— Chętnie cię tam powitamy. Rozwiązanie jest już możliwe, choć mamy pewien kłopot… Ambalasei westchnęła ciężko.
— To żadna niespodzianka. O co chodzi?
— O Far‹ oraz jej słuchaczki i naśladowczynie.
— Tego też można się było spodziewać. Co robi to wstrętne stworzenie?
— Zebrała swe towarzyszki i poszły razem do Sorogetso.
— Co takiego?
Każdy zdolny do tego fragment ciała Ambalasei zapłonął szkarłatem, pulsował barwą jak rozszalałe serce. Przestraszona Enge cofnęła się o krok, dając słabe znaki zagrożenia-dla-zdrowia. Ambalasei głośno kłapnęła szczękami.
— Wydałam polecenia, rozkazałam stanowczo. Sorogetso mają opuścić miasto i nigdy do niego nie powrócić. Nikomu nie wolno się z nimi kontaktować. Za nieposłuszeństwo groziłam opuszczeniem miasta i jego zniszczeniem. I co teraz słyszę!
Enge ugięła się pod nawałą uczuć, próbowała coś powiedzieć, aż wreszcie uzyskała zezwolenie Ambalasei, która tak bardzo się wściekała, że nie była w stanie mówić.
— Rozumiałyśmy ten rozkaz, uznałyśmy go i przestrzegałyśmy. Far‹ odmówiła jednak wypełnienia twych poleceń, stwierdziła, iż odrzucając władzę eistai, musi odrzucić i twoją. Skoro ceną posłuszeństwa jest miasto, to należy je opuścić. Zabrała z sobą swe uczennice. Poszły do Sorogetso. Zamierzała tam żyć, tak jak one, nawrócić je na wiarę w Ugunenapsę i wznieść w dżungli prawdziwe miasto Ugunenapsy.
— I tak się stało? — Ambalasei zdołała się trochę opanować. Okazała też, że zna zawczasu odpowiedź na swe pytanie.
— Nie. Far‹ jest ranna, lecz mimo to nie wraca. Niektóre z nią zostały, pozostałe wróciły.
— Zapędź natychmiast te nieposłuszne istoty do pracy przy zabijaniu-czyszczeniu-przyrządzaniu węgorzy. Będą się tym zajmowały, póki nie wyznaczę im innych zadań. Co chyba nigdy nie nastąpi. Idę do Sorogetso.
— To teraz niebezpieczne.
— Nie boję się niczego!
— Chcę ci jednak powiedzieć o naszych sukcesach.
— Dopiero po załatwieniu tej sprawy. Każ Setèssei, by do mnie przyszła z naczyniem leczniczym. Natychmiast.
Jedna z młodych łodzi urosła już na tyle, by unieść dwie pasażerki. Ułatwiłoby to podróż, gdyby nie fakt jej słabego wyszkolenia. Młóciła mackami i wystrzeliwała wodę, spoglądając na Setèssei, która bezlitośnie ściskała zakończenie nerwów. Płynęły zygzakami wzdłuż przesmyku, poza wały ochronne. Gniew Ambalasei powoli opadał, cieszyła się, że ma czas na ochłonięcie. Potrzebuje teraz chłodnego rozumowania, a nie zapalczywości. Mimo to tak mocno ściskała hèsotsan, że ten zaczął drżeć. Miał ją ochronić przed zwierzętami, lecz chętnie użyłaby go przeciwko Far‹. Nie posłuchała ścisłych rozkazów, przeszkodziła w obserwacjach naukowych. Tym razem posunęła się stanowczo zbyt daleko. Enge powiedziała, że jest ranna. Ambalasei miała nadzieję, że śmiertelnie. Może by tak przyspieszyć jej koniec, wstrzykując do krwi truciznę, a nie środek uśmierzający ból?
W puszczy panowała głęboka cisza. Setèssei przymocowała niespokojną łódź do brzegu i ruszyła ścieżką z nastawioną bronią. Na małej ocienionej plaży nad jeziorem, jeszcze przed pniem umożliwiającym dostęp do Sorogetso, natrafiły na małą grupkę Yilanè. Trzy pochylały się nad czymś i odskoczyły ze strachem, gdy Ambalasei zawołała głośno, żądając uwagi. Patrzyły na nią, drżąc z lęku.
— Za nieposłuszeństwo i przyjście tutaj zasługujecie na śmierć, zniszczenie, poćwiartowanie. Jesteście niegodziwe i głupie. Powiedzcie mi zaraz, gdzie jest najnikczemniejsza i najgłupsza spośród was, ta, którą zwą Far‹, choć powinna nosić imię Ninperedapsa, wielka nieposhiszna-niszcząca.
Drżąc ciągle, rozstąpiły się, ukazując leżące na ziemi ciało Far‹. Na jej ramieniu tkwił przesiąknięty nefmakel. Widząc jej zamknięte oczy, Ambalasei poczuła wielką radość na myśl, że może już zmarła.
Było inaczej. Far‹ poruszyła się, zadrgały jej powieki, spojrzała na Ambalasei wielkimi oczyma. Ta nachyliła się nad ranną i powiedziała najbardziej jadowitym tonem, jaki znała:
— Miałam nadzieję, że już nie żyjesz.
— Mówisz jak eistaa. Odrzucam cię w imieniu Ugunenapsy, jak odrzucam wszystkie inne władczynie.
— To dlatego nie posłuchałaś mych rozkazów?
— Rozkazuje mi jedynie duch Ugunenapsy. Ambalasei wolno i boleśnie oderwała nefmakel, sycąc słuch jękiem Far‹.
— A po co Ugunenapsa wysłała cię do Sorogetso?
— Bym głosiła prawdę tym prostym stworzeniom. Bym poprowadziła je do Ugunenapsy i zapewniła mi przyszłość. Gdy ich młode fargi wyjdą z wody, również dowiedzą się o Ugunenapsie. Tak będzie.
— Będzie? Stworzenie, które cię ugryzło, miało brudne zęby i zakaziło ranę. Zamierzasz więc mówić im o Ugunenapsie. Czyżbyś znała ich język?
— Kilka słów. Nauczę się dalszych.
— Nie, jeśli będę miała coś do powiedzenia. Co cię ugryzło? Na to pytanie Far‹ odwróciła się, zawahała przed odpowiedzią.
— Samiec, nazywa się chyba Asiwasi.
— Eeasassiwi, ty Córo Tępoty! — ryknęła Ambalasei z wielką radością. — Nie potrafisz nawet wymówić jego imienia, a zamierzasz prawić mu kazania o Ugunenapsie. Struno-nóż, nefmakel, środek bakteriobójczy — nakazała Setessei. — Widać też, że twoje nauki niezbyt go obeszły. Wrażliwe stworzenie, chyba nie doceniałam jego rozumu. Wyleczę i opatrzę tę ranę, dam ci antybiotyk, a potem zabiorę stąd, nim poczynisz nieodwracalne szkody.
— Pozostanę. Nie możesz mnie zmusić…
— Nie mogę? — Ambalasei nachyliła się tak bardzo, że dyszała gniewem prosto w twarz Far‹. — Patrz. Twe wyznawczynie zaraz cię wezmą i zabiorą do miasta. Jeśli odmówisz, chwycę hèsotsan i je zastrzelę. Potem zastrzelę ciebie. Czy masz co do tego jakieś wątpliwości?
Jeśli nawet żywiła je Far‹, to nie jej towarzyszki. Nim zdołała coś odpowiedzieć, chwyciły ją jak najłagodniej i poniosły ścieżką pomimo jej słabych sprzeciwów.
— Okazało się, że to mimo wszystko bardzo dobry dzień — oznajmiła Ambalasei z radością, wyciągając ręce, by Setèssei mogła je oczyścić wielkim nefmakelem.
Podczas powrotu do miasta łódź zachowywała się z większym posłuszeństwem, więc w nagrodę Setèssei dała jej kilka ryb. Enge ponownie czekała ich na brzegu.
— Wróciła Far‹ i powiedziała mi o twych groźbach. Czy naprawdę byś je zabiła?
Ambalasei niewłaściwie zrozumiała troskę Enge.
— Stawiasz życie swych wstrętnych Cór nad przetrwaniem rasy Sorogetso?
— Nie o nie się martwię, i nie o Far‹. Wstrząsnęło mną, że wybitna uczona, Yilanè o ogromnych osiągnięciach, mogła rozważać morderstwo.
— Tak się zezłościłam, że o mało nie odgryzłam jej głowy. Gniew jednak mija i wtedy wraca rozsądek. Nauka zamiast przemocy. Być może nie skrzywdziłabym żadnej z nich, lecz śmierć groziła im naprawdę. Zapomnijmy teraz o tych Córach Zniszczenia, miałaś mi powiedzieć coś ważnego i radosnego.
— Z wielką chęcią to przekażę. Musisz wpierw zrozumieć Osiem Zasad Ugunenapsy…
— Muszę?
— Oczywiście. Czy przed wgłębieniem się w naukę o komórkach nie opanowałaś wiedzy o ciele?
— Napomnienie przyjęte — westchnęła Ambalasei, siadając na ogonie i wdychając bryzę. — Słucham-uczę się.
— Pierwsza zasada wynikła ze zrozumienia prawdy, która zawsze istniała. Mówi ona, że żyjemy pomiędzy Kciukami Efeneleiai, Ducha Życia.
— Ugunenapsa musiała mieć lepsze oczy niż ja, bo podczas badań biologicznych nie natknęłam się nigdy na Efeneleiaę.