W zapadłym pełnym napięcia milczeniu wszystkie oczy obróciły się na dowodzącą uruketo. Wstała ona i jakiś czas tkwiła z opuszczoną w namyśle głową. Potem przemówiła.
— Idę za Ugunenapsą każdą drogą, którą mi wskaże. Idę również za nauką i podążam jej ścieżkami. Przywiodły nas tu Ugunenapsą i nauka, obie wcieliły się w Ambalasei, która dała nam to miasto i umożliwiła w nim życie. Enge i wszystkie inne tu obecne są na tyle mądre, by oceniać słowa Uguenenapsy. Uczynię, co postanowią, bo nie umiem tu decydować. Dlatego poprowadzę uruketo i będę chronić Ambalasei, gdy będziecie rozważały naszą przyszłość. Nie słuchajcie Far‹, uważam, że się myli, a Ambalasei mówi prawdę. Znajdźcie taką drogę na jutro, którą będzie mogła kroczyć i Ambalasei, i Ugunenapsą. Oto, co miałam do powiedzenia, a teraz odchodzę.
Odwróciła się i opuściła ambesed. Setèssei pośpieszyła za nią, bo podróż wymagała wielu przygotowań. Ambalasei odeszła bardziej statecznym krokiem, odwracając się przed wejściem, bo zawsze musiała mieć ostatnie słowo.
— Córy Rozpaczy, trzymacie swą przeszłość między kciukami. Sądzę, że zginiecie, bo jesteście zbyt głupie, by żyć. Udowodnijcie, że się mylę. Jeżeli zdołacie.
Lanefenuu, eistaą Ikhalmenetsu, siedziała na swym honorowym miejscu w ambesed, pod wielką płaskorzeźbą ukazującą uruketo wśród fal. Nie była szczęśliwa. Ani trochę. To jej ambesed, jej miasto, jej wyspa. Wszystko, na co zwróciła oczy, było jej. Kiedyś czerpała z tego radość, teraz psuło to jej humor. Spojrzała zza ściany ambesed na drzewa rosnące na stokach dawno wygasłego wulkanu. Aż do zaśnieżonego szczytu, całego w bieli pomimo żaru lata. Nienawiść wygięła i wykrzywiła jej ciało, aż malujący jej ramiona Elilep musiał się szybko odsunąć. Drugi samiec drżał lekko na widok siły uczuć Lanefenuu, trzymając tacę z farbami.
Dostrzegła to i spojrzała nań jednym okiem, potem znów na wierzchołek góry. Pociągający samiec, wrażliwy. Może wziąć go teraz? Nie, nie dziś, nie tego ostatniego dnia.
Teraz drżał i Elilep, aż nie był w stanie kierować pędzelkiem.
— Dokończ malowanie — rozkazała Lanefenuu. — Chcę mieć na piersi górę i ocean, ukazane z najdrobniejszymi szczegółami.
— Wielka Eistao, słyszałem, że dzisiaj opuszczamy wyspę.
— Tak. Musimy stąd odpłynąć. Wsiądziemy na ostatnie uruketo.
— Nigdy nie płynąłem uruketo, boję się. Lanefenuu wskazała na swą pierś i dała znak porzucenia nierozsądnego lęku.
— To dlatego, że jesteś prostym samcem, wyłowionym z morza i wychowanym w hanalè, jak to powinno być. Nigdy nie opuściłeś tej wyspy i rozkazuję ci porzucić strach. Udamy się do miasta Alpèasak, większego od Ikhalmenetsu, obfitującego w nowe-smaczne zwierząta, z odpowiedniej wielkości hanalè.
Słowa Lanefenuu nie uspokoiły Elilepa, jak większość samców wrażliwego na odczucia innych.
— Skoro to dalekie jest takie wspaniałe, to dlaczego Eistaa okazuje gniew i żal?
— Gniew na biel zimy wyganiającej mnie z mego miasta. Żal, że muszę je opuścić. Dość na tym. Już po wszystkimn. Na brzegu odległego Gendasi* oczekuje nas nowe miasto, gród złotych plaż. Dużo lepsze od tej skały na oceanie. Idziemy.
Wstała i ruszyła przez ambesed, a oba samce pędziły w tyle. Szła z uniesioną głową, pełna dumy i mocy. Może i dobrze, że opuszcza na zawsze to ambesed, w którym została upokorzona przez ustuzou, uległa jego żądaniom. Na to wspomnienie pstryknęła palcami, wiedziała jednak, że nie miała innego wyjścia. Zginęły dwa jej uruketo. Nie miała wyjścia. Najlepszym było zakończenie konfliktu. Dość już padło ofiar. Nie doszłoby do tego, gdyby odrzuciła rady Vaintè. Silne uczucie wykrzywiło jej ciało.
Stanowiły cząstkę przeszłości i zapomni o nich, tak jak o tym mieście i wyspie.
Uruketo czekało, wszystkie inne już odpłynęły. Kazała samcom wejść na pokład, sama ruszyła za nimi, nie zdołała jednak powstrzymać się przed odwróceniem. Zieleń na dole, biel u góry.
Rozwarła szeroko usta w silnych uczuciach — i zamknęła je z kłapnięciem. Dość. To już minęło. Jej miastem jest teraz ciepły Alpèasak. Zima może sobie opanować Ikhalmenets. Już jej to nie obchodzi.
Mimo to stała samotnie na czubku płetwy, aż wreszcie Ikhalmenets zapadł w morze i zniknął jej z oczu.
ROZDZIAŁ VI
Es alithan hello, man fauka naudinzan. Tigil hammar ensi tharp i theisi darrami thurla.
Gdzie idzie sarna, tam i łowca. Strzała nie zdoła zabić zwierzęcia pasącego się w następnej dolinie.
Sanone nie pochwalał takich zgromadzeń. Sasku postępowali inaczej. Mandukto pracowali głowami, a nie rękoma, rozmyślali o Kadairze i skutkach jego czynów, a także o innych ważnych sprawach. Tylko oni zbierali się, rozważali i decydowali, gdy dochodziło do potrzeby rozważań i decyzji. Cóż za bałagan panuje, gdy każdy może wyrazić swe zdanie. Nawet kobiety!
Żadnej z tych myśli nie dało się wyczytać z jego pomarszczonej, ciemnej twarzy. Tchnęła spokojem i niczego nie zdradzała. Sanone siedział ze skrzyżowanymi nogami przy ognisku, słuchał i patrzył, lecz nic nie mówił. Jeszcze nie teraz. Miał prawo tu być, choć był Sasku, a nie Tanu i rozumiał, dlaczego siedzi poza kręgiem łowców, wśród kobiet. Malagen poczuła jego wzrok i odsunęła się głębiej w ciemność. Patrząc na nią, Sanone nie zmienił miny, lecz nozdrza zadrgały mu z niepokoju, gdy obok przebiegły wrzeszczące dzieci, obsypując go piaskiem. Otrzepał się i spojrzał na Herilaka, który wstał, by zabrać głos.
— Wiele zrobiliśmy. Wycięliśmy nowe tyczki do włóków, naprawiliśmy rzemienie uprzęży. Mięso już się uwędziło. Zrobiliśmy już chyba wszystko, co należało. Powiedzcie, jeśli o czymś zapomnieliśmy.
Wstała Merrith, demonstrując obraźliwe gesty próbującym ją powstrzymać łowcom. Wysoka i silna jak łowca żyła samodzielnie po śmierci Ulfadana.
— Mówisz o opuszczeniu doliny Sasku. Ja pomówię o zostaniu w niej.
Siedzące za nią kobiety milczały, łowcy głośno wyrażali niezadowolenie. Zaczekała, aż się uspokoi, by mówić dalej.
— Łowcy mają usta w niewłaściwym miejscu — ich słowa brzmią jak pierdnięcie. Jest tu dobre jedzenie, na wzgórzach można polować. Po co mamy odchodzić?
Kilka kobiet krzyknęło potwierdzająco, zaczęła się gorąca, bezładna dyskusja. Sanone słuchał tego z kamienną twarzą, nie zdradzając swych myśli. Herilak czekał na próżno, by się uspokoili, a potem krzyknął, żądając ciszy. Posłuchali go natychmiast, bo dowodził nimi w wojnie z murgu i dzięki niemu przeżyli.
— To nie miejsce do omawiania takich rzeczy. Tanu nie zabijają Tanu. Prawdą jest także to, że Tanu nie rządzą Tanu. Łowcy, którzy zechcą odejść, odejdą. Ci, którzy zechcą zostać, zostaną.
— Tylko łowcy? — zawołała bezczelnie Merrith. — Kobiety nie mają już nic do powiedzenia?
Herilak opanował zdenerwowanie, miał nadzieję, że przynajmniej jedna z nich nie pójdzie za jej słowami.
— Kobiety porozmawiają ze swymi łowcami, razem zdecydują, co zrobią. Zgromadziliśmy się tutaj, bo ci spośród nas, którzy chcą opuścić dolinę, muszą wszystko przygotować…
— Jest tu ktoś, kto nie chce odchodzić — powiedziała Merrith, przepychając się przez tłum. Zatrzymała się i obejrzała. — Chyba że nie chcą tu naszej obecności. Co powiesz, Sanone, mandukto wszystkich Sasku?