Niebo zaczęło się chmurzyć, zanosiło się na deszcz. Na północy opadają już liście, zbliżają się pierwsze śniegi. Tu jedynie noce będą chłodniejsze, reszta zostanie bez zmian. Ścieżka wiodła przez mokradła. Miejscami było dość głęboko i Kerrick przebywał tam zielone wody z Arnwheetem na ramionach. Przepłynęli cieśninę na drugą wyspę. Chłopiec denkiem głosem zawołał prośbę-o-uwagę i Nadaske wyszedł im na powitanie ze swego szałasu. Okazywał ruchami radość-z-mówienia.
— Dla kogoś słuchającego tylko fal, głosy przyjaciół są jak piosenka.
— Co to jest piosenka? — zapytał Arnwheet, naśladując ruchy i głos samca przy wymawianiu nowego słowa.
Kerrick zaczął wyjaśniać, lecz przestał. Arnwheet przybył tu, by słuchać i uczyć się języka. Nie zamierzał mu w tym prze szkadzać.
— Nigdy nie słyszałeś piosenek? Może, rzeczywiście, nigdy ci nie śpiewałem. Pamiętam jedną, którą często nucił Esetta.
Zaśpiewał chrapliwie, głosem zmienionym przez wspomnienie:
Nadaske umilkł nagle, siedział nieruchomo wpatrzony w wodę, lecz widział tylko przeszłość.
Kerrick słyszał już tę piosenkę, było to w hanalè, gdzie więziono samców. Wtedy jej nie rozumiał. Teraz wiedział wszystko o umieraniu na plażach.
— Czy ktoś poszedł pływać i utonął? — zapytał Arnwheet poruszony smutkiem pieśni, której nie rozumiał. Nadaske spojrzał na niego jednym okiem, lecz nic nie powiedział.
— Czy jesteś najedzony? — zapytał Kerrick. — Jeśli masz dość ryb, mogę ci przynieść mięsa… — Umilkł, widząc, że Nadaske go nie słucha.
Arnwheet podbiegł do Nadaske i szarpnął go za kciuk.
— Nie skończysz piosenki?
Nadaske spojrzał na chłopca i wyraził niemożność.
— To bardzo ponura piosenka, nie powinienem jej śpiewać. — Ostrożnie oswobodził kciuk i spojrzał na Kerricka. — Odkąd tu jestem, coraz mi smutniej. Co ze mną będzie? Czemu tu jestem? — Znużenie zmieniło jego ruchy, ale i tak rozumieli jasno, co mówi.
— Jesteś tu, bo jesteśmy efenselè i tu cię przyprowadziłem — powiedział zmartwiony Kerrick. — Nie mogłeś tam zostać.
— Może powinienem. Może lepiej by było, gdybym nie przeżył Imehei. Dwóch to coś. Jeden to nic.
— Jesteśmy tu, Nadaske. Jesteśmy teraz twoim efenburu. Arnwheet musi się jeszcze wiele uczyć, a tylko ty możesz być jego nauczycielem.
Nadaske poruszył się, zastanowił, a gdy odpowiedział, w jego głosie nie było już aż tak wielkiego smutku.
— Powiedziałeś prawdę. To bardzo małe efenburu, liczące tylko nas trzech, ale lepsze-liczniejsze od zostania samemu. Pomyślę mocniej i przypomnę sobie lepszą piosnekę. Musi być taka. Poruszał ciałem, myśląc o znanych sobie piosenkach, szukając jakieś odpowiedniej.
ROZDZIAŁ XIII
efendasi 'esekeistaa belekefeneleiaa, deenkè deedasorog beleksorop eedeminsu*
Duch życia, Efeneleiaa, jest najwyższą Eistaą Miasta Życia, którego mieszkańcami jesteśmy wszyscy.
Idąc słonecznymi korytarzami pomiędzy wysokimi drzewami, Enge czuła wielki spokój i więź z otoczeniem. Trudy jej życia stały się przeszłością, dalekimi wspomnieniami okrucieństwa i śmierci. Teraźniejszość była ciepła i jasna, podobnie zapowiadała się przyszłość. Gdy wkraczała do ambesed, myśli te biły wprost z jej kroków i ruchów. Inne dostrzegły to z zadowoleniem.
— Podziel się z nami myślami — poprosiła Satsat — bo widać, że są pogodne.
— Zwyczajne, proste. Mnie grzało słońce, niech was — moje wspomienia. Patrząc na miasto, zrozumiałam, jak długą drogę przebyłyśmy. Pomyślcie o tym i podzielcie mą radość. Najpierw była Ugunenapsa, samotna wśród innych. Od niej się zaczęło, jej Osiem Zasad zmieniło świat. Potem kilka spośród nas uwierzyło w jej myśli i zostało skazanych za swe poglądy. Zmarło wiele naszych sióstr, wydawało się wtedy, że wszystkie nas czeka ten sam los. Nigdy jednak nie utraciłyśmy wiary w Ugunenapsę i oto zamieszkujemy świat stworzony według naszych przekonań. Otacza nas miasto piękna, pracujemy zgodnie, pragnące naszej śmierci zostały daleko, nic o nas nie wiedzą. Zgromadziwszy się tu, by czcić nasze poglądy, widzimy wokół dowody słuszności wiary. Tkwimy między kciukami Ugunenapsy i daje to nam pokój ducha.
Jak wszystkie inne spojrzała w stronę miejsca eistai i uniosła złączone kciuki.
— Tkwimy między jej kciukami — powiedziała, a wszystkie powtórzyły ten gest.
Ta uroczystość narodziła się w sposób naturalny i dawała im wielką przyjemność. Wybrane dla kierowania sprawami miasta spotykały się każdego ranka w ambesed, by omawiać zadania dnia. Było to bardzo naturalne postępowanie, bo taki był niezmienny zwyczaj wszystkich miast Yilanè. Gromadziły się przed miejscem eistai, mimo iż pozostawało puste. Ktoś wspomniał o tym, o wygrzanym przez słońce korzeniu, a Enge w nagłym natchnieniu stwierdziła, że nie jest ono puste, bo zajmuje je Ugunenapsa. Efeneleiaa, duch życia, była eistaą nowego miasta i rządziła nim niewidoczna z ambesed. Odtąd gromadząc się przed pustym korzeniem, czerpały z niego siłę, bo wiedziały, że wcale nie jest pusty.
Spokój tej radosnej, choć prostej uroczystości został zakłócony prośbą Far‹ o uwagę. Nim powiedziała coś więcej, wtrąciła się Elem.
— Ważna sprawa, konieczność-pierwszeństwa-w-mówieniu. Uruketo jest głodne. Muszę zabrać je na kilka dni na ocean, by tam się najadło.
— Zrób to dzisiaj, gdy tylko stąd wyjdziesz — powiedziała Enge.
— Sprawa równie ważna — stwierdziła Far‹ — należy ją rozważyć przed odpłynięciem uruketo.
— Nie — odparła Elem bardzo stanowczo. — Najważniejsze jest bezpieczeństwo i zdrowie zwierzęcia, to pierwszeństwo nie podlega dyskusji.
— Znakomicie powiedziane, mądrze — stwierdziła Ambalasei, podchodząc do nich powoli. — Często byłam tu świadkiem, jak skłonność do gadania przeważała nad konkretną rzeczywistością życia.
Minęła zgromadzenie i rozsiadła się wygodnie na miejscu eistai, opierając się o wygrzane drzewo. Jeśli nawet zauważyła zmieszane pomruki Cór, to je zlekceważyła. Wiedziała o powszechnym wierzeniu, dlatego cieszyło ją, że siedzi na kolanach niewidocznej Ugunenapsy.
— Chciałam mówić o tej niewiernej — powiedziała Far‹ z kontrolerami niesmaku.
Te śmiałe słowa wywołały milczenie wstrząśniętych Yilanè, a pierś Ambalasei zadrgała i zapłonęła. Nim jednak odpowiedziała, wtrąciła się Elem, pragnąc zapobiec kolejnemu pojedynkowi woli.
— Ambalasei wyhodowała to miasto, nosi ono jej imię. Nie masz powodu mówić o niej tak obraźliwie.
— Wielki powód — odparła Far‹ bardzo brutalnie. — Bardzo dużo nad tym myślałam, wiedzcie więc, że nie mówię pod wpływem impulsu. Jak podczas deszczu nie raduje nas wczorajesze słońce, tak i nie chwalmy wczorajszych zwycięstw w obliczu jutrzejszych klęsk.
— Jeśli za tymi sprzecznościami kryje się ziarno rozsądku, ukaż je nam — powiedziała Ambalasei z kontrolerami jeszcze większej zniewagi. — Choć bardzo w to wątpię.
— Mówisz prawdę, wspominając o wątpieniu — ogromne oczy Far‹ płonęły mocnym uczuciem. — Jesteś wielkim niedowiarkiem. Siedzisz na miejscu Ugunenapsy, byśmy uwierzyły, żeś od niej wyższa, lak nie jest. Sprzeciwiasz się jej woli. Zabrałaś stąd Sorogetso, naszą przyszłość.