setèssei z dodatkiem kontrolerów zdecydowania i polecenia.
— To ważna sprawa.
— Jeszcze ważniejsze jest to, by dziś nikt nie przeszkadzał Ambalasei. Przekazuję jej rozkaz. Czy zamierzasz go nie posłuchać?
Far‹ chciała coś powiedzieć, lecz przypomniała sobie wybuchy gniewu Ambalasei i zmieniła zdanie wyrażając przeczenie.
— Świetnie — powiedziała Setèssei. — Zawiadom teraz wszystkie, które spotkasz, że nikt nie może zbliżyć się do wielkiej Ambalasei ani z nią mówić, dopóki na niebie wisi słońce.
Słońce było bardzo przyjemne; Ambalasei odpoczywała radując się jego ciepłem. Dopiero po pewnym czasie poczuła lekkie dotknięcia na ramionach ł otworzywszy oczy, spojrzała z zadowoleniem na kładzione na nie wzory.
— To bardzo ważny dzień, Setèssei. Zaprzestanie pracy fizycznej, przystąpienie do myślenia już dało znaczące wyniki. Muszę teraz przyjrzeć się wyhodowanemu przeze mnie miastu i zwrócić uwagę na jego bujność.
— Rozkazałam stanowczo, by nikt ci nie przeszkadzał w czasie spaceru.
— Jesteś doskonałą asystentką, Setèssei. Zgadujesz moje życzenia, nim je sobie uświadomię.
Setèssei opuściła głowę w pokorze, jej pierś płonęła barwami. To pamiętny dzień, bo nigdy dotąd Ambalasei tak do niej nie mówiła. Zadowalało ją przyjmowanie prac, zgoda na pomoc.
Po zaspokojeniu pragnienia Ambalasei z wymalowanymi ramionami zaczęła spacer po mieście Ambalasokei, które stworzyła na tym wrogim brzegu. Gdy szła po nim, oceniając jego wzrost, nikt się do niej nie zbliżał ani nie odzywał.
Rdzeń miasta tworzył gruby pień środkowego drzewa. W zasięgu jego konarów i korzeni rosły, splatały się i rozprzestrzeniały na wszystkie strony setki innych form życia. Czerpana przez korzenie woda przed dotarciem do baldachimu z liści była gromadzona przez wodo-owoce, czerpana przez inne rośliny i symbiotyczne zwierzęta. Ambalasei kroczyła po żywej wyściółce podłogi, utrzymywanej w czystości przez żyjące pod nią żarłoczne owady. Widziała ogrodzone sady owocowe, w których żerowały małe stadka elinou. Wolny spacer doprowadził ją nad brzeg potężnego basenu, w którym spoczywało uruketo, przyglądające się jej tępo okiem otoczonym kościstym pierścieniem. Dotarła aż do ciernistego wału, kwitnącego teraz i rozrosłego, stanowiącego grubą zasłonę broniącą przed wszelkimi napastnikami.
Następnie odwróciła się od wody i wzdłuż żywego wału przeszła przesmykiem na drugi brzeg. Trwał właśnie połów, wyciągano na brzeg sieć z gigantycznym węgorzem. Powoli skręcał swe cielsko, lecz oszołomiony trucizną dostarczoną przez Ambalasei nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa. Stamtąd uczona zawróciła ponownie do miasta, mijając zamknięte drzwi. Zatrzymała się na ich widok i dłuższą chwilę spoczywała nieruchomo na ogonie. Patrząc na nigdy nie otwierane drzwi, natychmiast zrozumiała ich znaczenie i powędrowała w myślach daleko. Słońce powoli przesuwało się po niebie, aż cień drzewa objął Ambalasei i poczuła chłód. Pobudziło to ją, przeszła ponownie na słońce. Po ogrzaniu się ruszyła dalej. Przeszła obok gaju, w którym między drzewami rosły dzikie owoce. Tam zatrzymała się, rozmyślając o ich znaczeniu, nowości. Rzeczywiście, po raz pierwszy ujrzała tu kwiaty hodowane tylko dla ich piękna, co zdarzało się w innych miastach Yilanè. Może bardzo poważne Córy uważały kwiaty za rodzaj malowideł ramion, za coś lekkomyślnego i nieważnego. Uczona wróciła powoli do ambesed. Zastała je pustym, choć jako serce miasta, winno tętnić życiem. W najcieplejszym miejscu nasłonecznionej ściany, gdzie zwykle zasiadała eistaa, widniała jedynie szorstka kora. Jeszcze wolniejszym krokiem przeszła ambesed i oparła się plecami o korę w tym właśnie wybranym miejscu. Stała zatopiona w myślach, aż zwrócił jej uwagę jakiś ruch. Skierowała oko na przechodzącą Yilanè.
— Uwaga na słowa! — krzyknęła chrapliwie. Zaskoczona Yilanè stanęła i spojrzała na uczoną.
— Nie wolno ci przeszkadzać…
— Przeszkadzasz mi, że mówisz-nie-słuchasz. Milcz i zważaj na polecenie. Natychmiast znajdź Enge. Powiedz jej, że konieczna jest jej obecność. Idź.
Córa Życia zaczęła mówić o zasadach Ugunenapsy na temat wydawania rozkazów, lecz rozmyśliła się na widok budzącej smutek postawy Ambalasei, zamknęła usta i szybko odeszła.
Ambalasei odprężyła się i zaczęła radować rozmyślaniem, brakiem pracy fizycznej. Wreszcie wyczuła jakiś ruch. Stała przed nią Enge, zginając ramiona w geście przyjmowania poleceń.
— Sprowadzisz je, Enge. Nadeszła pora decyzji. Chcę się spotkać z tą garstką Cór, która ma dość rozumu, by myśleć o przyszłości miasta. Podam ci imiona tych, które pragnę widzieć.
— Trudność wykonania polecenia, wielka Ambalasei. Córy Życia są we wszystkm równe. Muszą wspólnie podjąć decyzję.
— Zrobisz, jak będziesz chciała. Ale najpierw porozmawiam, z kim chcę. Czy widzisz trudności w przygotowaniu tego?
— Tak, lecz stanie się tak, jak poleciłaś.
— Jakie trudności?
— Córy coraz oporniej wypełniją twe rozkazy, wydawane, jakbyś była eistaa. Mówią, że miasto już wyrosło…
— Oszczędź mi ich zdania. Wiem dobrze, co myślą, i dlatego właśnie chcę spotkać się z tymi, które sama wybiorę. Jesteś wśród nich ty, moja asystentka Setèssei i Elem, dowodząca uruketo i szanująca wiedzę. Oraz Far‹, reprezentująca myśl Ugunenapsy w sposób najbardziej uproszczony i sporny. Czy są jeszcze jakieś rozumne, które chciałabyś zaprosić?
— Tak, jeśli się zgodzisz. To najbliższa mi Efen, a także Omal i Satsat, które jako jedyne oprócz mnie ocalały spośród Cór zesłanych do Alpèasaku.
— Niech tak będzie. Nakaż im przyjść natychmiast.
— Poproszę je o przybycie, nalegając na pośpiech — powiedziała Enge i wyszła.